Robiło się ciemno, ostatni goście wchodzili do części Tower otwartej dla zwiedzających. Wśród nich byli także John z Moranem i braćmi.
Był spięty, ale jednocześnie dziwnie pobudzony. Wiedział, że to sprawka adrenaliny, tak samo było kiedy ostrzeliwali ich szpital polowy w Afganistanie. Wtedy też czuł potrzebę ratowania życia tych wszystkich rannych żołnierzy. Tylko tym razem nie chodziło o ludzi w służbie królowej, ale o jego najlepszego przyjaciela, a życie Sherlocka znaczyło o wiele więcej.
Zdawał sobie boleśnie sprawę z braku Glocka za paskiem dżinsów. Doszli do bramek bezpieczeństwa, strażnik kiwnął im głową potakująco. Watson przeszedł pierwszy, potem Moran i Sam. Dean był ostatni, wykrzywił usta w uśmieszku. Wziął krok do przodu, system zaczął piszczeć. Ochroniarz kazał mu podnieść ręce, drugi wyciągnął z kabury broń.
- Spokojnie, panowie, to tylko zapalniczka. Już oddaję, mój błąd.
Starszy Winchester wyciągnął z kieszeni Zippo, oddał do depozytu. Przeszedł jeszcze raz przez bramkę, tym razem bez problemu. Strażnik zmierzył go podejrzliwie wzrokiem, ale skinął głową.
John odetchnął głęboko.
***
- Jim. Skup się. Musimy się stąd wynosić, nikt po nas nie przyjdzie. Jesteśmy kilka poziomów pod powierzchnią, z moich obliczeń wynika, że około czterech. Na każdym piętrze jest dwóch ochroniarzy, każdy z nich ma broń, ale patrolują korytarze razem. Jeżeli znajdziemy odpowiedni moment, być może uda nam się wejść wyżej. Na każdym piętrze jest najprawdopodobniej takie pomieszczenie, nieużywane i nikt do niego nie zagląda. James, wyciągnę nas stąd, ale potrzebuję twojej pomocy, błagam.
Sherlock po raz pierwszy błagał. Nikt go do tego nigdy nie potrafił zmusić, a tu proszę. Jamesowi Moriartiemu się udało.
Jim popatrzył na niego zamglonymi od bólu oczami, ale kiwnął kilka razy głową. Holmes odetchnął, czas działać.
I wtedy rozwyły się ponownie syreny alarmowe.
***
- Wiesz co, Winchester? Podobno wasz plan był niezawodny, genialny, nie wiadomo jaki. Więc powiedz mi, póki pytam grzecznie, czy to jest część planu?
Moran stał na środku pomieszczenia, słyszał jak wyje alarm, szczekają psy. Nie miał za paskiem broni, brakowało mu zimnego metalu przyciśniętego do skóry.
Czuł żądzę krwi, pociąg do bójki. W tym momencie przestał go nawet obchodzić Moriarty. Miał ochotę zlać tego długowłosego chłopaczka. I wtedy wtrącił się jego brat. Tego nienawidził jeszcze bardziej.
- Tak, to część planu. Coś ci nie pasuje, żołnierzyku?
Rozszarpie go, gołymi rękoma. Przegryzie mu gardło, wydrapie oczy. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Spojrzał na niższego mężczyznę, powoli czerwona mgiełka rozwiała mu się przed oczami. Wziął głęboki wdech.
- Co dalej?
- Rozdzielamy się. Ja i Sam zajmiemy się ochroniarzami, wy szukacie Jamesa i Sherlocka. Spotykamy się w sali z klejnotami koronnymi. Streszczajcie się.
Nie podobało mu się, że nazywa jego szefa po imieniu. Tylko on miał do tego prawo.
***
- Ty bierzesz tego grubego.
Stali ukryci za kontuarem na pierwszym poziomie pod powierzchnią, trzymali w dłoniach gazę nasączoną chloroformem, obydwoje gotowi do skoku.
Dean gwizdnął, dał swojemu bratu znak. Zaczynamy. Sam zaszedł otyłego ochroniarza od tyłu, przycisnął materiał do ust i nosa. Kilka wdechów i mężczyzna osuwał się na ziemię.
CZYTASZ
Sherlock One Shots
FanfictionWszystko oprócz fabuły należy do cudownej pary Mofftiss :) 08.03.2017 - #443 w kategorii "Fanfiction"