Rozdział 3: Wino i śpiew.

3.4K 260 277
                                    



Miałem wrażenie, że droga do Białego Domu była krótsza, niż w rzeczywistości. Nie wiedziałem, czy była to wina obcego otoczenia, które zawzięcie obserwowałem przez okno samochodu, czy dobrego towarzystwa, w którym przyszło mi spędzić podróż. 

Trump okazał się być całkiem dobrym kompanem do rozmów, nawet jeśli przez całą drogę wymienialiśmy tylko niewiele znaczące i jeszcze mniej wnoszące do naszego życia uwagi. Jedynym  negatywnym skutkiem tej podróży było moje poczucie męskości, które mocno podupadło przez jazdę w towarzystwie Donalda.

Z wiadomych przyczyn.

Wysiadłem z samochodu, który zaparkował na podjeździe przed Białym Domem. Mojej uwadze nie umknęło, że willa była wręcz otoczona ochroniarzami i monitorowana przez kamery, które uchwyciłem kątem oka. Brakowało jeszcze snajperów na dachach i mielibyśmy piękny komplecik.

Donald podchwycił mój zaskoczony, pytający wzrok. Wzruszył ramionami i przez pierwsze kilka sekund milczał.

- To przez protesty przeciwko mnie. Musiałem zwiększyć liczbę ochroniarzy, aby czuć się  bezpiecznie. Ludzie mają to do siebie, że są jeszcze mniej przewidywalni niż zwierzęta; nigdy nie wiadomo, co strzeli im do głowy - podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami, a ja ze zrozumieniem pokiwałem głową. No proszę, gość gada prawie jak filozof.

Prawie, jakoś jego słowa mnie nie wzruszyły.

Ale po jego wypowiedzi można wywnioskować, że wygląda na to, że nawet w Stanach mają coś na wzór naszego, polskiego KOD'u! Może jeszcze nie jesteśmy aż tak zaściankowi? Zaczyna się moda na protesty w "obronie" demokracji. Reprezentatywnym strojem tego lata będzie cosplay Statuy Wolności.

- Jest aż tak źle? - zapytałem z czystej grzeczności, wchodząc za nim do Białego Domu i uważnie się rozglądając. Przepych budynku sprawił, że aż zakręciło mi się w głowie, a ciśnienie zapewne skoczyło na grubo ponad dwieście.

- Nie każdy demokratycznie wybrany prezydent jest ulubieńcem wszystkich - rzucił wymijająco, a ja chwilowo się zawahałem. 

- Wiem co masz na myśli - odparłem cicho, z pewnym zakłopotaniem. Skłamałbym, gdybym powiedział, że sytuacja w Polsce mnie nie dobija.

Właśnie wtedy poczułem łączącą nas nić porozumienia.

Weszliśmy do przestronnego i jasnego pokoju. Za zaproszeniem Trumpa usiadłem przy niewielkim stoliku, w głębokim miękkim fotelu. Donald usiadł naprzeciwko mnie, prosząc całkiem ładną pokojówkę o kawę i dobre ciasto dla nas. Na mężczyznę spojrzałem dopiero, kiedy kobieta wyszła. Lekko się do niego nachyliłem.

- Więc, poruszając sprawę wiz dla Polaków, sądzę że... - zacząłem, ale Trump przerwał mi niedbałym machnięciem dłoni.

- Dajmy na razie spokój z politycznymi tematami. Będziemy mieli na to jeszcze czas - rzucił spokojnie, widocznie się odprężając. Wyciągnął nogi do przodu, zakładając jedną na drugą.

Posłałem mu zaskoczone spojrzenie i lekko uniosłem brwi w górę.

- Czy nie po to tu właśnie przyjechałem? - zapytałem niepewnie, zerkając na pokojówkę, która przyniosła nam na tacy filiżanki z kawą i talerzyki z jakimś bliżej nieokreślonym ciastem.

- Nie - odparł swobodnie. - Skoro jestem już prezydentem, mogę wykorzystać to, co oferuje mi ta pozycja. Robimy imprezę.

...

Odchrząknąłem kilka razy.

- Ale przepraszam, że co? - zapytałem kulturalnie, patrząc na niego tak, jak się patrzy na wariata onanizującego się na środku ulicy do kosza na śmieci. 

Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz