25.

1.4K 70 16
                                    

Między naszą trójką, było lepiej niż kiedykolwiek, zero kłamstw, niezręcznych sytuacji. Nawet Sam przestał zachowywać się jakby miał kijek...no wiecie. Śmiał się z nami, śpiewał i robił głupoty, które zwykle w drodze robiłam jedynie ja i Dean. To było urocze i było mi ciepło na sercu, gdy to widziałam. Jechaliśmy, właśnie...gdzieś, gdy rozdzwoniła się moja komórka.
- Czekajcie. Halo? - powiedziałam, gdy nacisnęłam zielony guzik.
- Cześć, Ivy! Mówi Garth. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Hej Garth! Co tam? - Spytałam, widząc zdziwione spojrzenia Winchesterów.
- Potrzebuję pomocy. Coś się dzieje w Junction City, w Kansas.
- Jesteśmy w drodze, do zobaczenia. -Rozłączyłam się. - Garth potrzebuje pomocy, a my mu pomożemy. - Oznajmiłam chłopakom.
- Tak, słyszeliśmy Cię, nie pomyślałaś może, żeby to z nami skonsultować? - Odwrócił się w moją stronę Dean.
- Nie? On pomógł nam z żonką Sama, więc...mamy dług. - Wzruszyłam ramionami.

Chłopcy nie kłócili się ze mną dłużej, dlatego też po południu kolejnego dnia byliśmy w kostnicy.
- To tutaj. - Powiedział lekarz. - Panowie, to kapral Brown. - Przedstawił nam mężczyznę, którym był Garth. Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale nie przystało to agentce FBI, więc...po prostu stałam tam jak cielak, modląc się żeby moja twarz nie zrobiła się czerwona.
- Kapral James Brown. - Poprawił się. - Jadę do bazy Sił Powietrznych Maniana. - Gdy to powiedział, spojrzałam na chłopaków z miną "błagam zabierzcie mnie stąd", oni wyglądali podobnie. - Przyszedłem złożyć wyrazy szacunku kuzynowi, ponieważ nie będzie mnie na pogrzebie. - Wskazał na trupa, leżącego na stole.
- Strata dwóch braci musi być ciosem dla pańskiej rodziny.- Powiedział koroner. Byliśmy zdziwieni, gdy wspomniał o dwóch braciach. Garth także wyglądał na zagubionego.
- Tak...moja ciotka, jest na prawdę załamana.
- Możemy zobaczyć obie kartoteki? - Spytał Sam doktora. Ten skinął głową i przyniósł je nam, jednocześnie wychodząc, gdyż zadzwonił jego telefon.
- Nie mówiłeś, że byli braćmi. - Powiedział Sam, do Gartha.
- Dopiero co dowiedziałem się o drugich zwłokach. Informacje zdobywam na bieżąco. - Wyjaśnił.
- Masz alergię na garnitur? - Spytał Dean.
- Nie, ale dobrze wyglądam w mundurze. - Dobrze, nie wińcie mnie, nie potrafiłam się powstrzymać i prychnęłam, szybko to ukrywam chowając twarz w plecach Deana. Wzięłam kilka głębokich wdechów i znów stanęłam prosto.
- Ta sama przyczyna zgonu.- Powiedział Sam, po przestudiowaniu akt. Podszedł do komputera, podczas gdy Garth zaczął tłumaczyć nam jak zginęli bracia.
- Wybebeszeni, w lesie po którym, według legendy chodzi duch Jenny Greentree. - Dean wyjął miernik fal i zaczął badać ciało.
- Juz sprawdziłem. - Skomentował Garth. Jednak wtedy odczyty zaczęły szaleć.- Mój...chyba znów się zepsuł.
- Dobra, rozumiem. Duch jakiej Jenny? - Spytałam.
- Greentree. Z tym, że spaliłem jej kości.
- Może gdzieś coś zostało. - Zauważyłam.
- Była bezdomna. - Zaprzeczył. - Poza tym, nie wydaje wam się, że to bardziej przypomina robotę potwora niżeli ducha? - Spytał.
- Wilkołak?
- Według świadków pierwszą ofiarę goniło coś niewidzialnego.
- Niewidzialny duch wilkołaka? - Zaśmiał się Dean.
- Myślisz, że po co prosiłem o pomoc?
- Hej... - Odezwał się Sam, zwracając naszą uwagę. - Słyszeliście kiedyś o Klapsbergu? - Spytał.
- Napój dla frajerów. - Odparł Dean.
- Pierwszy minibrowar na północnym zachodzie. - Wyjaśnił Sam.
- Jesteśmy w Kansas. - Powiedziałam.
- Właścicielem jest ojciec ofiar. - Skinęłam głową, tak jak i Garth.
- Zrzucę mundur i przebiorę się za federalnego. - Powiedział wychodząc z kostnicy. - Widzimy się w browarze za 40 minut.
Dean wyglądał na zażenowanego, Sam nie wiedział co się dzieje, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Wspominałam, że uwielbiam człowieka? - Zaśmiałam się.

