Rozdział V

5.9K 304 18
                                    

Obudziły mnie promienie słoneczne, przedzierające się przez żaluzje. Dość niezadowolona z tego faktu, zasłoniłam twarz poduszką. Dopiero gdy poczułam, że coraz ciężej mi oddychać, odrzuciłam poduszkę i podniosłam się do siadu. 

Zmrużonymi oczami rozejrzałam się po pokoju, przypominając sobie wszystkie wydarzenia z wczoraj. Świetnie, czyli to jednak nie był sen. 

Nagle zdałam sobie sprawę, że w dalszym ciągu jestem w swoim stroju cheerleaderki, który... No cóż, nie nadawał się już do noszenia. Wstałam z łóżka, uważając, aby nie nadwyrężyć skręconej kostki. Jakoś udało mi się podejść do jednych drzwi, które otworzyłam. Moim oczom ukazała się dosyć duża, męska garderoba. 

Convel chyba się nie obrazi, jeśli pożyczę coś od niego, prawda?

Nie rozmyślając nad tym dłużej, wzięłam pierwszą lepszą męską koszulkę i skierowałam się do drzwi prowadzących do łazienki, co zdążyłam wcześniej odkryć. 

Łazienka była wyłożona czarnymi kaflami, a umywalka i wanny były z szarego kamienia, co dawało dosyć mroczny, ale i ciekawy wystrój. Mimo wszystko było tutaj jasno. Za wanną znajdowało się duże okno, przez które mogłam podziwiać widok na las. Przynajmniej nie ma uciążliwych sąsiadów. I żadnej drogi w pobliżu...

Westchnęłam cicho i zdjęłam z siebie brudne ubrania, po czym zaczęłam przygotować sobie kąpiel. Już po chwili rozkoszowałam się ciepłą wodą i pianą.

Nie mam pojęcia, jak rozumieć wszystkie te zdarzenia. To wszystko wydaje się, jakby było snem. Z jednej strony chciałabym, aby to było snem. Chciałabym obudzić się we własnym pokoju, nie przejmując się niczym. Ale z drugiej strony czuję coś dziwnego między mną, a Convel'em. Miłość? Nie, nie sądzę, przynajmniej jeszcze nie. To coś w rodzaju jakiejś więzi, której nie umiem wyjaśnić...

— Widzę, że zadomowiłaś się. — z rozmyśleń wyrwał mnie głos szatyna. Spojrzałam w jego kierunku, a tamten jak gdyby nigdy nic opierał się o drzwi i patrzył na mnie tymi swoimi karmelowymi oczami, uśmiechając się pod nosem. I stojąc bez koszulki.

— Convel! — pisnęłam, mając trochę opóźnioną reakcję, gdyż wcześniej podziwiałam jego umięśniony tors. Zakryłam się szybko pianą, czując zarumienione policzki.

— Możesz na mnie patrzeć kiedy tylko zechcesz, kochanie. — zaśmiał się z mojej reakcji.

— Taki mam zamiar. Nie ruszaj się, chcę jeszcze trochę popatrzeć. — burknęłam, starając się obrócić całą sytuację w żart, na co chłopak uniósł jedną brew do góry. Podszedł do mnie powoli, a ja poczułam się... dziwnie. Co mnie jeszcze bardziej przerażało, nie przeszkadzało mi to. Gdyby kilka dni temu jakiś osobnik płci męskiej wparowałby mi do łazienki, musiałabym go zabić.

Chłopak kucnął przy wannie, spoglądając mi w oczy. Jego jedna dłoń zanurzyła się w wodzie i delikatnie przesunęła po mojej łydce aż do jeszcze lekko opuchniętej kostki.

— Jak tam noga? Trochę mniej boli?

— Tia... — pokiwałam lekko głową. — Nadal nie rozumiem, dlaczego nie możesz uleczyć jej magią czy czymś tam, czym dysponujesz.

— To... nie do końca tak działa. — mruknął, wstając. Jak gdyby nigdy nic, podszedł do kabiny prysznicowej i pozbywając się swoich bokserek, wszedł pod prysznic.

— Cholera jasna, Convel! Nie mogłeś iść do innej łazienki?! — pisnęłam zażenowana, zamykając oczy, na co chłopak zaśmiał się cicho.

— Mogłem, ale chciałem wejść do tej. Co, nie widziałaś nigdy gołego mężczyzny?

— Widziałam — burknęłam, przez co szatyn odwrócił głowę w moje stronę.

— Kogo, gdzie? — prychnął zazdrosnym i lekko złym tonem. Widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

— W książce od biologii, zidiociały kretynie. — prychnęłam, a szatyn pokręcił głową i odkręcił głowę. Jakim trzeba być pojebem, aby odwalić taką akcję, jak on przed chwilą? 

Nie wiem, jaki był zamiar chłopaka. Próbował sprawdzić moją reakcję? A może mnie zawstydzić? Nie znam go zbyt dobrze, właściwie to w ogóle go nie znam. Ale jednocześnie mam wrażenie, jakbym znała go od zawsze. Chyba naprawdę zwariowałam...

Po chwili namysłu, postanowiłam zagrać z nim w jego grę. Gdy tylko skończyłam się myć, wyszłam z wanny bez skrępowania. Wytarłam się ręcznikiem i ubrałam w koszulkę chłopaka, kątem oka na niego zerkając. A on obserwował mnie uważnie.

— Wytłumaczysz mi, tak dokładnie i konkretnie, dlaczego czuję do ciebie coś dziwnego? Mam wrażenie, jakbym znała cię od zawsze, choć nie znam cię w ogóle. To mnie jednocześnie przeraża i zadziwia. Może jednak to wszystko jest snem...?

Chłopak nie odpowiedział, a wyszedł spod prysznica i owinął się ręcznikiem od pasa w dół.

— Znasz teorię fanów, że Harry'emu to wszystko się śniło? — zagadał, spoglądając w lustro. — A jednak w jego życiu zdarzały się sytuacje, których nie umiał wyjaśnić. No i ta boląca blizna. No proszę cię, od zderzenia z oplem by nie powstała. 

— Coś w tym jest. — westchnęłam cicho. — Ale tam wilkołaki nie były takie przystojne, jak ty.

— Cóż, nie wszystko musi być takie, jakie nam się wydaje. Myślisz, że to wszystko jest nierealne. Całowałaś się kiedyś przez sen?

— Nie, a... — nie skończyłam, bo usta chłopaka znalazły się na moich.

W pierwszej chwili nic nie robiłam. Oddałam pocałunek dopiero wtedy, kiedy stał się on bardziej natarczywy i namiętny. Dłonie szatyna powędrowały na moją talię, gładząc ją lekko i przyciągając do siebie. Wplątałam jedną dłoń w jego włosy, lekko ciągnąc za końcówki, na co mruknął, jeszcze bardziej pogłębiając pocałunek. Cholera, jeszcze nigdy nie spotkałam osoby, która całowałaby tak dobrze. W tym pocałunku naprawdę było coś magicznego.

Odsunęłam się dopiero wtedy, kiedy zabrakło mi tchu. Spojrzałam w jego oczy, które teraz świeciły się na czerwono.

— Twoje oczy... — szepnęłam, utrzymując kontakt wzrokowy.

— To dlatego, że weszliśmy na wyższy poziom naszej więzi mate. Zaufałaś mi...

Po korekcie 

Chyba troszkę przynudzam, co?

Spokojnie, to dopiero cisza przed burzą...

𝐁𝐞 𝐦𝐲 𝐑𝐞𝐝 𝐑𝐢𝐝𝐢𝐧𝐠 𝐇𝐨𝐨𝐝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz