6. "Ktoś tu chyba ma urodziny i zasłużył na swój prezent"

561 47 6
                                    

Zebrałem chłopaków i wyszliśmy na zewnątrz. To dziwnie zabrzmi, ale jestem ciekawy ich reakcji na to, o co ich zaraz poproszę. Zaprowadziłem ich do średniej wielkości kałuży krwi, znajdującej się na trawie.

- Czy widzicie tę cudowna plamę krwi na ziemi panowie? - Mike wpatrzony był w wyznaczone przeze mnie miejsce. Natomiast John splótł ręce na swojej klatce piersiowej i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

- Po co nas tutaj przyprowadziłeś? - uśmiechnąłem się cwaniacko pod nosem i spojrzałem na Johna.

- Otóż moi drodzy przyjaciele. Krew należy do niejakiego Erica, a przyprowadziłem was tutaj w ważnej dla mnie kwestii - John pokiwał głową, zupełnie jakby wiedział co zaraz powiem, ale nie chciał w to uwierzyć. Mina Mika od razu się zmieniła. - mianowicie chciałbym, abyście pomogli mi na dobre pozbyć się jego ciała - wypowiedziałem te słowa z ogromną satysfakcją. Ja osobiście byłem z siebie dumny, jednak z min chłopaków mogłem wyczytać, że są zszokowani.

- A-ale jak to, pozbyć się jego ciała?! Bieber o czym ty pieprzysz?! - krzyknął Mike, a John dokładnie mi się przyglądał.

- Cóż, dotrzymałem danej mu obietnicy i zakończyłem jego żywot szybciej, niż zaplanował mu Bóg - wzruszyłem obojętnie ramionami, jakby to była najzwyklejsza rzecz w życiu.

- Co kurwa zrobiłeś?! - John położył dłoń na czole a drugą wachlował się koszulką.

- Zabiłem Erica - wypowiedziałem każde słowo powoli i wyraźnie, z wielkim uśmiechem satysfakcji na ustach. Tak aby dotarło do mojego przyjaciela, co do niego mówię. Chyba nie tylko do Johna to dotarło. Mike spojrzał się na mnie jakby zobaczył ducha i nim się obejrzałem, poleciał na ziemię jak długi. Zrobiłem kilka kroków do przodu. Stanąłem przed Johnem i dwoma palcami przymknąłem jego buzię. - a najlepsze jest to, że mi się to spodobało i mam nieziemską satysfakcję - Johna nadal nie wydusił z siebie ani jednego słowa. Jedynie patrzył na mnie z wielkim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Zerknąłem w dół na Mike. Jeszcze się nie obudził. Biedny, oby nie miał siniaka. Kątem oka zauważyłem, że drzwi prowadzące na tylni ogród otwierają się. Stała w nich szczupła, dosyć wysoka brunetka. Uśmiechnąłem się do Penelop, co szybko odwzajemniła.

- Justin ile mogę na ciebie czekać? Twój prezent urodzinowy grzecznie czeka - byłem na bank pewny, że moje źrenice poszerzyły się na jej słowa. Brunetka aby utwierdzić mnie w jej słowach, podniosła do góry prawą rękę. W dłoni trzymała bieliznę, i to nie byle jaką. Te cudowne, koronkowe figi, które trzyma w dłoni, należą do niej. Uśmiechnąłem się zwycięsko i zwilżyłem wargi. Przeniosłem wzrok z Penelop na Johna.

- Zrób z Mikiem to, o co was prosiłem. Ja spadam, powodzenia - poklepałem go trzy razy w policzek na odchodne. Jak tylko podszedłem do dziewczyny, położyłem swoje dłonie na jej talii i zaatakowałem zachłannie jej usta. Penelop postanowiła przerwać szybko pocałunek, na co jęknąłem bardzo niezadowolony. Złapała mnie za rękę i przepychając się pomiędzy ludźmi, zaprowadziła na górę do jednego z pokoi.

Widzę, że historia lubi się powtarzać.

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi chciałem pchnąć jej zgrabne ciało na ścianę i ponownie poczuć jej usta na swoich. Brunetka jednak okazała się być sprytniejsza. Nie zapalając nawet najmniejszego światła, puściła moja rękę i zniknęła w ciemnościach pomieszczenia.

- Ej kicia, nie drażnij mojego kolegi. On jest tak kurewsko spragniony - odwróciłem się twarzą do wnętrza pokoju i przeczesałem dłonią włosy. Na moje słowa w zamian otrzymałem od Penelop jedynie chichot.

Hello, I'm the Killer.Where stories live. Discover now