- Jestem Marie, kierowniczka. - Przestawiła się kobieta, która otworzyła nam drzwi do budynku.
- Dziękujemy za przyjście w niedziele. - odezwał się Dean.
- Chcemy pomóc. - Powiedziała, wpuszczając nas do środka.
- To wszystko twojego taty? - Spytałam, gdy znaleźliśmy się w jakimś biurze.
- I jego przyjaciela Randy'ego Baxtera. Są teraz współwłaścicielami. - Wyjaśniła.
- Myślisz, że spoźniam się kiedy tylko zechcę? - usłyszeliśmy donośny głos.
- Przepraszam, to już się nie powtórzy. - Odpowiedział skruszony chłopak.
- A to właśnie Randy Baxter.- Powiedziała nam Marie.
- Jeszcze jedno zwolnienie i wylatujesz. - Powiedział mężczyzna. Chłopak odszedł ze spuszczoną głową.
- Moi towarzysze z panią porozmawiają, proszę mi wybaczyć. - Powiedział Garth i odszedł to pana Baxtera. Zdenerwowaliśmy się tym jak nas wyrolował.
- Pójdę z tobą. - Powiedziałam i  uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Panie McAnn? Obiecuję, że będziemy się streszczać. - Wyjaśniłam na wstępie jednemu z mężczyzn siedzących w biurze.
- Ma pan powód sądzić, że synowie mieli wrogów? - Spytał Garth.
- Powiedziano nam, że zaatakowało ich zwierzę.
- Musimy zbadać każdą ewentualność.
- Nie, mieli wielu przyjaciół. - Zaprzeczył.
- Pracowali u Pana, jak Marie? Ktoś mógł im zazdrościć?
- Nie, tylko Marie tu pracuje. - Powiedział poważnie, jednak po chwili zmarszczył brwi. - Nie...- Zdenerwował się.
- Jim, już dobrze. Dajcie mu odpocząć. Odpowiem na pytania. - Powiedział pan Baxter.
- Oczywiście. - Skinęłam głową, a pan McAnn wyszedł z pomieszczenia.
- Znałem Ray'a i Trevora. - Zaczął mówić. - Jestem ojcem chrzestnym czwórki dzieci Jima.
- Nie ma Pan własnych dzieci? - Spytał Garth.
- Nie,tylko Jima. - Odparł. - Pożyczali mój samochód, wyjadali mi z lodówki.- Zaśmiał się.
- Rozkręcaliście firmę z trzecim partnerem, prawda?
- Tak. - Odepchnął się od biurka i podszedł do szafki oraz zaczął oglądać zdjęcia. - Z Dale'm. Zmarł kilka miesięcy temu.
- W lesie czy...? - Spytał Garth.
- Odebrał sobie życie.
- Przepraszam. - Powiedział.
- Od dawna miał problemy. To straszne, najpierw Dale teraz to. - Tłumaczył Randy, podczas gdy ja rozglądałam się wokół, zaciekawiła mnie niebieska, chińska lub japońska, wyglądająca na starą skrzynka.- To miał być dla nas wielki rok. Sprzedajemy Klapsberga jednemu z największych dystrybutorów w kraju. Trwa to od miesięcy. - Tłumaczył.
- Nadarzyła wam się świetna okazja. - Przyznał Garth.
- Tak, w innych okolicznościach byśmy świętowali.
- Dobrze, dziękujemy. - Uśmiechnęłam się, i wstałam tak jak i Garth.

I'll always have your back. | SPNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz