- Sherlock to tak naprawdę żeńskie imię. - John się roześmiał.
- Wcale nie. Nie nazwę swojej córki po tobie.
- Warto było spróbować.
Warto było jeszcze raz zobaczyć twój uśmiech leżało ciężko na końcu języka Sherlocka. A więc tak. To naprawdę koniec. Nie będzie więcej spraw. Nie będzie więcej wieczorów na Baker Street. Patrzył w jasne tęczówki Johna, wiedział, że to ostatni raz.
- John... ja... - przerwał. Nie mógł tego powiedzieć. Nie zrobi tego doktorowi. Ponownie musieli się pożegnać, ale tym razem było trudniej. Wiedzieli, że więcej się nie zobaczą. Mycroft ich obserwował, Mary stała z boku.
Detektyw czuł pustkę. Po raz pierwszy miał przyjaciela. Po raz pierwszy dowiedział się, co to znaczy akceptacja. Co to znaczy mieć kogoś tylko dla siebie, kogoś kto staje za nim murem. Poznali się tyle lat temu, dalej pamiętał ten dzień tak dobrze. Bo wtedy wszystko się zmieniło.
Nigdy nie byli czymś więcej. Nie byli też byłymi przyjaciółmi. Byli prawie... prawie. Małe słowo drobne, z króciutką definicją w słowniku. Może dlatego było to tak groteskowe? Pożegnanie było teraz herkulesowym wyzwaniem, bo coś obydwoje tracili, coś więcej niż przyjaźń. Jak wiele było niewiadomych. Byli byłym może, byłym prawie, byłym tak i byłym nie.
Holmes zdawał sobie sprawę, jak niewiele mu zostało. Cały czas patrzył na Johna, chciał zapamiętać każdy szczegół. Ale brakowało mu trochę do tego. Zapachu Johna, uczucia jego skóry pod palcami detektywa, miękkiej wełny jego swetra. Ale nie można mieć wszystkiego.
- Za dobre czasy, John, najlepsze. Nie zapomnij o nich.
Doktor wyglądał na niemal obrażonego. Jak mógłby zapomnieć o Sherlocku? Jak mógłby... nawet nie potrafił o tym myśleć. Holmes naprawdę tak sądził? Że John tak po prostu przestanie o nim myśleć? Leżał w nocy koło Mary i czasami zdawał sobie sprawę, że to nie to. Że tęskni za wąskim łóżkiem na Baker Street. Za późno.
Zamrugał, zdał sobie sprawę, że jego policzki są wilgotne.
- Sherlock...
Objął detektywa. Przyciągnął do siebie za poły płaszcza, oplótł ramionami. Sherlock wbrew pozorom nie spiął się, zrzucił rękawiczki, położył dłonie płasko na plecach Johna. Poczuł jego zapach, kurtkę pod opuszkami. To musiało mu wystarczyć.
Odsunęli się od siebie, ostatni raz spojrzeli po sobie, uścisnęli sobie dłonie. Smukłe palce skrzypka delikatnie ocierały o nadgarstek doktora.
- Żegnaj, John.
***
Siedział na swoim miejscu w samochodzie, Mary prowadziła. Nic nie czuł, wszystko wydawało się dziwnie przymulone, ciche i zbędne. Chciał zasnąć. Przypomniało mu się kiedyś, co powiedział mu Sherlock, o objawach zakochania. Zamknął oczy. Ponownie poczuł dłoń Holmesa w swojej. Jego przyspieszony puls.***
Samolot oderwał się od ziemi, powoli nabierał prędkości. Co z tego? Patrzył przez okno, ale nic nie widział, zaciskał zęby żeby opanować drżenie warg. Cały czas czuł dłoń Johna w swojej, miękką skórę jego nadgarstka. Trochę wypukłą żyłkę, przez którą w szybszym tempie płynęła krew.Jesteś wszystkim, Johnie Watsonie. Było warto. Żegnaj.
Krótko, bo czasu mało. Niby Johnlock, ale chyba nie do końca. Sama nie wiem. Żuczki, mam nadzieję, że się podobało. Ave.
/v.
CZYTASZ
Sherlock One Shots
FanfictionWszystko oprócz fabuły należy do cudownej pary Mofftiss :) 08.03.2017 - #443 w kategorii "Fanfiction"