Rozdział 4: Tomahawki!

3.1K 239 178
                                    


Nasze wspólne delektowanie się alkoholem w ogromnym jacuzzi trwało już ponad godzinę. Obok plotkowały koleżanki Melanii, oczywiście wszystkie w  bikini, jedna ładniejsza od drugiej. Ech, gdyby teraz Agata mnie widziała... Pewnie zrobiłaby mi większą dramę niż wyszła z romansu Petru i Schmidt. 

A jeśli chodzi o mój własny, autorski komentarz do całej tej sprawy, to nawet mnie to rozśmieszyło. Przynajmniej nie muszę masakrować przeciwników politycznych, bo robią to sami. To się nazywa życie!

Błogi relaks przerwał nam jakiś gość, który wbiegł na taras, na którym siedzieliśmy. Tak  po prostu, nieproszony. Donald jednak na to nie zareagował, tylko się wyprostował, więc domyśliłem się, że to jakiś jego bliski współpracownik.

Zdyszany facet podał Trumpowi telefon.

- Dzwoni pan Putin! - wysapał ciężko, a ja złapałem się za serce. Zupełnie zapomniałem o tym, że Donald jest dobrym ziomkiem Putina, a ja mam misję odzyskania Tupolewa. Przez chwilę nawet poczułem się, jakby nastąpiła zdrada stanu - siedzenie w jacuzzi z sojusznikiem Putina to prawie jak siedzenie z samym Putinem.

Ale dobra, prezes Jarosław nie widzi, może ujdzie mi to płazem...

- No cześć Vladimir. Robimy melanżyk, bierzesz samolot i wpadasz? - Trump rzucił do słuchawki z głupawym uśmieszkiem. No tak, wygląda na to, że ten niby spirytus który nam podali, mocno mu wszedł. A mnie nawet żal ścisnął, taki spirytus w Polsce jak tutaj mógłby już być uznany za naprawdę niskoprocentowy.

Kwachu by się popłakał...

Zauważyłem, że Donaldowi mina szybko zrzedła. Podrapał się po podbródku, widocznie intensywnie nad czymś myśląc i wysłuchując tego, co Putin miał mu do powiedzenia.

Tupolew!?

Odetchnąłem płytko i jeszcze się napiłem, niecierpliwie czekając aż mężczyzna skończy rozmawiać. Chciałem się dopytać o co chodzi, ciekawość zżerała mnie od środka. Z resztą, nie tylko mnie; kobiety w jacuzzi momentalnie przestały chichotać i plotkować, wbijając jedynie wzrok w Donalda.

Nagle Trump szybko się pożegnał i odłożył telefon na bok. Jakoś wyszedł z basenu, ciągnąc za sobą swój nieco przygruby kuperek. 

- Andrju, idziemy - zarządził ostro, przez co od razu się zerwałem, stając obok niego. Podał mi szlafrok, który od razu założyłem, nie chcąc świecić nagim torsem. Weszliśmy do Białego Domu. Chwilę szliśmy długimi korytarzami, klucząc pomiędzy wieloma pokojami, aż w końcu przekroczyliśmy próg niewielkiego gabinetu. Zaproszony gestem usiadłem na dużej, miękkiej kanapie. Przysiadł się do mnie Trump, więc spojrzałem na niego z oczekiwaniem.

- Co się stało? - zapytałem, czując jak mój głos drży. Patrzyłem przez chwilę jak Trump zapala cygaro, zaciąga się nim i wypuszcza przed siebie kłąb dymu. Skrzywiłem się, zapach był dość nieprzyjemny i drażniący.

- Mamy problem - rzucił wymijająco, podłapując moje pytające spojrzenie. Odwrócił wzrok, wpatrując się w ścianę przed siebie. - Znowu Kim.

- Kim Dzong Un? - upewniłem się, czując jak mój żołądek nieprzyjemnie się skręca. Robiło się nieciekawie.

- Tak. Wystrzelił kolejną rakietę i Vladimir stwierdził, że spadła do morza niecałe sto kilometrów od Władywostoku - Trump mocno się skrzywił. - Oczywiście Putin od razu zaczął się sapać i chciał stawiać w gotowości swoje jednostki bojowe, ale chyba na razie popija meliskę na uspokojenie i wygląda na to, że jest ok.

Potarłem  dłonią  swój kark, nie wiedząc co zrobić. Nie chciałem się w to mieszać. Gdybym poparł Trumpa (czego, uwierzcie na słowo, bardzo pragnąłem!) równocześnie trzymałbym stronę Putina, na co pisowski honor mi nie pozwalał. A znowu sztama z Kimem to samobójstwo...

- No to co teraz? - zapytałem dość niepewnie, a Donald z uśmiechem poklepał mnie wielkim łapskiem po odsłoniętym przez szlafrok kolanie. Zadrżałem lekko, jego dłoń była dość szorstka, ale przyjemnie ciepła.

- No jak to co, Andrju?! Mówisz jakbyś mnie nie znał - Donald uśmiechnął się pod nosem i zatarł ręce. - Tomahawki!

Poczułem, że robi mi się słabo. On chyba serio chciał wystrzelić pociski w stronę Korei. A potem zapewne rozpętać trzecią wojnę, bo w sumie czemu by nie. Ameryka przecież zawsze korzysta na takich konfliktach.

- Wiem, że na Syrię się udało... - odchrząknąłem cicho, zastanawiając się jak wybić mu to z głowy. Czułem presję, od moich kolejnych słów zapewne zależały losy całego świata. Nie mogłem walnąć głupoty. - Ale musisz zrozumieć, że z Kimem nie ma tak łatwo. Gość jest zdeterminowany, żeby wynieść Koreę Północną do rangi mocarstwa, w czym zapewne pomogą  mu Chiny. A wtedy odpowiedzią na twoje tomahawki będą tylko atomówki. 

Trump widocznie rozpoczął ciężkie procesy myślowe. Z początku analiza sytuacji szła mu widocznie opornie i powoli, ale w końcu spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i gorliwie pokiwał głową.

- Andrju, ty to dopiero jesteś! Dobrze analizujesz problem, podoba mi się to. Gdybyś nie był prezydentem jakiejś tam Polski, zapewne zostałbyś moim doradcą - stwierdził w końcu, a ja odetchnąłem z ulgą. Nie sądziłem, że w Ameryce będzie problem nawet z logicznym wyciąganiem wniosków i prawidłowym interpretowaniem sytuacji międzynarodowej, ale postanowiłem tego nie komentować. Mimo wszystko nie chciałem być niemiły i pokazać się z gorszej strony.

 - Tylko moim doradcą - dodał Trump, kiedy tylko moje milczenie zaczęło się przeciągać. Zadrżałem mocno, czując jego dużą dłoń znów na swoim kolanie. Spojrzałem na niego z przerażeniem.

- C... co...? - udało mi się tylko wydukać. Szok robił swoje, poczułem nieprzyjemną gulę w gardle nie pozwalającą na dłuższą wypowiedź.

- Powinieneś się zastanowić. Kiedy skończy się twoja kadencja, możesz się tu przeprowadzić, zatrudnię cię - dodał jeszcze Donald. Dzięki jego ciepłemu, głębokiemu głosowi który skutecznie wdzierał się nawet w najdalsze zakątki mojego umysłu stwierdziłem, że ta propozycja była nawet całkiem kusząca. 

Może rzeczywiście to byłaby dla mnie jakaś alternatywa?

Zaczęło się robić niebezpiecznie. Trump przysunął się jeszcze bliżej mnie; moje serce zaczęło szybko bić, przez co i oddech znacząco przyśpieszył, zdradzając moje zestresowanie. Właśnie wtedy drzwi do gabinetu powoli się otworzyły i stanęła w nich Melania.

- Donaldzie, papież już przybył z wizytą. Zapomniałeś, prawda?

Po soczystym "fuck" oboje zorientowaliśmy się, że owszem, zapomniał. 

Ale przynajmniej byłem uratowany, na razie.


_____

Po  maturach, ale żyję. I chyba nawet dobrze mi poszło, yass.

Wiem, że miałam wrócić jakiś tydzień temu, ale po tak długiej przerwie nie mogłam się znowu wkręcić w klimat żadnego opowiadania, czego efektem jest ten czwarty rozdział. Ciągle mam wrażenie, że coś jest z nim nie tak, ale trudno. Dalsze pewnie pójdą mi lepiej.

A ten dodaje tylko dlatego, że chcę dać znać, że żyję.

Do zobaczenia niedługo XD

Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz