Rozdział 2

236 26 7
                                    

Z głębokiego snu wybudziło mnie ćwierkanie ptaków, lekki ból nogi oraz głowy. Do tego było mi strasznie gorąco, jakbym znajdowała się na środku pustyni. Z wielkim trudem uniosłam powieki. Nad swoją głową ujrzałam jakiś ciemnozielony materiał. Przez chwilę nie widziałam nic innego, tylko tę zgniłą zieleń. Mój umysł miał problem z jakimkolwiek kojarzeniem faktów. Zaczęłam rozglądać się dookoła spanikowanym wzrokiem.

Leżałam na jakichś kocach, które strasznie drażniły moją odkrytą skórę. Były niezbyt przyjemne w dotyku. Przykryta byłam dość dużą ilością ubrań. Uniosłam się do góry, podpierając na dłoniach.

Znajdowałam się w jakimś ogromnym namiocie, przypominającym te, które widziałam na różnych filmach, kiedy jacyś naukowcy przyjeżdżali zbadać podejrzane obiekty, lub wojsko rozkładało coś w rodzaju bazy nie daleko miejsca objętego kwarantanną. Leżałam najbliżej wyjścia, przez które przedostawały się promienie słońca, a moje  prowizoryczne łóżko, łączyło się z kolejnym, przy moich nogach. Na nim spała jakaś dziewczyna o ciemnej karnacji i czarnych, prostych włosach. Na jej twarzy mogłam dostrzec pojedyncze szramy. Po mojej prawej stronie natomiast znajdował się pusty materac, ze złożonym w idealną kostkę kocem. Naprzeciwko tamtej dziewczyny również znajdowało się podobne do naszych prowizoryczne łóżko, gdzie spał jakiś chłopak.

Na końcu tego namiotu były dwie duże, drewniane skrzynie, a na środku spory kawałek drewna, na którym leżały brudne szklanki i talerze. Przeglądałem się temu wszystkiemu zdumiona. Dopiero wtedy ostatnie wydarzenia wypełniły mój umysł.
W mgnieniu oka odrzuciłam na bok te wszystkie ubrania oraz koce, pod którymi leżałam, odsłaniając w ten sposób nogę. Nie miałam na sobie spodni, a moje udo było niemalże profesjonalnie opatrzone. Niemalże. Wszystkie użyte do tego materiały wyglądały, jakby przeżyły o wiele więcej lat, niż ja sama miałam.

Przeraziła mnie powierzchnia, jaką zajmował bandaż, ciągnął się on od kolana przez trzy czwarte uda. Kolejny opatrunek miałam na ramieniu, jednak ten był o wiele mniejszy.

Ubrana byłam jedynie w jakiś duży, zgniło zielony podkoszulek. Zaczęłam brać coraz szybsze oddechy, wpadałam w panikę.

Gdzie ja byłam!? Co tu się do cholerny stało!?

Położyłem nogi na wydeptanej ziemi, starałam się wstać. Pomimo tego, że przed oczami na dosłownie kilka sekund zrobiło mi się czarno, a nogi miałam jak z waty, próba ta zakończyła się sukcesem.

Wzięłam głęboki wdech.

—Spokojnie — mruknęłam sama do siebie, uspokajając bijące w zawrotnym tempie serce.

Ruszyłam kulejąc do wyjścia. Drżącą ręką odchyliłam płachtę materiału i wyszłam na zewnątrz. Oślepiło mnie przerażająco jasne światło. Przyłożyłam otwartą dłoń do czoła, żeby chociaż odrobinę zasłonić piekące oczy. Po chwili zaczęłam widzieć wszystko wyraźnie. Byłam w lesie. Jakimś buszu. Za mną stał namiot jednak bardziej przypominający ten wojskowy niż naukowy, a jego tylna ściana opierała się na skale. Ogromnej, pionowej skale.

Po mojej prawej dostrzegłem coś w rodzaju prymitywnej wędzarni, na którą składało się jedynie kilka patyków i zwisające mięso. Obok stało z pięć pustych wiader. Natomiast po lewej były grządki, z których kieliełkowały jakieś rośliny. Cały obóz otoczony byk gęstymi krzakami, większymi ode mnie. Gdzie nie gdzie przez dziury w żywopłocie zauważalne były pnie albo konary drzew, które pięły się powyżej krzaków na wysokość kilku lub też kilkunastu metrów. Kolejna rzeczą jaką spostrzegłam było to, że ziemia tutaj była wydeptana, zostawiając jedynie kilka ledwie przebijających się przez stwardniałą ziemię kepek trawy.

WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz