— Kurwa mać, nienawidzę życia — warknęłam zirytowana sama do siebie, wyłączając ten najbardziej irytujący na świecie dźwięk, jakim jest budzik.
Wstałam z łóżka, które zostawiłam rozwalone w całkowitym nieładzie. Trudno, później się je pościeli. No, dobrze. U mnie później zazwyczaj oznaczało nigdy. Niestety nie umiem walczyć z lenistwem i bałaganiarstwem - to chyba moje największe wady, w dodatku jedne z wielu. Gdy mój pokój przypomina burdel, próbuję się usprawiedliwiać, że to wcale nie jest syf, a "artystyczny nieład". Niestety nie przekonuje to mojej mamy.
Podeszłam do szafy, z której wysypały się ubrania, gdy tylko ją otworzyłam. Oh, świetnie. Godzinne prasowanie poszło się walić. Rozejrzałam się po pokoju, mój wzrok zatrzymał się na fotelu, na którym znajdowało się więcej ubrań niż w szafie.
— Świetnie. Równie dobrze mogę iść nago. — prychnęłam, jednak na szczęście znalazłam jakąś czystą i w miarę mało wygniecioną koszulkę, a także jeansy. Z uśmiechem satysfakcji wzięłam znalezione ubrania, a także bieliznę, po czym ruszyłam do łazienki.
Chwilę się zastanawiałam, czy wziąć szybki prysznic, a może długą i relaksującą kąpiel w wannie. Po około minucie rozważania za i przeciw, odłożyłam ubrania na pralkę, a następnie podeszłam do wanny i zaczęłam szykować sobie kąpiel. Już po chwili rozkoszowałam się gorącą wodą z zamkniętymi oczami, ignorując problemy i w ogóle cały świat. Teraz liczyła się piana, żel o zapachu wiśni i przyjemne ciepło.
Mimo trudności ze znalezieniem ubrań, cały poranek przebiegał zadziwiająco spokojnie...
Cholera, coś było nie tak. Znowu o czymś zapomniałam?
Jak na zawołanie, do łazienki wparowała moja starsza siostra - Tiffany.
— Emily, ty jeszcze niegotowa?! Przecież dzisiaj jest ten ważny mecz piłki nożnej, a ty jesteś kapitanką cheerleaderek! Gracie z drużyną z San Francisco! Jeśli nie chcesz się spóźnić, lepiej się streszczaj! — wrzasnęła na mnie karcąco i tak samo szybko, jak weszła do łazienki, tak samo szybko ją opuściła.
— Kurwa mać — zabluźniłam już drugi raz tego samego rana. Jaką ja jestem życiową ofermą i łamagą!
Prędko dokończyłam się myć, a następnie wyszłam z wanny i szybko się ogarnęłam. Po około pięciu minutach stałam przed lustrem ubrana w szarą, luźną koszulkę i czarne jeansy. Zrobiłam niedbałego, wysokiego kucyka i umyłam zęby. Trudno, śniadanie zjem później. Czyli prawdopodobnie w ogóle go nie zjem. Wiem, że to nieodpowiedzialne, zwłaszcza przed meczem, ale nie zawsze podejmujemy właściwe decyzje, czyż nie?
Wybiegłam z łazienki i skierowałam się schodami na dół, prosto do salonu, gdzie czekali na mnie rodzice i siostra trzymająca moją sportową torbę.
— Dzięki — mruknęłam, przyjmując torbę, na co blondynka uśmiechnęła się lekko.
— Drobiazg. Wzięłam ci też śniadanie, zjesz w aucie. — odpowiedziała, dając mi lekkiego kuksańca w bok. Razem z nią i rodzicami, wyszliśmy z domu. Po kilku minutach tata ruszył z piskiem opon, aby zdążyć na mecz.
Byłyśmy zupełnie różne, zarówno z wyglądu i charakteru. Tiffany była wysoką, nienaturalnie szczupłą i bladą dziewczyną. Posiadała blond włosy sięgające do ramion, duże niebieskie oczy, a także małe, ale pełne usta. Wyglądem przypominała modelkę z wybiegu, a z charakteru była idealna. Zawsze dostawała najlepsze oceny, nigdy nie sprawiała rodzicom kłopotu. Chciała iść w ich ślady i zostać prawnikiem; prawdopodobnie pracowałaby w ich kancelarii. Chyba nie dało się o niej powiedzieć złego słowa albo przynajmniej zachowywała takie pozory.
Ja natomiast byłam sporo od niej niższa, figurę miałam wysportowaną, jednak zaokrągloną tam gdzie trzeba, dzięki genetyce. To chyba jedyne, co odziedziczyłam po mamie, a czego nie posiada moja siostra. Tak to były jak krople wody. Posiadam gęste, lekko kręcone na końcach brązowe włosy, które sięgają mi do pasa, zielono-brązowe oczy i malinowe, pełne usta. Na nosie i policzkach mam kilka piegów, co mi nie przeszkadza, choć kiedyś ich nie lubiłam. No i charakterek...
Niestety nie jestem idealną córką. Czasem zdarzały się skargi od nauczycieli, że opuszczam lekcje czy nie odnoszę się do nich z szacunkiem. A ja po prostu unikałam tych lekcji, które moim zdaniem mi się nie przydadzą. Albo byłam zbyt leniwa, to też prawdopodobne. Poza tym nauczycielom się nie podobało, że byłam zbyt natarczywa i zasypywałam ich pytaniami lub też śmiałam stwierdzić, że jakiś znany utwór był beznadziejny. Moja argumentacja ich nie przekonała. Jedyną nauczycielką, która rozumiała pytania i chętnie udzielała odpowiedzi, była moja nauczycielka od chemii. Dzięki temu rozbudziła u mnie miłość do tej nauki. Czasami próbowałam robić eksperymenty chemiczne na własną rękę, które... no cóż, różnie się kończyły. Czasem były udane, a czasem chodziłam dwa tygodnie z bandażem.
Po około dwudziestu minutach, byliśmy na miejscu. Mecz odbywał się w mojej szkole, więc przynajmniej nie byłam na terytorium wroga. Wysiadłam z auta i weszłam do szkolnego budynku. Od razu przywitały mnie dziewczyny z drużyny.
— Suka! Nie strasz nas tak. Bałyśmy się, że nas olałaś — zaśmiała się jedna z dziewczyn. — Jak mogłaś zapomnieć o meczu?!
— Wcale nie zapomniałam! Po prostu... Oh, nieważne, przecież tu jestem! Na co drążyć temat? — prychnęłam.
— Dajcie jej już spokój i się zamknijcie! Lepiej chodźcie obczaić ciacha z drużyny, z którą zmierzą się chłopcy. — zachichotała inna z dziewczyn.
— Ciacha? To ja podziękuję. I chyba któraś z was wspominała coś o diecie? — mruknęłam z przekąsem. — A tak serio, idźcie same. Muszę się przebrać. — dodałam i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do łazienki.
Szłam przed siebie, nie patrząc na drogę, gdyż szukałam w torbie swojego telefonu. Nagle zderzyłam się z czyimś twardym torsem.
Syknęłam cicho, jedną dłoń przykładając do skroni i spojrzałam na osobę, którą musiałam potrącić.
Przede mną stał wysoki chłopak o ciemnobrązowych włosach, które układały się w artystycznym nieładzie. Miał męskie i wyraziste rysy twarzy. Patrzył na mnie karcąco oczami w kolorze karmelu, które były naprawdę niezwykłe i piękne. Jeszcze nigdy nie widziałam nikogo o takich oczach. Był naprawdę świetnie zbudowany - o wiele lepiej od chłopaków z mojej drużyny. I był w koszulce ze szkoły z San Francisco. Convel Böserwolf. Kapitan drużyny. Lepiej nie mogłam trafić.
— Uważaj jak chodzisz, łamago. — warknął zirytowany, wymijając mnie.
— Nie warcz, bo cię z psem pomylą, Wolf. — syknęłam, dając nacisk na część nazwiska chłopaka. Zły Wilk. Ciekawe nazwisko swoją drogą.
Chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Przez chwilę jego tęczówki zabłysły w złotym kolorze. Nie... To niemożliwe, musiało mi się wydawać. Uniósł lekko prawy kącik ust do góry.
— Nie drażnij wilka, Emily. A w szczególności nie drażnij złego wilka. — mruknął, po czym odwrócił się i odszedł w swoją stronę, a ja odprowadziłam go wzrokiem. Pokręciłam rozbawiona głową i poszłam do damskiej szatni, w której szybko się przebrałam w czerwono-czarny strój cheerleaderki.
Po korekcie
CZYTASZ
𝐁𝐞 𝐦𝐲 𝐑𝐞𝐝 𝐑𝐢𝐝𝐢𝐧𝐠 𝐇𝐨𝐨𝐝
Werewolf❝ Człowiek musiał popsuć trochę swoją naturę, bo nie rodzi się wilkiem - a jest wilkiem. ❞ MOGĄ WYSTĘPOWAĆ WULGARYZMY I/LUB SCENY 18+ Dawny tytuł: You are mine, sweetie W trakcie korekty - jeśli już raz to czytałeś, przeczytaj jeszcze raz, jest o...