Rozdział 3

206 29 9
                                    

Otworzyłam oczy, w których dosłownie po trzech sekundach pojawiły się łzy.

— W końcu się obudziłaś — usłyszałam mruknięcie po prawej stronie, jednak nie byłam w stanie odpowiedzieć. Poczułam ogromne mdłości, zdążyłam jedynie przechylić się na bok, a moim ciałem wstrząsnęły torsje, plułam śliną i żółcią.

— Co ty robisz!? — Usłyszałam krzyk nad sobą. Otworzyłam zamknięte oczy, przecierając rękawem usta. Spodziewałam się, że czystego ręcznika tutaj nie dostanę.

Łóżko naprzeciwko mnie zaskrzypiało.

— Będziesz to musiała zaraz zmyć, bo będzie śmierdziało — westchnęła ta osoba, ewidentnie niezadowolona.

Uniosłam głowę. To był ten chłopak, który mnie podobno znalazł i uratował.

— Kim ty w ogóle jesteś? — zapytałam niehamujące niechęci względem jego osoby.

— Może w końcu usłyszę "dziękuję James, za uratowanie mojego życia." — powiedział drwiąco.
— Dwukrotnie — dodał.

— Dziękuję — mruknęłam, czując się, mówiąc wprost, głupio.

— Co? Nie dosłyszałem?

— Jak to dwukrotnie? — zapytałam, przewracając oczami i nie komentując jego wcześniejszej wypowiedzi.

— Ktoś cię musiał złapać, gdy postanowiłam zemdleć. Gdyby nie ja, miałabyś rozwaloną głowę o tamten garnek — powiedział, wskazując na palenisko, wokół którego, rzeczywiście leżało kilka naczyń.

— Gdyby ktoś posprzątał, nie musiałby mnie wtedy łapać — mruknęłam.

Opadłam na łóżko plecami do sufitu, wpatrując się w ten odrobinę wypłowiały materiał, ignorując chłopaka.

Oczy najpierw zaczęły mnie szczypać, a później zaszkliły się od łez.

Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego Rose?

Przed oczami stanęła mi dziewczyna. Niska, zaokrąglona, o dużych roześmianych oczach. Obie miałyśmy zaledwie po cztery lata, kiedy po raz pierwszy się spotkałyśmy. Jej uśmiech poruszał serca wszystkich, nie potrzeba było dużo czasu, żebyśmy się stały nierozłączne, a teraz jej nie było? Tak po prostu? Zniknęła?

Przykryłam twarz dłońmi, gdy pierwsze łzy uwolnił mi się spod powiek, serce miałam jak uchwycone w imadle, tak samo gardło. Zaczęłam łkać. Nie obchodziło mnie, że nie byłam tu sama. Po prostu zaczęłam płakać, ryczeć. Ból, który odczuwałam, był okropny, wręcz nie do opisania. Spędziłam z nią całe życie, jak miałam dalej istnieć bez niej? Jak miałam funkcjonować, wiedząc, że po całym dniu nie będę mogła do niej zadzwonić, napisać i zdać relację z wydarzeń, które miały miejsce odkąd się obudziłam. Jak miałam dalej żyć, wiedząc, że jej nie było to dane!

Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, jednak ją zrzuciłam, bo to nie była Rose.

— Przykro mi z powodu twojej straty — odezwał się James, a jego głos był pusty. Nie szczery. Jakby mówił to już tak wiele razy, że straciło to dla niego jakikolwiek sens. — Ale ona nie żyje, a ty tak, więc doprowadź się do porządku. To nie są wakacje, tu trzeba przetrwać, a ty jesteś teraz łatwym celem. Pozbieraj się do kupy — powiedział, a raczej warknął. Jego ton głosu był twardy jak metal, to nie była prośba, to było żądanie, rozkaz, z tych nieznoszących sprzeciwu. Chciałam na niego nakrzyczeć, ale nie potrafiłam, ale nagle jakby ktoś odebrał mi głos. Po prostu leżałam, słysząc, jak chłopak odchodził, przeklinając kilkakrotnie pod nosem.

Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd James spróbował przywrócić mnie do porządku. Godzina, a może dwie? Leżałam, już nie płacząc, a jedynie tempo patrząc w materiał służący jako dach.

WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz