Rozdział 5: Wyjebali mnie z Hameryczki.

1.1K 81 45
                                    


Odetchnąłem głęboko i zamknąłem oczy, na ślepo wciągając na tyłek spodnie od garnituru. W głowie szumiało mi od spożytego alkoholu, a świadomość że w takim stanie muszę się spotkać z papieżem (czego notabene nie planowałem przylatując tutaj), działała na mnie drażniąco. Jako reprezentant najbardziej katolickiego kraju w Europie i członek PiSu, nie mogłem pozwolić sobie na zionięcie alkoholowymi wyziewami prosto w twarz Franciszka. Wziąłem dużego łyka soku i wrzuciłem sobie do ust kilka miętowych gum nie będąc do końca pewien, czy to w ogóle pomoże.

Drzwi do mojego pokoju się otwarły. W progu stanął Trump, już mniej więcej ogarnięty, wyperfumowany, w idealnie skrojonym garniturze. Łypnąłem na niego spode łba, prostując się.

- Andrju, jesteś gotowy? - zapytał, podchodząc do barku i wyciągając stamtąd whisky. Nalał niewielką ilość do dwóch szklanek, w tym jedną podając mi. - Na odwagę i idziemy.

Skrzywiłem się. Nie podobało mi się to, nie miałem aż tak mocnej głowy jak on. Mimo to zachowałem dobrą minę do złej gry i stuknąłem się z nim szklankami.

 Chwilowo się zawahałem, przyglądając się brązowej cieczy.

- Donaldzie? 

- Hmm? - Trump uniósł brwi w górę.

- Cokolwiek się tam nie stanie, obiecasz, że będziesz pamiętał o wizach dla Polaków? - mruknąłem cicho,  nerwowo oblizując wargi. Nie byłem pewien, czy było to dobre zagranie, ale postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. W tej właśnie chwili. - I o Tupolewie?

- Jeśli zaprosisz mnie kiedyś do tej swojej Polski, przemyślę sprawę - Trump mimo wszystko uśmiechnął się dobrodusznie, a ja skinąłem głową i jednym haustem wypiłem zawartość swojej szklanki. 

Ciężko odetchnąłem i poprawiłem swój krawat. Donald pokazał mi wyciągniętego kciuka, informując, że nie prezentuję się źle i odwrócił na pięcie, wychodząc. Poszedłem za nim; kierowaliśmy się do tej samej sali, w której siedzieliśmy zaraz po moim przyjeździe.

Naturalnie, stresowałem się. Czułem jak mój żołądek skręcał się raz po raz z nerwów. Nie podobało mi się, tym bardziej że nie tak dawno wypiłem dużą ilość alkoholu. Nie chciałem, aby skończyło się to reakcją zwrotną. Fuj.

Weszliśmy przez ogromne, drewniane drzwi. Papież na nasz widok wstał z krzesła i skinął głową. Pierwszy podszedł Trump, klasycznie witając się z nim uściśnięciem dłoni.  Zamienili ze sobą kilka słów, a ja stałem z tylu jak kołek, z założonymi rękami na plecach. Próbowałem utrzymać prostą posturę, co było wręcz nadzwyczajnym wyczynem; nie powinienem był pić tego whisky. Świat niebezpiecznie wirował mi przed oczami.

Po chwili zrozumiałem, że to moja kolej na przywitanie; chciałem zupełnie jak Trump podać mu dłoń, ale nie trafiłem; w efekcie czego złapałem go mniej więcej gdzieś w okolicach łokcia. Nerwowo się uśmiechnąłem, kiedy po twarzy papieża przebiegł cień zaskoczenia. Musiałem wyjść z tej sytuacji bez nadszarpniętego wizerunku.

Zbliżyłem się do niego jeszcze bardziej i skłoniłem nisko głowę, potrząsając jego łokciem w górę i w dół. Biedny staruszek...

- My w Polsce tak się witamy... To nasza tradycja - rzuciłem szybko na swoje wytłumaczenie, a napotykając morderczy wzrok Trumpa odsunąłem się dwa kroki w tył. 

