Prolog

51 2 0
                                    

Od tygodnia dorośli dziwnie się zachowują. Mają smutne miny i prowadzą przyciszonymi głosami rozmowy, które zaraz przerywają, gdy się zbliżam. Część ludzi z naszego miasteczka wyjechała. Nasi sąsiedzi spakowali cały dobytek na wóz i odjechali. Tato mówi, że pojechali w odwiedziny do rodziny z dużego miasta. Zastanawiam się jak biedna musi to być rodzina skoro zabrali ze sobą własne naczynia. Mój tata również zachowuje się dziwnie. Jest rozkojarzony i nerwowy. Zwykle gdy pracuje jest bardzo skupiony na swoim zadaniu, a teraz wydaje się myśleć o czymś innym. Gdy pytam go co się dzieje, odpowiada, że to nie jest coś czym powinni się zajmować dwunastoletni chłopcy.

W środku nocy budzą mnie jakieś odległe hałasy. Przecieram oczy i widzę już ubranego tatę. Jest zdenerwowany. Przeszukuje szafkę i mruczy pod nosem.

-Nie mogli tak szybko przybyć. Ludzie Rowlay'a mówili, że są trzy dni drogi stąd.

-Tato co się dzieję? - pytam, podnosząc głowę.

Odwraca się gwałtownie w moją stronę.

-Alrik! Szybko! Ubieraj się, musimy uciekać!

Strach w jego głosie skutecznie ukrócił moją chęć zadawania dalszych pytań. Szybko wstałem naciągnąłem skórzane spodnie leżące obok siennika i założyłem płócienną koszulę. W tym czasie tata znalazł to czego szukał: sztylet, który kiedyś przyjął jako zapłatę od kowala. Bez słowa złapał mnie za rękę i zaprowadził na dół do warsztatu. Hałas znacznie się przybliżył. Dało już się odróżnić poszczególne odgłosy: przerażone krzyki mężczyzn, kobiet i dzieci oraz jakieś niepokojące zawołania, które brzmiały jakby wydobywały się z gardzieli dzikich bestii. Coś załomotało w drzwi wejściowe. Tata ruszył biegiem w stronę tylnego wyjścia, ciągnąc mnie za sobą. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem drzwi wylatujące z zawiasów. Wybiegliśmy w noc i popędziliśmy w stronę ściany lasu. Za nami wypełnione krzykami umierających ludzi miasto płonęło, oświetlając okolice upiorną poświatą. Nagle zza krzaków przed nami wyskoczył mężczyzna uzbrojony w topór i zastąpił nam droge. Tata nawet nie zwolnił. W biegu wyszarpnął sztylet i z impetem rzucił się na niego, krzycząc do mnie "Uciekaj". Tamten, zaskoczony odważnym atakiem, potknął się i razem upadli na ziemie. Przez chwilę stałem niezdecydowany. Jedna część mnie chciała uciekać, a inna krzyczała "zostań. Pomóż tacie. Nie możesz go tak zostawić", ale gdy zobaczyłem jak barbarzyńca wyrywa tacie sztylet z dłoni i zatapia go w jego piersi, prymitywne, wręcz zwierzęce przerażenie przejęło kontrolę nad moim ciałem. Pobiegłem naprzód nie oglądając się za siebie. Minąwszy ścianę lasu zatrzymałem się i spojrzałem za siebie. Nikt mnie nie gonił. Na prawo od miejsca, w którym stałem zobaczyłem ruch. Jakaś kobieta uciekała przed najeźdźcą. W pewnym momencie potkneła się o wystający korzeń i upadła na ziemie. Odwróciła się w strone napastnika i wtedy zobaczyłem jej twarz. To była żona piekarza. Pamiętam jak dała mi wielkie ciastko z miodem na pocieszenie, gdy przewróciłem się i rozwaliłem sobie noge. Ogarneła mnie wściekłości na tych obcych ludzi, którzy zniszczyli cały mój świat, wszystko co kochałem. Podniosłem z ziemi ciężką gałąź i ruszyłem biegiem w stronę człowieka, który właśnie powoli podchodził do kobiety, napawając się jej strachem. Zamachnąłem się na niego i przywaliłem mu w plecy, wkładając w ten cios całą wypełniającą mnie wściekłość. Barbarzyńca odwrócił się, a gdy mnie zobaczył zaniósł się upiornym śmiechem. Był wielki i umięśniony. W jednej ręcę trzymał topór, a w drugiej pochodnię. Jego ciało pokryte było czerwonymi malunkami, które w świetle ognia migotały złowrogo. Ale najbardziej przerażające były jego oczy. Biło od nich nieludzkie okrucieństwo. Patrzyłem na nie, nie mogąc odwrócić wzroku. Piekarka próbowała, korzystając z jego nieuwagi, niezdarnie się odczołgać, jednak on zauważył ten ruch i przybił jej wątłe ciało toporem do ziemi. Drżącymi rękami uniosłem gałąź do pozycji jaką podpatrzyłem u strażników ćwiczących szermierkę. Zamachnąłem się na niego ponownie, a on chwycił moją prowizoryczną broń, bez wysiłku wyszarpnął mi ją z rąk i odrzucił w bok. Po czym złapał mnie za szyję i podniósł do góry aż moja twarz zrównała się z jego. Oczy błyszczące zwierzęcą furią, pochodnia zbliżająca się do mojej twarzy, wszechogarniający ból, a potem zapadł mrok...

Po Omacku - Tytuł RoboczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz