Moi rodzice mają nieduży drewniany domek wakacyjny w okolicach Pasymia na Mazurach. Domek jest praktycznie w samym środku lasu, dość daleko od innych sąsiadów, w pobliżu (1 km) od tzw. "wyspy szpitalnej" na jeziorze Kalwa, gdzie w czasie wojny wywozili śmiertelnie chorych lub rannych ludzi na pewną śmierć (ale to nie o tym będzie opowieść, pomyślałam, że warto o tym wspomnieć dla wprowadzenia Was w klimat tego miejsca). Domek jest niemal całkowicie otoczony przez gęsty las, który w nocy sprawia wręcz demoniczne wrażenie. W lesie ciągle patyki "strzykają" tak jakby las żył swoim życiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to zwierzęta, których jest tam sporo ale mimo wszystko te odgłosy budzą niepokój...
Wiele lat bałam się tam jeździć sama, musiałam mieć ze sobą co najmniej kilka osób, robiliśmy ognisko, graliśmy na gitarze do rana i było raźniej, mimo licznych dziwnych przygód, które tam mieliśmy. Poza tym jeszcze wtedy naszą posesję ogradzał drewniany płot, który niestety z upływem lat po prostu zniszczył się i obecnie odnosi się wrażenie jakby domek stał po prostu w lesie.
W tą majówkę po raz drugi odważyłam się pojechać tam sama z 4 letnim synem. Długo biłam się z myślami, jechać czy nie jechać, jednak chęć przygody zwyciężyła.
Przez pierwsze dwie noce było nawet spoko. Byłam bardzo zmęczona więc wieczorami po prostu zasypiałam z dzieckiem i budziliśmy się rano, kiedy to witało nas już piękne słonko i zajączki na łące :)
Trzeci dzień był już inny. Już wieczorem czułam niepokój... ciągle miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje z lasu. Próbowałam zasnąć, jednak nie mogłam.. niepokój narastał i narastał.. Słyszałam coraz więcej dziwnych odgłosów. To nie dawało mi spokoju. Nadmienię, iż widoczność w nocy jest tam niemal zerowa. Jest jedna lampa na tarasie przed domkiem, która daje bardzo ponure żółtawe światło, oświetlające mniej więcej na 2 metry od domku. Leżałam i słuchałam... tej ciszy, przełamywanej co jakiś czas dziwnym bliżej nie określonym dźwiękiem, gdzieś w oddali huczała sowa... jakiś ptak nagle zaczął się drzeć przeraźliwie..., w lesie łamały się gałązki tak jakby ewidentnie ktoś się zbliżał.To wszystko budziło we mnie jakieś bardzo niedobre odczucia.
Stwierdziłam, że na pewno już nie zasnę zanim nie wyjdę z latarką i nie zobaczę co się dzieje. Z duszą na ramieniu wyszłam z domku.. byłam tak przerażona, że ledwo mogłam oddychać, czułam wręcz metaliczny smak w ustach, jeśli wiecie co mam na myśli. Tak się podobno czuje w przypadku silnego stresu. Miałam w jednej ręce gaz łzawiący w drugiej latarkę i nóż myśliwski. Wyszłam na ganek i świeciłam wokół domku i nagle usłyszałam bieg bardzo blisko, około 4-6 metrów ode mnie. Zaświeciłam tam latarką i mignęła mi jakaś postać, dość wysoka. Nie wiem jednak czy był to człowiek czy np. jeleń... Na pewno była to dość jasna postać, trwało to parę sekund, te parę szybkich kroków i koniec...
Adrenalina sięgnęła zenitu. Byłam tak przerażona i zdesperowana, że mimo tak ogromnego strachu wyszłam przed domek i poszłam kawałek w tym kierunku, gdzie zniknęło to coś... oddaliłam się z 10 metrów od domku. Nie mam pojęcia skąd znalazłam odwagę, może dwie lampki wina to sprawiły.a może tak silna adrenalina zniwelowała strach. Nigdy nie posądzałabym się o taką odwagę. Zawsze dziwiłam się oglądając horrory, że ludzie idą sprawdzić co się stało... a jednak stwierdzam, że w obliczu tak silnego strachu człowiek w jakiś sposób się przełamuje..
W oddali dostrzegłam jakby jasny punkt w kształcie człowieka (równie dobrze to mogła być wyobraźnia spowodowana stresem), trzęsącymi rękoma zaświeciłam tam latarką i usłyszałam nagle huk i łomot, tak jakby spadło coś ciężkiego na poddaszu domku, za sekundę ten dźwięk się powtórzył. Byłam przekonana, że ktoś chce nas napaść i dostał się już do domku.. Zdałam sobie sprawę, że tam jest mój śpiący na dole syn.. Sparaliżowało mnie. Zaczęłam w ułamku sekundy przeliczać nasze szanse. Wyszło na to, że nie obronimy się w żaden sposób... że nie mamy najmniejszych szans. Na policji nie potrafiłabym nawet powiedzieć, gdzie jest domek... tam jest sporo takich domków w okolicach... adresu nie ma tam chyba nawet. Pomyslałam najpierw, że wbiegnę do domku i zabiorę dziecko i szybko odjedziemy samochodem. Potem pomyślałam, gdzie? W las? Poza tym nie miałam pojęcia, gdzie mam kluczyki od samochodu.. .Zdałam sobie sprawę, że jestem na totalnym odludziu.. i nie mogę liczyć na żadną pomoc. Stwierdziłam, że muszę walczyć bo tylko to może nas uratować, że muszę być silna. Weszłam do domku i przerażona weszłam na górę..zapaliłam światło... a tam? Nic. Leży 5 materacy, żadnych ciężkich przedmiotów.. nic co mogłoby spaść, żadnego zwierzęcia.... nikogo, wszędzie cisza...zamknęłam domek i zasnęłam dopiero po paru godzinach.
Ja nie wiem co mi się tam przytrafiło. Może to po prostu sarna... może splot jakiś dziwnych okoliczności. Nie wiem co spowodowało hałas na piętrze domku. A może po prostu jakieś zbłąkane dusze chciały zrobić mi żart? Tego też nie wykluczam.
CZYTASZ
CreepyPasty PL
HorrorCreepypasty to krotkie opowiadania, mające na celu przestraszenie czytelnika. Umieszczane tu historie NIE są mojego autorstwa. Zapraszam!