- Oh... Rozumiem, tradycja jest ważną częścią każdego narodu. Cieszę się, że pan tak...Emm...Pieczołowicie ją pielęgnuje - papież mimo głupoty całej tej sytuacji uśmiechnął się dobrodusznie i za gestem Trumpa usiadł z powrotem na miękkim fotelu. Sam przycupnąłem nieopodal Donalda, starając się usiedzieć w miarę prosto i przestać głupkowato się uśmiechać.

- A więc... - Trump oblizał nerwowo suche  wargi, na których chwilowo zawiesiłem wzrok. Miały swój urok; były dość wąskie, a dolna nieco odstawała. Szybko się jednak otrząsnąłem i spojrzałem gdzieś w bok. -  Co ma być obiektem rozmów podczas dzisiejszego spotkania?

Jego oficjalny sposób wypowiadania się i poważny ton głosu zaczynały mnie irytować. Zmrużyłem oczy. Ze mną tak nie rozmawiał...

POWINIENEM BYĆ ZAZDROSNY O PAPIEŻA FRANCISZKA?

Odetchnąłem płytko, aby się uspokoić. Głupota, czemu niby miałbym w ogóle być zazdrosny? Agata za same takie myśli rzuciłaby we mnie gorącym żelazkiem, a prezes Kaczyński nasłałby swojego kota aby narobił mi do kwiatka. Sierściuch, nawiasem mówiąc, został wyszkolony na tajnego agenta do zadań specjalnych, ale jest to trzymane w tajemnicy w obawie przed rosyjskim wywiadem. I mówię to teraz całkiem poważnie, nie przez alkohol.

- Musimy omówić sprawę uchodźców. Europa jest w poważnym kryzysie, więc moim zdaniem Ameryka powinna reagować - papież złożył czubki palców ze sobą, przez co wyglądał jakby zamierzał coś knuć. Zmrużyłem oczy. Nie podobało mi się to. - Tak więc...

- Ja żadnych uchodźców nie przyjmę, Polska ma być biała! - rzuciłem nagle obruszony. Nie bardzo przejąłem się tym, że nawet nie pytano mnie o zdanie w tym temacie. Skrzyżowałem ręce na piersi jak obrażone dziecko.

W odpowiedzi napotkałem zdziwione spojrzenia Donalda i Franciszka oraz niemiłosiernie przeciągającą się, uciążliwą ciszę. Odchrząknąłem. Dobrze, że nie było tu żadnych dziennikarzy, ta porażka dyplomatyczna prawdopodobnie obiegłaby w pięć minut cały świat.

- Panie Duda... Nie prosiliśmy o opinię na temat... Czystości polskiego narodu - papież ostrożnie ważył słowa. Widocznie zrobiło mu się najnormalniej w świecie głupio przez mój tekst.

Trump za to wstał, widocznie zdenerwowany. Krzaczasta brew drgała mu niebezpiecznie, kiedy złapał mnie za ramię i niemal siłą wyciągnął za drzwi. Nieco się chwiałem; alkohol nie ułatwiał mi chodzenia. 

Wiedziałem, no po prostu wiedziałem żeby nie pić. Ale nie, odezwała się słowiańska krew i musiałem się najebać jak Messerschmitt na spotkanie z papieżem.

- Andrju, możesz mi powiedzieć co ty robisz!? - naskoczył na mnie od razu, przyciskając mnie za ramię do ściany. W innych okolicznościach ta sytuacja mogłaby mi się spodobać, ale kurwiki w jego oczach nie wróżyły nic dobrego. 

- No... Konwersację prowadzę z papieżem i jednocześnie bronię interesów Polski - wyjaśniłem potulnie, uciekając wzrokiem w bok. 

Donald odetchnął głęboko raz. A potem drugi. Bałem się tego, co mogło teraz nastąpić; sytuacja była tak napięta, że dosłownie czułem jak powietrze gęstnieje. 

- Myślę... Myślę, że powinieneś wrócić do Polski. Jak najszybciej. Nic dobrego z twojej obecności tutaj nie wyniknie.

Jego słowa przeszyły mnie jak lód. Zadrżałem, kiedy jeszcze raz odbiły się echem w mojej głowie. Ich sens docierał do mnie opornie, z opóźnieniem

Musiałem wyjechać. 

Jak najszybciej.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie zobaczymy się, ani nie porozmawiamy przez kolejne niemal trzy lata. 






Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz