21.

1.5K 73 21
                                    

Kolejną sprawę postanowiliśmy rozwiązać razem z Bobbym. Szczerze mówiąc stęskniłam się za nim, bo nie widziałam go od miesiąca. Wyściskałam go jak nigdy i opowiedziałam szczegółowo historię z żoną Sama, ponieważ chłopcy szczędzili faktów. Przez incydent z lewiatanami podszywającymi się pod nas, nie mogliśmy się zatrzymywać w motelach cały czas, i tym razem postanowiliśmy skorzystać z jakiegoś starego domu. Dean i Sam naprawiali właśnie korki, byśmy mogli mieć prąd i rzeczywiście im się udało, jednak po jakimś czasie znów przestało działać. Dean był wściekły.
- Dean, gdy ktoś co chwila Cię ściga, paranoja go zdrowy rozsądek. - Powiedział mu Bobby.
- Od tygodni, kąpiemy się w zimnej wodzie i jemy mrożonki. Sięgnęliśmy dna wiecie to? - Zapytał zdesperowany.
- Dean...kto wie ile paszczaków sprawdza karty? Albo, nie wiem. Tropi nas na inne sposoby? - Spytałam. - Nie możemy wylegiwać się na widoku.
- Zajebiście! - Zauważył , gdy z korków błysnęło światło i coś pisknęło, tak że wystraszyłam się chowając za nim. - To beznadziejne, nasza jakość życia jest beznadziejna. - Narzekał, wyjmując ze skrzynki z lodem piwo, położył się na fotelu. - Wielko-gębi polują na nas, a my na nich. A trzecie świat ma w ciągu trzech lat po raz kolejny przerąbane. Już dwa razy uratowaliśmy ten świat przed samozagładą, a poraz kolejny dzieje się to samo! Może on nie chce być uratowany?
- Myślisz, że świat chce się skończyć? - Spytał Sam, siedząc przed laptopem.
- Myślę, że gdybyśmy przestali go pilnować, jak robimy to cały czas to tak, sam by się wykończył.
- Przestań filozofować, synu bo rozboli Cię główka. - Przerwał nam Bobby. Dean przestał mówić zamykając oczy. Stanęłam za Samem opierając się o jego krzesło.
- Co masz? - Spytałam. Bobby usiadł obok nas.
- W Pine Barrens było dużo zgłoszeń. Jakieś dziwne, szybkie stworzenie. Miejscowi mają nawet na nie nazwę.
- Diabeł z New Jersey? - Przeczytałam.
- Myślałem, że to tylko miejska legenda. - Powiedziała Bobby.
- Doniesienia powtarzają się od ponad 200 lat. Jedni mówią, że posiada skrzydła...inni rogi i ogon. - Tłumaczył Sam.
- Wygląda bezładnie. - Stwierdziłam.
- Tak czy owak, to może być sprawcą. - Mówił i pokazał nam inny artykuł.
- "Sezon obozowy uprzykrzony przez...ludzkie burrito.", coś powiesiło obozowicza w śpiworze na drzewie, a potem pożarło żywcem.
- Jego żony nie odnaleziono. - Przeczytałam. - W ciągu trzech tygodni zginęły także cztery inne osoby. - Zauważyłam, nachylając się nad Samem bardziej.
- Tak, stanowi twierdzą, że to niedźwiedź samotnik. - Powiedział.
- Kiedy ostatnio widziałeś miśka, zawieszającego piniatę? - Spytał Dean.
- Coś kryje się w tych lasach. - Stwierdził Bobby. - Ruszamy na polowanie w dziczy. Dawno nie używałem karabinu. - Zauważył zadowolony.
- Tak, ale safari musi poczekać.  Pierw musimy załatwić swoje w garniaczach. - Odparł Dean.

