Rozdział VII

4.7K 252 15
                                    

W moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili spłynęły mi po policzkach. Nienawidzę, kiedy ktoś na mnie krzyczy, można powiedzieć, że nawet się tego boję. Krzyk działa na mnie... źle. Czasami zdarzają mi się wtedy ataki paniki. Mam ochotę zapaść się wtedy pod ziemię, w samotności i ciszy, zniknąć. Nie wiem, czy można to zaliczyć do pewnego rodzaju fobii, nie wiem nawet czy jest taka fobia.  Kiedy ludzie się denerwują, stają się nieprzewidywalni i niebezpieczni. Najpierw wrzeszczą, a później mogą użyć siły. Może właśnie to przeraża mnie jeszcze bardziej...

Na usta cisnęły mi się obszerne wiązanki przekleństw, którymi chciałam obrzucić chłopaka. Nie musiał tak reagować, przecież nic nie zrobiłam! Nawet jeśli ten temat jest dla niego drażliwy, powinien na spokojnie opowiedzieć mi o możliwym niebezpieczeństwie ze strony wampirów. Jeszcze tylko mi brakuje, aby zamknął mnie w tej twierdzy! Przecież codziennie może mi się coś stać. Następnym razem spadając ze schodów mogę skręcić sobie kark, a nie kostkę. Albo może mnie potrącić samochód. To nie powód, aby otaczać się złotą klatką.

— Emily, podejdź tu. Teraz. — usłyszałam głos bruneta, który brzmiał spokojniej, chociaż i tak słychać było zirytowanie i zdenerwowanie. 

— Chcesz czegoś, to sam do mnie podejdź. Ale dopiero wtedy, kiedy się całkowicie uspokoisz. — prychnęłam, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.

Chłopak spojrzał na mnie uważnie, po czym podszedł do mnie, a ja się odsunęłam, spuszczając wzrok. Obawiałam się, że zaraz jego furia powróci. Jednakże to nie nastąpiło. Wyraz twarzy bruneta stał się pogodniejszy oraz z jego postawy wynikało to, że zaczął się uspokajać.

— Ja... przepraszam — westchnął przeciągle, spoglądając na mnie. — Nie powinienem był tak reagować.

— Ja też przepraszam, że nie przestałam, kiedy mnie o to poprosiłeś. Jednak to nie zmienia faktu, że powinieneś wytłumaczyć mi, dlaczego może grozić mi niebezpieczeństwo... Nie zawsze będziesz mógł być przy mnie, a ja jak mam się samodzielnie bronić, jeśli nawet nie wiem przed czym? Lub przed kim...

Convel zamilkł przez kilka minut, jakby zastanawiając się, co ma powiedzieć. Nie miałam zamiaru przerywać tej ciszy, tylko czekałam cierpliwie, aż coś powie. 

— Porozmawiamy o tym innym razem. Mam dużo spraw do załatwienia. — burknął, patrząc mi beznamiętnie w oczy. Tym razem to ja poczułam narastającą złość, choć starałam się tego nie okazywać. 

— W takim razie idź, zajmij się papierkową robotą czy czymś tam. — mruknęłam przez zaciśnięte zęby, kierując się do pokoju, w którym ostatnio spałam. Nawet nie wiem czy mogę go nazywać swoim pokojem.

— Tylko nie strzelaj focha, nie mam zamiaru użerać się z histeryzującą księżniczką. — warknął, przez co spojrzałam na niego przez ramię.

— Na ten moment jedyną histeryzującą księżniczką jesteś tutaj tylko i wyłącznie ty. Przecież oznajmiłam ci spokojnie, żebyś zajął się swoimi sprawami. Gdybym ci siedziała na głowie i narzekała, może twoja postawa byłaby uzasadniona. — odparłam, tym razem lekko rozbawiona jego zachowaniem. Pewnie to rozpieszczony synek mamusi, który uważa, że wszystko się mu należy i nigdy nie widzi swoich błędów, tylko obwinia o nie inne.

Chłopak spojrzał na mnie oskarżycielsko, jakby odczytując moje myśli.

— Jeśli tak uważasz, to mylisz się. — syknął i odszedł w swoją stronę, a ja weszłam do sypialni. 

Od razu położyłam się bokiem na łóżku, układając się do snu. Jak nie mam co robić, to po prostu idę spać. 

Nagle moją uwagę przykuł błysk, wydobywający się spod komody. Dziwne... Powinnam to wcześniej zauważyć. Chociaż w sumie moglam być zmęczona.

𝐁𝐞 𝐦𝐲 𝐑𝐞𝐝 𝐑𝐢𝐝𝐢𝐧𝐠 𝐇𝐨𝐨𝐝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz