Rozdział II

6.8K 404 21
                                    

Szedłem dość zamyślony, zastanawiając się nad słowami swojego ojca. Dzień wcześniej przekazał mi wiadomość o swojej chorobie i powiedział, że wkrótce będę musiał zająć się stadem. Najlepiej w towarzystwie ukochanej, której jeszcze nie posiadałem i szybko nie będę posiadać.

Nagle poczułem, że ktoś na mnie wpada. Spojrzałem na niezdarę, którą okazała się być urocza, dość niska szatynka. Zmierzyłem ją od stóp do głów i zatrzymałem się na jej zielono-brązowych oczach. Była śliczna, jednak tego kwiatu to pół światu. Okazałem swoje niezadowolenie i już chciałem odejść, kiedy zatrzymał mnie jej aksamitny głos.

Czy ona właśnie ośmieliła się mnie zbesztać?

Ponownie na nią spojrzałem, czując tym razem coś dziwnego. O nie, nie, nie, nie, nie! Czy to jest to...? Czy właśnie to jest ta cała więź? Cholera, w jednej chwili zmieniłem do niej nastawienie, mając ochotę ją ochronić przed całym światem. Choć z drugiej strony, ta dziewczyna nieźle sobie radzi. Widać i słychać, że nie da sobie wejść na głowę. No pięknie, zacząłem relację mate od obrażenia wybranki!

— Nie drażnij wilka, Emily. A w szczególności nie drażnij złego wilka. — mruknąłem, uśmiechając się pod nosem i poszedłem w swoją stronę. Zaraz zaczynał się mecz. Jednak o wiele bardziej stresowało mnie, jak mam przekazać dziewczynie informacje, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Nie mogę tak po prostu powiedzieć jej o tym wprost. Nie powinienem jej także porywać ani nic takiego. W końcu nie chcę jej wystraszyć. Oh, później się tym zajmę.

Podszedłem do kolegów z drużyny, którzy także należeli do stada. Chyba zauważyli moje roztargnienie, gdyż zaczęli cisnąć bekę i naśmiewać się ze mnie. Spojrzałem na nich wzrokiem bazyliszka; natychmiast przestali.

— Convel, mów co się dzieje. — powiedział Isaac, mój najlepszy przyjaciel i jednocześnie kuzyn.

— Spotkałem swoją mate i za cholerę nie wiem jak jej to przekazać. — powiedziałem prosto z mostu. Przynajmniej tu nie musiałem niczego ukrywać.

Brunet spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili uśmiechnął się promiennie.

— Oh stary, no w końcu! Ej, chłopaki, wygrałem zakład! Mówiłem, że przed 40-stką znajdzie ją! — zawołał do reszty, na co pacnąłem go w głowę. — Au! Ty idioto, popsułeś mi fryzurę!

— I tak była beznadziejna — prychnąłem. — Lepiej mów jak mam do niej podbijać? Ty z tą swoją Samanthą, Amandą czy jak jej tam jesteście razem od dawna. Jak jej to przekazałeś? Przecież też jest człowiekiem.

— Samo tak wyszło, no nie wiem co mam ci doradzić — wzruszył ramionami. — Jak cię wyśmieje możesz zawsze powiedzieć następnego dnia, że byłeś na haju. Ja tak zrobiłem.

— Wal się, beznadziejny jesteś. — wywróciłem oczami, na co brunet posłał mi całusa. Nie zdążyliśmy dłużej porozmawiać, gdyż kazano nam wyjść z szatni. Gdy tylko wyszedłem na boisko, zauważyłem Emily na szczycie piramidy, którą razem z cheerleaderkami zrobiła. Mój czerwony kapturek, genialnie wyglądała w tym swoim stroju. Jaka szkoda, że nie kibicowała mi.

Po chwili mecz rozpoczął się. Szkoła mojego aniołka grała dobrze, ale nie tak dobrze, jak moja drużyna. Szybko zdobyliśmy przewagę.

Nagle trzech kretynów z przeciwnej drużyny "wpadło" na mnie, przez co upadłem na trawę. Wywróciłem się tylko przez element zaskoczenia. Nie odczułem bólu, bardziej zirytowanie i złość. Wstałem z ziemi i podszedłem do nich. Uśmiechali się głupkowato, widocznie bardzo zadowoleni z siebie. Nie zastanawiając się długo przywaliłem jednemu z nich w twarz. Coś trzasnęło, chyba złamałem mu nos, ups. Na boisku rozpoczęła się bijatyka, aczkolwiek tamte mendy nie miały z nami szans; w końcu byliśmy nadnaturalni. Trenerzy bez skutku próbowali nas rozdzielać, jednakże przestałem uderzać wtedy, kiedy mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Emily. Patrzyła na mnie ze strachem, w sumie nie dziwię się jej. Właśnie zmasakrowałem jej znajomego, aż tamten stracił przytomność. Stała jeszcze chwilę, po czym pobiegła za swoimi koleżankami.

Zajebiście! Teraz dodatkowo będzie się mnie bała. Dlaczego dałem się ponieść emocjom, zamiast po prostu odpuścić...?

Ocknąłem się i wstałem, zostawiając szarpiących się zawodników. Odruchowo pobiegłem za nią, jakby chcąc jej wszystko wyjaśnić.

— Emily! — krzyknąłem, przez co tamta spojrzała na mnie. Skrzywiła się lekko, widząc ślady krwi na moich rękach, które szybko wytarłem w koszulkę. Podszedłem do niej powoli i stanąłem na dystans.

— Czego chcesz? — mruknęła niechętnie, patrząc na mnie nieufnie.

— Nie bój się mnie — szepnąłem błagalnie. — Nie jestem potworem. Wiem, nie powinienem tak reagować, ale tamten chłopak sprowokował mnie...

Przez chwilę staliśmy w ciszy. Po chwili popatrzyła na mnie, tym razem łagodniej.

— Wiem. I w sumie nie żałuję go. To kutas, kilkukrotnie próbował dobierać się do dziewcząt na imprezach...

— Mam tam wrócić i poprawić, aby obudził się w przyszłym roku? — odparłem natychmiast.

— Nie, chyba mu już wystarczy. W każdym razie, dobrze grałeś. — powiedziała niepewnie, na co aż uśmiechnąłem się lekko. Może nie będzie aż tak trudno przekonać ją do siebie?

— A ty jesteś świetną cheerleaderką, Czerwony Kapturku. — puściłem do niej oczko, na co dziewczyna wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.

— Nie zaczepiaj mnie, Zły Wilku. W koszyczku mogę nieść coś innego od szynki i ciasta.

— Doprawdy? — uniosłem jedną brew do góry. — Chyba zaryzykuję.

Szatynka przegryzła wargę i zbliżyła się do mnie. Przesunęła dłonią po moim torsie i zbliżyła swoje usta do moich. Już myślałem, że się pocałujemy, kiedy wyszeptała;

— W porządku. Najwyżej powiem, że nie wiedziałam, że masz uczulenie na arszenik. — uśmiechnęła się słodko i odwróciła się z zamiarem odejścia. Po chwili odeszła, zostawiając mnie w osłupieniu.

Mała diablica. Moja mała diablica. Zdobędę ją, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię.

Po korekcie

𝐁𝐞 𝐦𝐲 𝐑𝐞𝐝 𝐑𝐢𝐝𝐢𝐧𝐠 𝐇𝐨𝐨𝐝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz