Rozdział 10. Powrót do korzeni.

372 30 30
                                    

Siedziałem sztywno na miękkim krześle, zaciskając palce na własnych kolanach. Tępo patrzyłem przed siebie, w okno, za którym rozciągał się pas błękitnego oceanu. Nie podziwiałem jednak widoku, który zapewne w innej sytuacji zwaliłby mnie z nóg; w mojej głowie głucho dudniło tylko jedno zdanie.

Donald Trump przegrał przeze mnie wybory. 

A ja teraz jak gdyby nigdy nic siedziałem w jednej z jego rezydencji gdzieś na Palm Beach. W samym Waszyngtonie już nie było bezpiecznie; stolicę owładnęły protesty po tym, jak ogłoszono wyniki wyborów. Donald, aby zatuszować informację o nas (rozpuszczoną oczywiście przez wściekłą Melanię), starał się podważyć ważność wyborów sugerując, że zostały one sfałszowane. Dzięki temu mało kto zwracał uwagę na plotki o naszym rzekomym romansie; ludzie bowiem wychodzili na ulicę, organizowali zamieszki i regularne bitwy z policją "w obronie demokracji". To nie mogło skończyć się dobrze.

- Musimy coś zrobić - odezwał się nagle Donald, dotąd chodzący po przestronnym pokoju sypialnianym tam i z powrotem. - Nie możemy tak tego zostawić.

- My? - westchnąłem i potarłem palcami skronie. - Od kiedy istnieje jakiekolwiek "my"? Poza tym, w jak miałbym ci pomóc? Muszę wracać do Polski...

- Może Polska bez ciebie okaże się mniej chujowym krajem? Zrób przysługę tym biednym ludziom i nie pokazuj się tam nigdy więcej. 

Rzuciłem mu ciężkie spojrzenie. 

- Raczej nie ja tu jestem problemem. W pierwszej kolejności dobrze byłoby zrzucić ze stołka Imperatora i paru jego przydupasów - rzuciłem bez przekonania, raz po razie nerwowo zaciskając i prostując dłoń. 

Nie było tajemnicą, że Polską rzeczywiście rządzi zaledwie parę osób, bogatych i wpływowych. Każde wybory były tylko szopką stworzoną na potrzeby zachowania pozorów demokracji - w rzeczywistości jednak to, kto stał na czele rządu nie miało większego znaczenia. Prawdziwym władcą jest pieniądz, nie prezydent czy minister.

- A więc należałoby zastosować wariant Smoleński.... - Trump mruknął pod nosem, popadając w zadumę. Przyjrzałem mu się podejrzliwie. Naprawdę coś planował? Gość był szurnięty, mogłem się spodziewać wszystkiego.

- To, że z Ameryką ci nie wyszło, nie oznacza że możesz próbować przejąć mój kraj, no szanujmy się! -  obruszyłem się potężnie. - Nie poradziłbyś sobie tak świetnie jak ja z pozyskiwaniem elektoratu wśród patologii i gnojeniem osób LGBT.

Trump parsknął, kierując na mnie rozbawione spojrzenie.

- Prawie się ze mną przespałeś. 

Moja twarz oblała się rumieńcem, a policzki zaczęły mnie nieprzyjemnie szczypać. 

- To co innego. Nigdzie nie powiedziałem że jestem gejem ani nic z tych rzeczy - wymamrotałem zdecydowanie za cicho; mój głos nie brzmiał pewnie, załamywał się co było oznaką odczuwanego przeze mnie dyskomfortu. 

Nie chciałem rozmawiać o tym, co łączyło mnie z Donaldem. Ba, wręcz nie chciałem o tym myśleć. Czułem się jak zdrajca - w stosunku do Agaty, w stosunku do partii, a także w stosunku do wyborców - przecież ludzie kochają mnie i głosują na mnie, bo chronię kraj przed tęczową rewolucją i nie dopuszczam do zniszczenia naszych polskich, szlachetnych tradycji.

Bo jak to tak, chłop z chłopem?

Co z tego, że nigdy wcześniej nie czułem takiego pożądania, a on sam działał na mnie jak nikt inny. 

Co z tego, że nie było sekundy, w której nie chciałbym być blisko niego.

- To nie powinno się nigdy wydarzyć - powiedziałem nagle głośno, prostując się. Spojrzałem twardo na Trumpa, usilnie starając się wywołać wrażenie, że wiem co robię. 

- Co masz na myśli?

- To wszystko... Ta cała sytuacja z Bronisławem, z nami, z Melanią, z wyborami... - wypuściłem głośno powietrze z ust. - Wszystko poszło nie tak. 

- W życiu masz jakieś 10% szans, że wszystko ułoży się tak, jak sobie wymarzysz, więc czemu cię to jeszcze dziwi? - zapytał Donald, patrząc na mnie uważnie. W jego oczach błyszczał niepokój. Zupełnie jakby wiedział, co zamierzam zrobić. 

Wziąłem głęboki wdech, próbując zebrać myśli. Próbowałem w głowie ułożyć sobie to, co chciałem powiedzieć. Trochę to trwało, ale Trump czekał cierpliwie. Nie wyglądał już na aż tak zaniepokojonego; raczej wydawał się zdystansowany i dziwnie niedostępny, gotowy na zbliżający się atak. 

- Wracam do Polski - powiedziałem w końcu. Ściśnięte gardło znacznie zniekształciło mój głos. - I nie powinniśmy się nigdy więcej kontaktować.

Zamiast ulgi poczułem pustkę. Przerażającą, czarną nicość, w którą bezwiednie się osuwałem.

Wstałem, a skrzypnięcie krzesła wypełniło ciężką ciszę, która nastała między nami po moich słowach. Przez chwilę miałem wrażenie jakby cały świat dookoła się zatrzymał - zza okna nie dochodziły mnie żadne dźwięki samochodów, ćwierkania ptaków, czy w ogóle toczącego się życia - które przecież trwało dalej.

Nie miałem pojęcia, czy czekać na odpowiedź. 

- Dobrze - powiedział nagle Donald i odchrząknął. W jego głosie zabrzmiała cierpka nuta. - Już się nie zobaczymy. 

Obróciłem się i wyszedłem z pokoju. Nie zerknąłem nawet przez ramię, żeby po raz ostatni na niego spojrzeć. Bałem się, że wyraz jego twarzy będzie prześladował mnie do końca życia.

Świetnie, po prostu świetnie. Rozwaliłem mu małżeństwo, karierę i reputację, a teraz spierdalam w podskokach. Ta, zdecydowanie to jest to, co potrafię najlepiej.


______

Zajebiście jest przypominać sobie o Melancholijnych średnio co pół roku i za każdym razem  nieudolnie próbować wstrzelić się w aktualną sytuację polityczną, elo

Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz