Rozdział 4

11 4 1
                                    


Kierowca auta ma czerwone światło, ale zamiast hamować nadal jedzie z ogromną prędkością. Wjeżdża na pasy, a przechodzący przez nie rowerzysta znajduje się już nie na asfalcie lecz na masce auta.Samochód hamuje z piskiem opon.


W pierwszej chwili jestem w szoku i nie potrafię się ruszyć z miejsca.  Stoję tępo na środku chodnika podczas gdy wokół mnie zrobiło się zamieszanie. Ludzie byli w szoku tak jak ja. Jedni stali i się patrzyli, inni ruszyli na pomoc poszkodowanemu rowerzyście, a pozostała część szła dalej patrząc tylko co jakiś czas na rozwój sytuacji. Wiedziałam, że jeżeli nie ruszę się i nie pomogę rowerzyście to później będą mnie dręczyły wyrzuty sumienia. Wyszarpując słuchawkę z ucha ruszyłam pędem na pomoc. Kiedy dobiegłam do miejsca wypadku było już tam wiele osób. Rowerzysta był cały we krwi. Naprawdę nie miałam pojęcia czy jeszcze żyje. Kilku ludzi starało się mu pomóc. W oddali słyszałam głos mężczyzny, który opisywał komuś przez telefon stan poszkodowanego. Pewnie dzwonił na pogotowie, jednak uznałam, że dla pewności zapytam go oto kiedy skończy. Jednak nie musiałam pytać, gdyż kiedy tylko zakończył rozmowę głośno powiedział, że karetka zaraz przyjedzie i zaczął przekazywać grupie zebranej wokoło co mówiła osoba przyjmująca zgłoszenie o wypadku. Podniosłam głowę w górę patrząc na samochód, który jeszcze przed chwilą był tak rozpędzony i ujrzałam kierowcę pojazdu. Był w szoku. No cóż kto by nie był. Właściciel auta patrzył się tępo przed siebie wyprostowany. W pewnym momencie ruszył głową jak by się obudził. Spojrzał na mnie, zmrużył oczy i powoli zaczął się cofać, aby potem uciec z miejsca wypadku. Złapałam szybko za telefon, otworzyłam notatnik i wpisałam numery rejestracyjne samochodu. Nie mam pojęcia po co to zrobiłam, jednak to był jedyny pomysł jaki przyszedł mi do głowy.

Niecałą godzinę później na miejscu była już policja, karetka zabrała poszkodowanego rowerzystę, a świadków przesłuchiwano. Ja również byłam przesłuchiwana. Powiedziałam wszystko co widziałam, a funkcjonariusz poprosił mnie o zgłoszenie się na policję. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą dlatego postanowiłam, że zrobię to jeszcze dziś.


Siedzę w samochodzie w podziemnym garażu i od godziny patrzę przed siebie. Kiedy wszyscy się rozeszli ja poszłam do auta z zamiarem wrócenia do domu, poczekania na Tylera i poproszenia go aby pojechał na komendę razem ze mną. Jednak nie dawałam rady. Siedziałam oparta o siedzenie, słuchając cichej muzyki i myśląc. Jak można tak zrobić? Przecież to było pewne, że ten facet kogoś zabije jadąc z taką prędkością. Rozumiem, że mógł być cholernie wkurwiony, ale to nie powód, żeby pozbawić życia kogoś niewinnego. Wzdycham i dochodzę do siebie z myślą, że przydałoby się wreszcie pojechać do domu. Tyler powinien już wrócić.

Całą drogę jechałam bardzo skupiona uważając na szaleńców. Na całe szczęście udało mi się dotrzeć do domu w jednym kawałku. Kiedy weszłam Tyler siedział na kanapie przed telewizorem. Widząc mnie wyłączył telewizor, wstał i podszedł do mnie. Uśmiechnął się objął mnie w pasie i pocałował.

-Cześć. Ktoś tu chyba zgubił zakupy.- Tyler miał na twarzy kpiarski uśmieszek, który szybko zniknął a na jego miejscu pojawiła się troska. Chyba było po mnie doskonale widać, że nie jest mi do śmiechu i się okropnie denerwuje. - Co się stało?- zapytał, a ja zarzuciłam mu ręce na ramiona i wtuliłam się w jego tors.

- Ej co się dzieje? Dulcie? - zmartwiony Tyler przytulił mnie do siebie. Jedną rękę miał na mojej głowię, a drugą na plecach. Pocałował mnie w czubek głowy i leciutko odsunął tak aby widzieć moją twarz. Po policzkach leciały mi łzy i mówiłam szlochając:

The way you make me happyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz