ROZDZIAŁ 6

158 14 5
                                    

 Od ostatniego spotkania z Lokim minęły trzy dni, niedawno wyszłam z oddziału leczniczego i teraz zmierzam do salonu Avengers z ulepszonym już łukiem Clinta. Wychodzę z windy i kieruję się do bohatera.

-Cześć, Clint.- witam się z szatynem, a ten mi odpowiada. Jego wzrok wędruje ku broni trzymanej przeze mnie w lewej dłoni. Barton uśmiecha się, wstając.

-Do twarzy ci z nim.- oświadcza.

-Trzymaj.- wyciągam rękę w jego stronę, po czym odpowiadam na jego słowa:- Dzięki.

 W tym momencie odzywa się Tony, wyraźnie poirytowany.

-Janet, mówiłem ci, że masz wolne, czemu się przepracowujesz?- mówi, lustrując mnie wzrokiem.

-Miałam to już właściwie załatwione.- odpowiadam niewzruszona.

-No dobra...- kręci głową Stark.

-Ah, zapomniałabym.- podnoszę palec wskazujący akcentując to, że o czymś sobie przypomniałam.- Natasha, masz gotowy ulepszony strój.

-Dzięki, odbiorę.- odpowiada Mścicielka, kiwając głową.

 Rozglądam się po bohaterach, zastanawiając się, co jeszcze powinnam powiedzieć, ale chyba już nic mi nie wyleciało z głowy...

-Dobra, ja idę do siebie odpocząć.- mówię, wycofując się z pomieszczenia.- Miłego dnia!

 Avengersi niechętnie żegnają się ze mną, a ja wracam do swojej sypialni. Kładę się na łóżku i wpatruję w sufit, rozmyślając o...

 Nie!

 Wcale o nim nie rozmyślam, wcale! Nie rób tego, to złe, Janet...

 Gwałtownie się podnoszę i podchodzę do swojej biblioteczki. Rozglądam się po półce dzieł czekających, aż je przeczytam. Decyduję się na podróż po świecie Magnusa Chase'a, ponieważ mam już przestudiowaną powierzchownie mitologię nordycką, toteż będę "obcykana".

 Wracam na łóżko i zabieram się za książkę...

 Po paru godzinach docieram do ostatniej stronicy pierwszego tomu, odkładając go z powrotem na półkę. Czuję w organizmie obecność endorfin powstałych w wyniku zajmowania się humorystyczną, ciekawą książką. Zadowolona podchodzę do biurka, po czym rozsiadam się wygodnie w krześle. Do umownej godziny kolacji zostało mi ponad półtorej godziny, toteż postanawiam się zająć jednym z moich doszlifowanych już zainteresowań, mianowicie rysowaniem.

 Otwieram z szuflady, wyjmując mój ulubiony szkicownik, przybornik z ołówkami i liner'ami oraz mój ukochany, jakże drogi zestaw kredek Faber-Castell Polychromos. Uwielbiam je- pierwszy zestaw dostałam w wieku dwunastu lat na moje urodziny, od tamtego czasu co kilkanaście miesięcy odświeżam kolekcję i nowy zestaw brakujących kolorów. Po chwili sięgam również po mój zbiór markerów Copic, cudeńka! Mam niemal wszystkie spośród tych drogich okazów, większość zafundował mi nie kto inny jak Tony. Bez miliardera mogłam jedynie marzyć o obecności Copiców w mojej kolekcji.

 Ale teraz mnie stać. Milutko.

 Nie zastanawiając się dłużej, zaczynam przeglądanie moich rysunków- przyglądam się szczegółom ilustracji w celu odnalezienia inspiracji. Gdy docieram do pierwszej pustej stronicy, chwytam mój ukochany, naostrzony już i gotowy do działania ołówek, po czym dłonią zaczynam kreślić kształty. Z początku nic nieprzypominające bryły zaczynają nabierać coraz to wyraźniejszy kształt przytulającej się pary.

 W końcu odrywam się od swojego dzieła, podziwiając je. Kruczoczarne włosy szczupłej kobiety ubranej w białą suknię zlewają się z równie ciemnymi kosmykami mężczyzny o szmaragdowych oczach, komponujących się z jego zielonymi szatami.

 Chwila...

 Czy to ja i Loki?

 Nagle tuż przy swoim uchu słyszę przeszywający, choć pociągający szept, który ostatecznie wyrywa mnie z artystycznego transu.

-Pięknie, Janet...

 Gwałtownie odwracam się o 180 stopni, stając oko w oko z Kłamcą. Nie powiem, iż nie jestem przestraszona, wręcz przeciwnie- całym sercem , duszą i umysłem przyznaję się do swego przerażenia.

-Loki...- szepczę, przybierając pełen bólu oraz żalu wyraz twarzy. Wystarczy powiadomić Jarvisa, mówię sobie, Stark i reszta Avengersów zaraz tu będą.

-To nie wyjdzie..- odpowiada bożek moim myślom, niebezpiecznie jeszcze bardziej zbliżając się do mnie. Cofam się, a w zasadzie próbuję- jak wiadomo, dopiero co podniosłam się z krzesła, toteż nic dziwnego, iż spotykam się z biurkiem.

-Czego... Chcesz?- pytam cicho drżącymi wargami.

-Ciebie...- odpowiada mi pełen grozy, lecz i namiętności szept, po czym usta właściciela szmaragdowych oczu wbijają się w moje niezmącone mężczyzną, kobiece wargi.

Nagle...


Komentujcie, głosujcie aby szybciej pojawiła się następna część!

Liar, Burn In Fire {Loki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz