Phichit rozciągnął się wygodnie na łóżku i pogratulował sobie jeszcze raz pomysłu na dłuższą wizytę w rodzinnym domu. Jego dawny pokój przemieniono na połączenie gościnnej sypialni ze składzikiem, ale nie licząc straszącego z komody zbioru kiczowatych porcelanowych buddów po świętej pamięci ciotce Duangkamol, był w pełni zadowolony. Jeśli nie mieszkało się na stałe z krewnymi, każda wizyta marnotrawnego syna, nawet gdy wciąż nie pogodzono się z wybraną przez niego karierą zawodową, oznaczała wydarzenie. Nagle, zyskując status szczególnego gościa, mógł spać do południa, jeść na okrągło przygotowane z myślą o nim pyszności i wymigiwać się od prac domowych. No, może większości, bo zmywania wciąż mu nie darowano. Nawet gdy po przeniesieniu się z powrotem do Bangkoku od rodziny nie dzieliło go już dwanaście stref czasowych, a zaledwie godzinna tułaczka nieklimatyzowanym złomobusem na przedmieścia, wciąż cieszył się specjalnymi względami. A gdy po turnieju w Pekinie trener oświadczył, że zasłużyli na tydzień wakacji absolutnych, Phichit uświadomił sobie, że nie marzy o niczym innym jak byciu bezczelnie rozpieszczanym oraz poświęceniu się całkowicie social media.
Ogólnie rzecz biorąc, czuł satysfakcję. Mógł nawet przeboleć te cholerne zmywanie, choć w tym roku już na pewno kupi na jakąś okazję rodzicom zmywarkę. Jedynym, co troszeczkę psuło te dobre samopoczucie, stanowił fakt, że uzyskana w eliminacjach punktacja nie gwarantowała mu jeszcze pewnego miejsca w finale Grand Prix. No, dobra, słowo „troszeczkę", chyba nie zawierało w sobie całego uroku regularnych napadów przyśpieszonego bicia serca i pocenia, jakie dokuczały mu, gdy tylko przypomniał sobie, w jak nieciekawej sytuacji tkwił. W tej chwili jednak pozostawało tylko modlić się, aby matematyka konkursowa zadziała na jego korzyść i reszta łyżwiarzy nie zrobi go w słonia.
Połaskotał przez pręty Sreberko, jednego z chomików, przywiezionego także na ferie. Następnie wziął w ręce komórkę tak, jak degustator trunków otwierał starą szkocką whisky. Do kolacji miał kilka godzin i zamierzał je spędzić na uploadowaniu, lajkowaniu, reblogowaniu i tweetowaniu.
Ledwie zdążył sprawdzić jak zareagowano na jego zdjęcia z podanym na obiad curry i co nowego działo się na tumblrze pod tagiem „hamsters", kiedy zabrzęczało powiadomienie ze Skype'a. Phichit uśmiechnął się szeroko na widok imienia dzwoniącego.
- No! Wreszcie! - zawołał od razu po odebraniu połączenia. - Rozumiem, że obecnie nie w głowie ci nic innego oprócz jednego, ale mógłbyś przynajmniej odpisać najlepszemu kumplowi, który od tygodnia się do ciebie dobija!
- Dobijałeś się do mnie? Nie zauważyłem. – Yuuri uśmiechnął się z ekranu. Po tym jak schudnął, twarz Japończyka straciła swojską pucołowatość, ale okulary i ostre światło laptopa, przed którym siedział, tak zmiękczały rysy, że Phichitowi przypomniały się stare, dobre czasy.
- Ooo, widzę, że ktoś tutaj ma dobry humor! Cóż, ja... Poczekaj... - Taj zbliżył twarz tak blisko ekranu, że prawie dotykał go nosem. Jego skonsternowany rozmówca aż odsunął się od własnego komputera, eksponując to, co Taj chciał zobaczyć najbardziej. - Albo masz jakąś wyjątkowo paskudną wysypkę albo... Ach, no i już wiem, czemu nie miałeś czasu na zajrzenie w internety...
Yuuri zrobił zeza na obojczyk, nieudolnie próbując objąć wzrokiem wzorek z malinek zdobiących mu połowę szyi. Spłonął rumieńcem, jednak zadziwiająco szybko się opanował, a nawet lekko uśmiechnął.
- Tak? - rzucił całkiem zaczepnie. - Hmm... No to już wiesz.
Phichita aż zatkało z uciechy.
- Yuuri, czy to na pewno ty? Czyżby Rosjanie porwali cię i pozostawili jakiegoś hochsztaplera? Bo mam w pamięci, że mój współlokator peszył się na najmniejszą wzmiankę o wyciągnięciu go na speed dating, a tutaj... Dorosłeś! - zawołał, ocierając teatralnym ruchem łzę wzruszenia.
CZYTASZ
Dwóch panów w łóżku (nie licząc psa)
Fanfic[Zakończone] Na turnieju w Chinach doszło do pocałunku. Cóż, zdarza się. Jakoś trzeba teraz z tym żyć. Nikt nie narzeka. No... Może trochę rodzina i znajomi Najsłodszej Pary Łyżwiarstwa. Ale jak tu nie rzucać sobie Spojrzeń i opierać się przed słodk...