Pojechaliśmy rano do Biggerson's, aby porozmawiać ze strażnikiem leśnym.
- Panie strażniku...- zaczęłam.
- Mów mi Rick. Strażnik Rick. - Powiedział. Spojrzeliśmy po sobie z Samem i Deanem.
- Okej, więc. Rick, to ty znalazłeś Mitchella Rayburna? - Spytałam.
- Tak, ludzkie burrito. - Zaśmiał się i ugryzł ogromny kawałek kanapki.
- Policja zakwalifikowała to jako atak niedźwiedzia. - Powiedział Sam. Strażnik zaśmiał się.
- Tak, ale nie było żadnego samotnika. - Stwierdził.
- Inni donosili o czymś...dziwniejszym.
- Jestem strażnikiem od 12 lat. I nie mamy pojęcia co się tam czai. Ale powiem wam coś. Musicie szanować matkę naturę. Inaczej zawiesi was na drzewie i pożre. - Zaśmiał się ze swojego żartu.
- Więc, myślisz ze to matka matura?- Zapytałam.
- Ja i Phil znajdowaliśmy różne resztki od tygodni. - Mówił rzując kanapkę.- Szczątki jelenia, borsuka, albo zwierząt domowych. - Zmarszczyłam nos.
- Kto to Phil? - Spytał Sam.
- Mój zastępca, właściwie...nie widziałem go od kilku dni. - Zamyślił się.
- Myślisz, że mógł zaginąć? - Spytał Dean.
- Powinienem to zgłosić. - Stwierdził Rick.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Bobby, ubrany w garnitur.
- Przepraszamy. - Powiedział Dean wstając. Zrobiłam tak samo i podeszłam z chłopakami do Bobby'ego.
- No i? - Spytałam.
- Sprawdziłem zwłoki. - Powiedział.- raczej to, co z nich zostało. Nie mają statystyk o diable z Jersey, ale ślad ugryzienia na ciele ofiary jest za mały na lewiatana, w klatce było serce więc to nie wilkołak, a wendigo nie zostawia resztek. - Pokręciliśmy głowami.
- Jemy? - Spytał Dean widząc idącego do nas kelnera.
- Padam z głodu. - Przytaknął Bobby.
- Hej, Brandon! - Dean zatrzymał kelnera. - Weźmiemy boks.
- Hej, pajacu. Kelnerka was usadzi. Czy wyglądam jak kelnerka? - Spytał niemiło facet. Wszyscy byliśmy zszokowani.
- A chcesz tak wyglądać? - Odparł Dean. Kelner pokręcił głową i odszedł.
- Chcesz wyglądać...to co powiedziałeś nie miało sensu. - Powiedziałam, zwracając się do niego.
- Co to miało być? - Powiedział zdziwiony.
- Miejmy nadzieje ze nie usiądziemy w jego części. - Stwierdził Bobby.
No cóż. Mylił się.
- Zupa z grzechotnika i sałatka dla Wielkiego Ptaka. - Powiedział Brandon rzucając talerz przed Samem. - Kanapka TDK dla Kena. - Mówił do Deana. - Coś na serduszko, dla odrażającego wujka. - Kładąc z hukiem talerz przed Bobbym. - Oraz naleśniki dla panny groźnej, niedostępnej. - Warknął, kładąc przede mną jedzenie.
- O co ci do cholery chodzi człowieku?! - Krzyknęłam.
- O was! - Powiedział i odszedł. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Brandon wybucha jak wulkan. - Powiedział Bobby.
- Nieważne. Strażnik leśny chyba nie wierzy w Diabła z Jersey. - Powiedział Dean.
- Nie wydawał ci się z dekka ujarany? - Zauważył Sam.
- Pewnie uprawia gdzieś w terenie zioło, i przepala zyski. - Odpowiedział bratu i ugryzł kanapkę. - O Boże! To jest... - Powiedział zachwycony.
- Coś ty zamówił? - Spytał Bobby.
- Nowa kanapka Turducken z pepper jackiem. - Odparł, zwracając ulotkę w stronę Bobby'ego. - Limitowana edycja.
- Jedne ptaki wepchnięte w drugie? - Zapytał. - Nie powinno się tak bawić w Boga. - Stwierdził.
- Nie patrz na mnie z ukosa zza tej sałatki. To jest świetne! - bronił się Winchester.
- Tak czy siak...- zabrał głos Sam. - Strażnik uważa że coś czai się w lesie.
- Dla mnie to wygląda na safari. - Powiedział Bobby.
Po zjedzeniu posiłku, oraz przygotowaniu się na wyjazd, poszliśmy na "spacer" po lesie.
Bobby zdjął coś z gałęzi.
- Para kozłów. Walczyły o teren, ten drugi wygrał. - Stwierdził oglądając kępkę sierści. Ruszył dalej, a my za nim.
- Prawie zapomniałem, że przed tym jak zostałeś łowcą byłeś...łowcą. - Odparł Sam.
- Zabierałeś nas na polowania. - wspomniał Dean. - Gdy tata miał sprawę, podrzucał nas do ciebie, nauczyłeś nas o tropieniu wszystkiego co wiemy. - Powiedział.
- Ale nie mogłem was zmusić żebyście ustrzelili jelenia. - Stwierdził.
- Mówimy tu o Bambim! - Zauważył.
- Nie o Bambim. O mamie Bambiego. - Zaśmiał się Bobby.
Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy znaleźliśmy ciało Phila wiszące z drzewa.
- Musimy zgłosić to strażnikowi Rickowi. - Powiedział Dean.

I'll always have your back. | SPNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz