Rozdział 38

121 13 9
                                    

Pulsujący ból głowy nie dawał mi zebrać myśli. Zimny kamień ochładzał mój prawy policzek, a piasek drażnił skórę w tamtym miejscu.
Gdzie ja jestem? - pojawiło się pytanie w mojej głowie.
Powoli otworzyłam oczy. Było tu ciemno, zupełnie jakbym była gdzieś głęboko pod ziemią. Na samą myśl poczułam ciarki. Za moimi plecami, jak i po mojej prawej stronie była gruba, żelazna krata.

Czyżbym była w więzieniu? Co się stało?

-Fred! - odezwał się ktoś za mną, a ja wystraszona wręcz podskoczyłam w miejscu.

Odwróciłam się powoli w tamtą stronę, a moim oczom ukazał się Rick.
Chłopak był brudny, wychudzony i nie pachniał najlepiej, ale to zdecydowanie był on.

-Rick? - wyszeptałam, z jednej strony, by się upewnić, a z drugiej, dlatego że nie dowierzałam własnym oczom. Wszystko mi się rozmazywało, a świat zdawał się wirować.

-Tak - wyszeptał, podchodząc bliżej do kraty nas oddzielającej.

-Co się stało? Co to za miejsce? Gdzie jest reszta? - wystrzeliłam z pytaniami, owijając dłoń wokół zimnego pręta.

-Jesteśmy w wulkanie, a dokładniej w jego wnętrzu. W tym kraterze utworzyło się coś na kształt podziemnego wieżowca.

-Gdzie James? Gdzie Rose i Vanessa?

-Vanessa nie żyje - powiedział chłopak, a ja zbladłam.

-Ale... Jak to? Ona ... - zaczęłam mówić nieskładnie.

-Zamordował ją wilk, tuż na skraju lasu. Zatrzymała się, gdy razem z Jamesem wpadliśmy do tego dołu. Wtedy ją dogonił i rozszarpał na strzępy. To był tak okropny widok... Rozszarpał jej szyję, a później wgryzł się w jej brzuch - zaczął opowiadać Rick, drżącym głosem, przywołując ten koszmarny obraz ponownie przed swoje oczy.

Oczami wyobraźni mimowolnie zobaczyłam to wszystko. Tę krew tryskająca z ran dziewczyny, te liczne rany i wnętrzności wylewające się z jej martwego ciała.
Wtedy nie wytrzymałam. Jak siedziałam, tak odrobinę skręcając się w prawo, zwymiotowałam. Plułam żółcią, a torsje rzucały moim ciałem.

- Już, już, spokojnie- usłyszałam pocieszający głos Ricka zza kraty.

- A James? Wiesz co z nim? - zapytałam, gdy udało mi się odzyskać spokój.

- On... - zaczął Rick, lecz nie udało mu się dokończyć, gdyż ktoś pojawił się przy wejściu do celi. Ta osoba poruszała się jak duch, nie było słychać jej kroków.

Na korytarzu zrobiło się trochę jaśniej, kilka promieni świetlnych dostało się również do środka celi. Z początku musiałam zamrugać kilkakrotnie, żeby przyzwyczaić oczy do światła. Wtedy ją ujrzałam, za kratami stała kobieta. Wiedziałam, że mi kogoś przypominała, lecz na razie, nie mogłam dostrzec, kim ona była. Na chwiejnych nogach podniosłam się z miejsca i podeszłam bliżej wejścia, wytężając wzrok.

-Witaj Frederico - usłyszałam dobrze znany mi głos.

-Rose! Jak dobrze, że jesteś! Otwórz te drzwi! - krzyknęłam uradowana.

Lecz gdy dziewczyna nie ruszyła się nawet o milimetr, przyglądając mi się przez cały czas z upiornym uśmieszkiem na ustach, poczułam, że coś było nie tak.

-Rose - powtórzyłam, tym razem mniej entuzjastycznie. - Otwórz drzwi.

-Myślałam, że córka wyspy będzie mądrzejsza - powiedziała Rose, a uśmieszek nie schodził z jej ust. Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak.

-Rose - w moim głosie słychać było rozpacz. - Co się z tobą dzieje?

-Nie jestem Rose. Tak naprawdę twoja kochana przyjaciółeczka nigdy nie przeżyła katastrofy samolotu. A ja... Ja się nią posłużyłam jak... Kukiełką - powiedziała kobieta.

- Ale. Jak to? Przecież... Rozmawiałyśmy o szkole. Wiedziałaś o mnie tyle... Jeśli nie jesteś Rose to jak... Skąd...

-Gdy przejęłam jej ciało, przejęłam też jej wspomnienia. Wiedziałam, jak się zachowuje w określonych sytuacjach, a poza tym jestem świetną aktorką - powiedziała kobieta, a mi zakręciło się w głowie.

Czy to możliwe? Czy cokolwiek, z tego, co powiedziała ta kobieta, było prawdą?

- Przez ten cały czas próbowałam się ciebie pozbyć. Nasłałam na ciebie zombie, zepchnęłam cię do rzeki, rozkazałam cię utopić, lecz ty do cholery wciąż żyjesz! Zabawa była przednia, ale jak to mówią, jak kogoś sama nie zabijasz, nikt cię nie wyręczy... Czy jakoś tak... - powiedziała kobieta, lecz ciężko było mi się skupić na jej słowach. Wciąż widziałam w niej Rose. - Ale najpierw... najpierw odbiorę ci wszystko, na czym ci zależy, rozumiesz to!? - ryknęła, a ja postąpiłam krok do tyłu. Nie chciałam się do niej zbliżać.

Ta kobieta wydawała się niezrównoważona psychicznie.

- Rosie... - wyszeptałam jedynie.

-Rose nie żyje! - krzyknęła kobieta, a to zdanie odbijało mi się echem po głowie, potęgując moją migrenę. Później poczułam, jakby ktoś odciął mi nagle dopływ energii. Zrobiło mi się czarno przed oczami, a płuca się zacisnęły. Upadłam na ziemię, tracąc przytomność.

Obudziłam się jakiś czas później, z o ile to możliwe jeszcze gorszym bólem głowy.

Gdy tylko przyłożyłam do potylicy dłonie, poczułam ciecz na swoich palcach. Musiałam naprawdę mocno się uderzyć przy upadku.

Wciąż byłam w celi, lecz nie panował w niej już aż tak nieprzenikniony mrok, jak do tej pory. Ta psychicznie niezrównoważona kobieta zostawiła po sobie zapalone światło na korytarzu. Gdy spoglądałam w stronę wejścia do mojej celi, zauważyłam tam postać, która siedziała na ziemi, opierając się o kraty.

- Rose? - zapytałam, zbliżając się na kolanach.

Tak to była Rose. Jej oczy, choć otwarte, wydawały być sztuczne, puste. Nie miała w sobie ani krztyny życia. Jej skóra koloru pergaminu, obwisła, a dolna szczęka opadła. Czuć było od niej okropny zapach zgnilizny, od którego przewracało mi się w żołądku. Dziewczyna była martwa i to od dłuższego czasu. Łzy poleciały mi po twarzy jedna za drugą.

Jak mogłam być tak okropną przyjaciółką? Jak mogłam nie rozpoznać tego, że ciało Rose przywłaszczyła sobie ta wariatka? - załkałam.

-Kazała ci przekazać - odezwał się Rock po mojej prawej stronie. - Że teraz już nie potrzebuję jej ciała.

Szloch wyrwał się z mojego gardła. Przyłożyłam rękę do ust, próbując go jakoś pohamować, lecz nie byłam w stanie. Miałam ochotę rzucić się ku przyjaciółce, objąć ją. Bo to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła. Jednocześnie jednak byłam zbyt przerażona, a strach wmurował mnie w ziemię.

Rosie nie żyła? Rosie nie żyła. Ona naprawdę nie żyła. Moja najlepsza przyjaciółka nie żyła. Ból, który mnie ogarnął, nie równał się z niczym, co do tej pory przeżyłam.

Usiadłam pod kratą, podkurczając nogi i chowając twarz w dłonie. Pozwoliłam sobie na płacz. W końcu już nic więcej mi nie pozostało.
Wtedy nagle, z drugiego końca sali dobiegł mnie gwałtowny dźwięk szarpania łańcuchów. Był on tak nagły, że przyprawił mnie o zawrotne bicie serca.

Szybko poderwałam głowę do góry, a moim oczom ukazał się James. Był przykuty do ściany łańcuchami, które owinięte były wokół jego rąk i szyi. Lecz z nim również było coś nie tak. Jego ciało, jego skóra... Pokrywały ją czarne żyły, a z ust wylewała się czarna maź.

-James? James! Co ci się stało!? - krzyknęłam, czując nadchodzący atak paniki, w momencie, w którym chłopak spojrzał na mnie wygłodniałym, nierozumnym wzorkiem.
Nagle wyrwał się do przodu, a łańcuchy obijając się o siebie, zaczęły dzwonić. Atomatycznie, pełna strachu zrobiłam kilka kroków w tył, gdy potwór, który już nie był Jamesem, wyciągnął w moją stronę swoje czarne łapska, próbując mnie dosięgnąć. Lecz łańcuchy mu na to nie pozwoliły, zatrzymując go gwałtownie w odległości dwóch metrów ode mnie. Serce biło mi szybko z przerażenia. To nie był James, tylko wygłodniała dzika bestia.

- Co ci się stało? - zapytałam szeptem, nie byłam zdolna do niczego innego.

-Kazał ci przekazać, jak jeszcze było z nim lepiej... - odezwał się Rick z sąsiedniej celi, przykuwając moją uwagę - ...że to nie twoja wina. Gdy byliście w tunelu, wtedy co uratował was Watson, jedna z tych istot ugryzła go w nogę. Zaraziła go czymś. Nie było szans na pozyskanie lekarstwa, nie wiedział nawet, czy ono istnieje, więc wolał cię nie martwić.

Byłam naprawdę zszokowana. Przecież wszystko było z nim w porządku, normalnie wspinał się i szedł. Szloch ogarnął moje ciało.

- Nie! Nie! Nie! NIE! To moja wina. To ja pozwoliłam mu tak długo zwisać. To jest moja wina! - zaczęłam krzyczeć histerycznie, zanosząc się okropnym szlochem. Czułam moje serce rozdzierane na kawałki. – Nie James! Ktokolwiek tylko nie on! Nie on! Nie on!

- Hej! Powiedział ci to sam James! To nie twoja wina - odezwał się Rick, lecz ja wiedziałam, że to nie była prawda. To przeze mnie James był w takim stanie, jakim był. To wszystko wydarzyło się przeze mnie! Dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego nie zauważyłam, że coś było nie tak?

Osunęłam się na ziemię. Nie miałam siły na nic, a poczucie winy i ten ogromny smutek opanowały mnie. Łzy leciały po moich policzkach jedna za drugą. Złamała mnie. Wyspa mnie złamała.

- Fred! Nie możesz się teraz poddać! Fred! - dochodziły mnie krzyki Ricka, lecz nic sobie z nich nie robiłam. Miałam już tego wszystkiego serdecznie dość.

- Jak tam? Zaznajomiłaś się już ze wszystkim? - zakpiła tajemnicza kobieta, która podeszła do kraty od strony korytarza.

Była ona starsza ode mnie, była przed trzydziestką. Jej czarne falowane włosy opadały na jej odsłonięte ramiona. Blada cera, była niczym śnieg, lecz zdecydowanie nie była ta kobieta śnieżką. Raczej bardziej przypominała złą królową. Szczególnie w swojej purpurowej sukni sięgającej ziemi, która kontrastowała z kolorem jej cery.

- Jeszcze nie miałam okazji przedstawić ci się osobiście! Jak widzisz, w końc zrzuciłam z siebie ten niewygodny płaszcz - powiedziała, odnosząc się do ciała Rose. - Mam na imię Penelope i jestem ze świata zewnętrznego. Ponadto jestem panią tej wyspy, a wy, wtargnęliście tu bez mojej zgody. Nie mam innego wyboru. Muszę was zabić - powiedziała, marszcząc swoje idealnie wyregulowane brwi.

Nic sobie nie zrobiłam z jej groźby, co zaskoczyło tą "kobietę w purpurze".

Byłam pusta. Wyprana z emocji. Było mi już obojętne co się ze mną stanie, czy uda mi się przeżyć, czy nie. Miałam dosyć tego wszystkiego. Tego, że wszyscy niemalże zginęli lub przeobrazili się w potwory tego, że zabiłam Jamesa, Vanesse, Rose. 


Od autorki.

Witam was moi czytelnicy cieplutko i serdecznie! (Tych co jeszcze nie porzucili tego opowiadania, biorąc pod uwagę jak dużo czasu minęło od ostatniej aktualizacji...) 

Mam nadzieję że wszystko u was w porządku i trzymacie się jakoś pomimo tych dość...  przerażających i niepewnych czasów w jakich przyszło nam żyć. Mam również nadzieję, że siedzicie w swych domach i nie oszaleliście jeszcze przez to całe odizolowywanie się od ludzi i świata. Liczę na to, że przynajmniej wywołałam uśmiech na kilku twarzach, gdy zobaczycie, że W KOŃCU jest jakiś update hah, nawet jeśli rozdział jest dość depresyjny... przepraszam za to, ale nie byłam w stanie nic z tym zrobić, wersja robocza już kisiła się w moich projektach wystarczająco długo... Można powiedzieć, że w końcu dojrzała do publikacji haha. 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał, dajcie znać co i jak, bo wypadłam już chyba z wprawy jeśli chodzi o pisanie "Wyspy".

I jak zwykle, do następnego!

Ps. Spodziewał się ktoś, że Rose to nie Rose? O ile w ogóle pamiętacie kim jest Rose, Fred i James XD 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 10, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz