Rozdział 6

18 1 1
                                    

Późnym popołudniem Igmu' Glezela Tankala oraz Iris przyszły po mnie i razem udaliśmy się do centralnej części wioski, gdzie przy ognisku czekał na nas Wódz Le Taníyohila Colá.
-bądź pozdrowiony, Wielki Wodzu. - przywitałem się
-bądź pozdrowiony, Ista Sosa. Co sprowadza was w te strony?
-przeprowadzam Iris - wskazałem ją dłonią - na południowy kraniec lasu. Przepraszam za kłopoty jakie sprawiliśmy Wam przechodząc przez wasze ziemie. Czy ktoś z twojego plemienia został raniony przez człowieka, który nas ściga?
-nie. Maya Hecheto Yunke-Lo uciekł, gdy tylko nasi wojownicy przybyli.
Zadrżałem. Tym imieniem Seminole określają łowcę głów mieszkającego na północnym krańcu lasu. Oznacza ono "Ten, który zadaje śmierć" i doskonale do niego pasuje. Osobiście nigdy go nie spotkałem, ale od indian i od Gão słyszałem o nim wystarczająco, żeby wiedzieć, że należy go unikać. A teraz on nas ściga. Pięknie.
-czeka was ciężka przeprawa - kontynuował Wódz po krótkiej chwili - przydałaby się wam pomoc. Mógłbym kogoś z wami wysłać.
W pierwszej chwili chciałem zaprzeczyć. Zapewnić, że sami damy sobie radę, ale po chwili rozsądek wygrał z dumą. Skinąłem lekko głową.
-Będziemy zaszczyceni mogąc przyjąć waszą pomoc. Kim jest ten człowiek, który będzie nam towarzyszył?
-Myślę, że go znasz. - odpowiedział tajemniczo.
Moich uszu dobiegły zbliżające się kroki. Bardzo dobrze znane mi kroki.
-Witaj Hoksila Ta. W co tym razem się wplątałeś, przyjacielu?
To był Tatanka Ohitika, co się przekłada na "Odważny Bizon". Nie jest on tak wielki i potężny jak wskazywało by na to jego imię, ale jest jednym z najsilniejszych i najszybszych młodych wojowników w plemieniu. Jest mniej więcej w moim wieku i przyjaźnimy się od pewnego czasu. Poznaliśmy się parę lat wcześniej, gdy zawędrowałem dalej niż zwykle i zgubiłem się. On mnie odnalazł i odprowadził mnie do wioski skąd mogłem wrócić do domu. Potem wielokrotnie razem wędrowaliśmy i poznawaliśmy las. Zawiązała się pomiędzy nami szczera przyjaźń. Mówi na mnie Hoksila Ta, co przekłada się na "śpiewający chłopiec", ponieważ lubię sobie podśpiewywać, gdy nic mi nie zagraża w czasie wędrówki. Ja natomiast nazywam go Aloesni Tezi, co oznacza "Żołądek Bez Dna". Potrafi on pochłaniać jedzenie w niesamowitych ilościach, jeśli ma ku temu okazje.
-To co zwykle. Wkurzyłem złych ludzi, Aloesni Tezi.
-potrzebujesz pomocy?
-przydałaby się, ale nie uniesiemy tyle zapasów by Cię wyżywić.
W tym momencie Iris szturchnęła mnie delikatnie w ramię i zapytała się szeptem. 
-Co się dzieje?
Zreflektowałem się. Przez chwilę zapomniałem, że mówimy przecież w obcym dla niej języku.
-wódz zapropanował udzielenie nam pomocy. Ten człowiek - tu wskazałem przybyłego indianina - ma na imię Tatanka Ohitika. Będzie z nami podróżował. To przyjaciel. Możesz mu zaufać.
Wstałem, żeby odpowiednio się przywitać ze starym druhem.
-Dobrze Cię znowu widzieć - powiedział  ściskając mnie za ramię.
-No cóż. Ja nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. - obydwoje wybuchliśmy śmiechem.
Zaiste dobrze będzie mieć takiego towarzysza.

Po Omacku - Tytuł RoboczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz