Pościg wrócił po jakiś dwóch godzinach. Dwóch mężczyzn przeszło prawie dokładnie pod naszą kryjówką, dzięki czemu udało nam się usłyszeć fragment ich rozmowy:
-Jego lordowska mość nie będzie zadowolony. Daliśmy jej uciec.
-To nie kobieta. To jakiś diabeł wcielony. Widziałeś co zrobiła z dwójką naszych ludzi? A teraz wsiąkneła bez śladu w samym środku dziczy.
-Nie bądź głupi. To tylko młoda, rozpuszczona dziewka. Ktoś musiał jej pomóc.
-Nie ważne jak do tego doszło. Lord Darington się wścieknie. Nie chciałbym być w skórze tego, kto dostarczy tą wiadomość.
-Zajmą się tym ci dwaj nieudacznicy, którzy pozwolili jej uciec. My tymczasem musimy wysłać patrole na każdą drogę, jaka prowadzi przez tą cholerną dzicz. Dorwiemy ją. Prędzej czy później.
Gdy ich kroki ucichły w oddali, zeszliśmy z powrotem na ziemię. Schyliłem się w miejscu, w którym zostawiłem swój kostur. Nie było go. Któryś ze zbirów musiał go kopnąć, gdy przechodził. Przyklęknąłem i zacząłem po omacku szukać go w poszyciu.
-Czego szukasz? - zapytała Iris stając za mną.
-Mojego kostura.- odpowiedziałem
-Przecież leży tutaj. Nie widzisz?
Spuściłem głowę i westchnąłem. Czasami zapominam, że nie wyświetla mi się na czole napis: "jestem ślepy".
-Nie. Nie widzę. - odparłem spokojnie - od jakiś sześciu lat.
Mogłem niemal usłyszeć, jak jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia.
-Przepraszam - powiedziała po chwili zawstydzona - Przykro mi.
-Nic się nie stało - spróbowałem się uśmiechnąć - w sumie schlebia mi to, że do tej pory nie zauważyłaś.
Podniosła i podała mi kostur.
-Dziękuję. - pragnąc jak najszybciej zmienić temat zapytałem - A tak właściwie to kim jesteś? Tym ludziom bardzo zależy na tym, żeby cię dopaść. Muszą mieć jakiś powód.
Zawahała się przez chwilę. Wyczułem, że nie jest pewna, czy powiedzieć mi prawdę. Czy może mi zaufać. Po chwili jednak odetchnęła głęboko i odpowiedziała:
-Jestem córką Lorda Brantona. Pana ziem rozciągających się od tego lasu, aż do południowych rubieży królestwa.
Nie jestem wielkim znawcą polityki, ale to imię znałem. Tak nazywał się jedyny szlachcic, o którym w moim miasteczku mówiono nie ze strachem, czy niechęcią, lecz z szacunkiem.
-A ten cały Lord Darington? Znasz go?
-Tak. To największy oponent mojego ojca w królestwie.
-I co teraz zamierzasz zrobić? Ci ludzie nie zamierzają odpuścić.
-Muszę wrócić do domu i powiedzieć ojcu, kto stał za tym atakiem. - w jej głosie wyczuwałem stanowczość. Po chwili dodała: - Dobrze znasz te tereny. Może mógłbyś wyprowadzić mnie z tego lasu. Ojciec hojnie cię wynagrodzi.
-Niepotrzebne mi pieniądze, ale pomogę ci. To żaden problem.
-Dziękuję.
-Nie ma problemu - po czym płynnie zmieniłem temat - Musimy tu przenocować. Nie rozpalamy ogniska. To zbyt niebezpieczne.
Wyjąłem z torby kilka pasków suszonego mięsa.
-To nasza dzisiejsza kolacja.
Byłem ciekawy jej reakcji na taki posiłek. Myślałem, że zaprotestuję albo będzie narzekać. Ona jednak nie pisnęła ani słówka. Wzrósł mój podziw dla niej. Jest twardsza niż by się wydawało.
Gdy zjedliśmy, podałem jej swój koc:
-Powinnaś się już położyć. Dużo dzisiaj przeszłaś.
-A co z tobą? - zapytała widząc, że nie mam ze sobą drugiego okrycia.
Machnąłem ręką lekceważąco:
-Spałem już w gorszych warunkach.
Położyłem się wygodnie na mchu, kładąc ręcę pod głowę i odetchnąłem głęboko. Iris położyła się w pewnej odległości ode mnie. Nie zamierzałem zasypiać. Nie można było wykluczyć, że ci bandyci wrócą tu w nocy. Poczekałem aż dziewczyna uśnie, po czym wstałem. Nie utrzymam czujności przez całą noc w pozycji horyzontalnej. Przykucnąłem przy drzewie opierając się o wystający korzeń. Nie było to wygodne, ale o to mi właśnie chodziło.
Resztę nocy spędziłem w tej pozycji, walcząc z sennością i nasłuchując wszelkich odchyleń od rutyny odgłosów nocnego życia.
CZYTASZ
Po Omacku - Tytuł Roboczy
AdventureJest to opowieść o chłopcu, który w straszliwym ataku stracił wszystko: Rodzinę, dom, zdrowie. Cudem przeżył, a teraz musi nauczyć się żyć od nowa. Nic już nie będzie takie jak wcześniej.