Rozdział 37

114 15 15
                                    

Część może zawierać lekki spoiler w postaci motywu z filmów/książek "Więzień labiryntu". Zostaliście ostrzeżeni!



James POV


W końcu dolecieliśmy do celu. Smok, który nas porwał w trakcie wędrówki na górę mglistą, zrzucił nas do wnętrza wciąż działającego wulkanu. Ogromny strach nas opanował, gdy spadaliśmy. Jakimś cudem czułem z każdym kolejnym przelecianym metrem wzrost temperatury na swojej skórze. Red spadła natomiast nieprzytomna. Lot sam w sobie nie trwał długo, lecz był przerażający. Finalnie spadliśmy na jakąś siatkę, rozpostartą między ścianami bocznymi krateru, zamortyzowała ona nasz upadek, jednocześnie ratując nam życia.

-Red! - krzyknąłem, nieudolnie próbując się dostać do wciąż nieprzytomnej dziewczyny. Siatka trzęsła się, przy każdym moim ruchu, utrudniając dotarcie do Red. Nie miałem pojęcia, co ten smok jej uczynił, ale jej stan ku mojemu przerażeniu zdecydowanie nie był dobry.

- Wychodzić! - usłyszałem rozkaz po swojej lewej stronie, gdzie kończyła się siatka. Była tam ścieżka wykonana z litego kamienia lekko zabarwionego gliną na czerwono.
Polecenie wykrzyczał rycerz przyodziany w czarną zbroję oraz tego samego koloru pelerynie, nie posiadał on jednak głowy. Koło niego stał mężczyzna również w czarnej jak węgiel pelerynie, lecz podszyta ona był czerwieniem, jego skóra była jasna, jak pergamin a czarne włosy miał ulizane, do tego świeciły się, jakby władował w nie całą butelkę żelu. Trzecia i ostatnia postać pomimo tego, że stała w cieniu była jak najbardziej widoczna. Był to najzwyklejszy mężczyzna, lecz płaty jego ciała były ze sobą pozszywane. Wyglądało to upiornie. Ze skroni wystawały mu jakieś dwa metalowe elementy, przypominające śruby. Odcień jego skóry był chorobliwie zielony. Ciarki przeszły mi po plecach na myśl, że stał przede mną Frankenstein we własnej osobie.

Wziąłem wciąż nieprzytomna Red na ręce i zniosłem z siatki, stając przed trójką potworów. Poprawiłem Fredericę na swoich rękach, teraz trzymając ją jak pannę młodą. Głowa dziewczyny odrobinę zwisała, lecz nie miałem co z tym zrobić, potwory skrzętnie mi to uniemożliwiły. Jeden z nich niedelikatnie popchnął mnie do przodu, zmuszając w ten sposób, żebym szedł przed siebie.
Rycerz bez głowy podążał przodem, prowadząc, a za mną szła reszta. Prowadzili mnie krętymi korytarzami, a raczej tunelami. Już wiedziałem, dlaczego nam nie zawiązali oczu. Tu wszystko było istnym labiryntem i choć próbowałem zapamiętać drogę, nie byłem zwyczajnie w stanie tego zrobić. Finalnie weszliśmy na korytarz. Po prawej stronie były kraty, oddzielające kolejne cele od siebie, jak i również od korytarza. Potwory wrzuciły nas do pierwszej, jeździec bez głowy i Frankenstein weszli zaraz za nami.

- Połóż ją na ziemi - powiedział rycerz, trzymający swoją głowę pod ręką.

- Dlaczego? - zapytałem, przyciskając Red do piersi.

- Połóż - warknął, nie rozgadując się zbytnio.

Nie mając zbytniego wyboru, położyłem ją delikatnie na ziemi w rogu naszej celi i gdy szykowałem się, by usiąść koło niej, silny ucisk dłoni na lewym ramieniu, podrywający mnie do góry, mi to uniemożliwił.

- Ty nie - powiedział Frankenstein i zaciągnął mnie pod przeciwległą od wejścia do celi ścianę.
Przycisnął mnie do skalnej powierzchni, podnosząc z ziemi dwa łańcuchy, o ogniwach grubszych niż dwa moje palce. Nawet nie próbowałem się wyrywać, gdy Frankenstein oplatał mnie tym całym żelastwem. Nie miałoby to najmniejszego sensu.

- Aż za tak groźnego mnie macie? - prychnęłam, szarpiąc ręką, lecz mocowania były wytrzymałe. Nie było szans, żebym wyrwał łańcuchy ze ściany.

- Jeszcze nam za to podziękujesz, choć wątpię, że będziesz w stanie - roześmiał się upiornie stojący w drzwiach rycerz i gdy Frankenstein wyszedł, zatrzasnął drzwi.

Znów spróbowałem się wyszarpać, lecz nic to nie dało. Byłem w stanie chodzić po celi, jednak nie mogłem podejść do Red. Patrzyłem, jak leżała nieprzytomna na zimnej, brudnej i mokrej ziemi, lecz nie mogłem nic z tym zrobić.

W końcu zrezygnowany usiadłem z wyprostowanymi nogami pod ścianą, licząc na to, że po wstaniu łańcuchy, które umożliwiały mi jako takie chodzenie po celi, nie będą poplątane.
Westchnąłem głośno, spoglądając na swoją prawą nogę, gdzie czułem pulsujący ból. Delikatnie podwinąłem materiał spodni i odwinąłem bandaż, który założyłem tak, by Red niczego nie zauważyła.
Nadgryziony kawałek mojej łydki wyglądał okropnie, szczególnie że przybrał kolor czarny, a wijące się dookoła niego żyły, były tego samego koloru. Zatrucie, jak podejrzewałem, rozprzestrzeniało się szybko. Nawet bardzo szybko. Czarne linie znaczące moje żyły ciągnęły się od kostki i zaczęły pokrywać już moją klatkę piersiową. Nie wiedziałem co się ze mną stanie, gdy zajmą całą powierzchnię mojego ciała. Co się stanie, gdy dotrą do głowy. Podejrzewałem, że to nie będzie nic dobrego dla mnie. Lecz nie miałem pojęcia jak to powstrzymać.

- James? Fred? To wy? - rozległy się pytania z drugiej celi, tej obok nas. Chwilę później przy kratach pojawił się mężczyzna. Brudny i o przydługawej brodzie, lecz zdecydowanie mi znany.

- Rick? - zapytałem odrobinę zdziwiony. - Co ty tu robisz? Gdzie reszta?

- Vanessa... Nie żyje.

- Jak to się stało? - zapytałem spokojnie, choć tak naprawdę byłem wstrząśnięty. Przyzwyczajenie jeszcze z normalnego życia, umiejętność zachowywania zimnej krwi w naprawdę, nieciekawych sytuacjach, potrafiła ratować czasem życia.

- Pamiętasz, przed tym, jak wpadłeś do wyschniętego jeziora. Gonił nas wilk z czerwonego kapturka. Gdy Fred wpadła na ciebie, wszyscy stanęliśmy w miejscu. Za Fredericą wybiegło z dwadzieścia stworzeń, które były jak z bajki, gadające wilki, niedźwiedzie polarne, uzbrojone byki i karły. Vanessa również się zatrzymała. Wilk z czerwonego kapturka ją dopadł. Rozszarpał na strzępy, a ona krzyczała. Tak przeraźliwie krzyczała, gdy zwierz wgryzał się w nią swoimi zębiskami...

- Jak wyszliście z tego cało? - zapytałem po chwili ciszy.

- Nie wydostaliśmy się - powiedział Rick, tempo wpatrując się w jeden punkt na ścianie. - Co się działo z wami? Co się stało z twoją nogą? Widziałem to, nie wygląda to dobrze.

- Długa historia. W skrócie cały czas próbowaliśmy się dostać na ten przeklęty szczyt, lecz po drodze... Coś mnie ugryzło, zaraziło. Red nic o tym nie wie jak na razie, ale nie pojęcia, jak długo uda mi się utrzymać to w tajemnicy. Nie wiem, co mi jest, ani jak jest groźne - powiedziałem chłopakowi, który przyglądał mi się ze zrozumieniem.

- Pokaż to, może znam to. No wiesz, z jakichś książek - powiedział Rick, a ja wstałem z miejsca i powłócząc łańcuchami, podszedłem do krat. Usiadłem przy nich ponownie i podwinąłem spodnie, ukazując ranę.
Rick przybliżył się do mnie, przyjrzał się zranieniu.

- Coś ci to przypomina? - zapytałem z nadzieją, gdy chłopak przez dłuższy czas się nie odzywał.

- James... Przykro mi... - powiedział, a ja błędnie doszedłem do wniosku, że nie rozpoznał tej czarnej substancji, tworzącej mi się pod skórą. Zsunąłem materiał ubrania z cisnącym się na usta " no trudno".

- To Pożoga - odezwał się Rick, a ja popatrzyłem na niego, niczego nie rozumiejąc.

- Co? - wyszeptałem jedynie.

- Pożoga. Czytałem książkę, właściwie całą serię książek o tym, a nawet oglądałem dwa filmy... W skrócie choroba nazywa się pożogą, a ofiary zarazy nazywa się poparzeńcami.

- Uleczy się to samo? - zapytałem.

- Niestety... Lekarstwo...

- Nie istnieje... - dokończyłem jedynie za niego, opadając ciężko na ziemię.

Umieram - przeszło mi przez myśl niczym szept złego ducha. Po tym wszystkim, co przeżyłem... umieram. I zabiera mnie z tego świata jakaś choroba o kijowej nazwie...

- Jak... Jak to przebiega - wydusiłem z siebie.

- Na pewno chcesz wiedzieć? - zapytał mnie chłopak, a w jego oczach i głowie kryło się współczucie.

- Muszę - mruknąłem.

- Nie pamiętam, jak długo się to rozwija. Na pewno nie krótko. Przejdziesz przez omamy, zaczniesz zatracać powoli człowieczeństwo. Zapomnisz o tym, kim jesteś, o nas. Przez mary będziesz chciał sobie wydłubać oczy. Oszalejesz. Gdy przez to przejdziesz, nie będziesz już sobą. Staniesz się poparzeńcem. Będziesz chciał zjeść... No cóż, nas, ludzi.

- Nie. Nie, nie, nie, nie - zacząłem powtarzać w kółko.

Nie mogę o nich zapomnieć. Nie mogę zapomnieć, kim jestem. Nie chcę umrzeć, niczego nie pamiętając, nie pamiętając mojej rodziny, kolegów, przyjaciół z wojska, Czarnego... Red.
Przerażenie zacisnęło sidła na moim sercu. Wizja utraty siebie mnie przerażała, odbierając dech w piersiach.

- Musisz sprawdzić, czy dosięgniesz Fred. Jak oszalejesz tutaj, to możesz ją skrzywdzić.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie potrafiłbym jej skrzywdzić. W końcu to była... Red. Przecież nie byłbym w stanie nic jej zrobić. Prędzej wolałbym skrzywdzić siebie niż podnieść na nią rękę.

- Idź - powiedział jedynie Rick, a ja z bólem serca wykonałem jego polecenie.

Podszedłem do wciąż nieprzytomnej dziewczyny, a raczej próbowałem. Wyciągnąłem rękę w jej kierunku, lecz zabrakło kilku centymetrów, żebym mógł ją dotknąć. Z jednej strony to dobrze, lecz z jakiegoś powodu nie czułem się przez to szczęśliwy.

Wróciłem do miejsca, gdzie łańcuchy były wbite w ścianę i usiadłem tam, zwieszając głowę.
Pomimo tego, że się wzbraniałem, kilka łez przecięło moje policzki swoimi mokrymi wstęgami.
Szybkim ruchem je starłem i wziąłem urywany oddech.
Wiedziałem, że tu umrę, na Wyspie. Nie sądziłem jednak, że zabije mnie choroba, a ja nawet nie będę o tym wiedział.
Od samej śmierci jednak gorsza była utrata tożsamości, która mnie czekała. To jej się bardziej obawiałem. Do świadomości tego, że umrę, przywykłem dawno temu, jeszcze za barierą, na wojnie. Śmierć nie była mi straszna. Ale amnezja... To było o wiele gorsze.




Dzień później.






Red wciąż była nieprzytomna. Leżała w tym samym miejscu co gdzie ją zostawiłem, gdy weszliśmy do celi.

Ze mną natomiast było coraz gorzej. Rick dotrzymywał mi towarzystwa, cały czas do mnie mówiąc. Zwykle byłbym wściekły za to, że nie dał mi ani chwili wytchnienia i spokoju, lecz teraz chłonąłem słowa z jego ust, spragniony.
Rick opowiadał mi przez ten czas o naszej grupie, o wspólnie spędzonych dniach. Robił to po to, by zająć nam jakoś czas, lecz również, by mi przypominać o wszystkim. Jeszcze nie traciłem pamięci, co nie zmieniało jednak faktu, że spijałem słowa wypływające jego ust.
Czarne żyły rozprzestrzeniły się. Pokrywały cale moje ręce i zaczynały dochodzić do szyi. Lecz jeszcze nie zajęły mojego umysłu, ale to było kwestia dni, albo nawet godzin.
Czułem pot, który kapał ze mnie i wewnętrzny ból, jednak nic z tym nie mogłem zrobić.

Wszystko było bez zmian, aż nadszedł wieczór. Wtedy zaczęły się halucynacje. Z początku nie wiedziałem, że nimi były. Widziałem jedynie maszkary niczym cienie wędrujące po ścianach celi. Demony, które mnie okrążały, szeptały do mnie i próbowały mnie złapać w swoje sidła. Ich wygląd był odrażający, a każdy z nich wyglądał inaczej. Jedne były potworami bez kształtu, inne wyglądały jak cienie ludzi, których twarze wykrzywiło przerażenie, w okropny sposób znacząc już je na wieki.

- Rick? - wyszeptałem przerażony, patrząc na stworzenie podchodzące do mnie. W życiu nie widziałem niczego straszniejszego. -Rick!

-Co? Co się dzieje? - dobiegł mnie krzyk chłopaka, a ja wciąż patrzyłem na tego potwora.

-Nie widzisz!?

-Nie! - odpowiedział Rick. - James, to tylko halucynacje!

- Nie wyglądają jak tylko halucynacje! - wrzasnąłem.

- Ale nimi są! Uwierz mi! - krzyknął, a ja spojrzałem w jego stronę. Lecz nie przemawiał do mnie Rick. W jego celi stał jeden z tych potwór, który przykładał swoje dłonie do kraty, patrząc na mnie, jakby chciał mnie zjeść.

Zamknąłem oczy. To nie mogło być prawdziwe, nie mogło.

Dzień później.

Halucynacje minęły, lecz gdy to zauważyłem, zdałem sobie również sprawę z tego, że nie pamiętałem, co się działo ze mną, zanim wylądowałem na wyspie. Wiedziałem, że miałem na imię James, że rozbiłem się na tej wyspie, lecz w jaki sposób to się stało, nie miałem pojęcia. Przecież nie mogłem być wiecznie tutaj. Nie urodziłem się na wyspie. Nie wychowałem się tu.
Siedziałem pod ścianą, próbując sobie cokolwiek przypomnieć, lecz moje starania spełzły na niczym.
Z biegiem godzin, które zamieniły się w kolejny dzień, traciłem coraz więcej z siebie.
W końcu zapomniałem, kim była dziewczyna leżąca w rogu celi.
Zapomniałem, kim był mężczyzna, który ciągle o czymś mówił.
Zapomniałem gdzie byłem.
Zapomniałem, jak się nazywałem.
Choroba mnie opanowała. Byłem zmęczony, słaby. Nie mogłem wstać ani nic zrobić. Pot lał się ze mnie strumieniami, a duszności opanowały moje ciało.

W końcu padłem na ziemię i się z niej już nie podniosłem.
Przynajmniej nie jako ja.




Od autorki



Postaci, motywy występujące/wspomniane:


Poparzeńcy, Pożoga - "Więzień Labiryntu" reż. Wes Ball, autor książek: James Dashner

Wilk - "Czerwony kapturek" Charles Perrault

Frankenstein - "Frankenstein" Mary Shelley

Jeździec bez głowy -  Thomas Mayne Reid "Jeździec bez głowy "

Drakula - Bram Stoker (stworzył postać)

Smok - Smaug J.R.R Tolkien "Hobbit czyli tam i z powrotem"

WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz