Od ostatniego telefonu od Donalda upłynęło zbyt dużo czasu; jego głos w mojej pamięci zanikał coraz bardziej i bardziej. Ostatecznie kontakt urwał się po pamiętnym artykule pod tytułem "Andrzej i Agata Dudowie oddają się żądzy namiętności podczas wizyty w zakładzie przetwórstwa mięsnego", opatrzonego kilkoma zdjęciami mnie i Agaty całujących się pośród kiełbas i wędlin.
Donald jakimś cudem musiał to zobaczyć; żałowałem tylko, że nie miałem okazji mu wytłumaczyć, że moja rzekoma wielka miłość do Agaty jest niczym innym niż genialną zagrywką pijarową, w którą wierzy każdy Polak.
To wszystko mnie przytłaczało bardziej, niż mogłem się tego spodziewać. Jak przecież wiecie, w rok 2020 wszyscy weszliśmy bardzo ciężko. Pożary w Australii (miałem nawet lecieć moim prywatnym odrzutowcem, aby pomóc je gasić, ale nie wypaliło), prawie wybuchła trzecia wojna światowa...
Kupiłem sobie czołg.
I jakby tego wszystkiego było mało, wybuchła epidemia koronawirusa. Nigdy nawet bym nie pomyślał, jak ciężko jest być prezydentem w tak burzliwych czasach.
W dodatku wielkimi krokami zbliżały się wybory. Kto wie, może w tym właśnie momencie skończy się moja kadencja? Może stracę moją pozycję i zostanę zapomniany przez wszystkich?
Pokręciłem powoli głową, wyglądając przez okno pałacu prezydenckiego. Nie chciałem stracić swojej dotychczasowej pozycji. Właśnie dlatego Imperator zdecydował się przeprowadzić wybory mimo epidemii. Teraz moja szansa na wygraną była większa niż kiedykolwiek; aktywnie pojawiałem się w mediach, wspierałem ludzi, zachęcałem dzieci i młodzież do grania w gierki zamiast wychodzenia z domu... Ludzie mnie podziwiali i szanowali, bez dwóch zdań. Byłem dla nich jedynym oparciem w tych trudnych chwilach.
Warszawa była tego dnia bardzo spokojna. Ludzie pojawiali się na ulicach bardzo sporadycznie; niemal zawsze w maseczkach, ze spuszczonymi głowami gdzieś się śpieszyli. Poczułem się niezwykle obco w tym dobrze mi znanym mieście. To nie był ten sam, szczęśliwy kraj, co kilka tygodni wcześniej.
Podniosłem szklankę z whisky do ust, kiedy drzwi do mojego gabinetu otworzyły się bez pukania. Odetchnąłem cicho. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Odwróciłem się powoli i odłożyłem szklankę na duże, dębowe biurko. Spojrzałem na Łukasza Szumowskiego, Ministra Zdrowia i uniosłem brew w górę. Jego wory pod oczami wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj.
- Następnym razem mógłbyś się wykazać odrobiną kultury i zapukać - upomniałem go, krzyżując ręce na piersi i opierając się o biurko. - Coś się stało?
- Przepraszam, Prezydencie... - zdyszany mężczyzna potrzebował chwili, aby cokolwiek z siebie wydusić. - Mamy kryzysowe spotkanie... Jest źle i rząd życzy sobie, żebyś się pojawił. Najlepiej natychmiast.
Nie odpowiedziałem. Jednym haustem opróżniłem szklankę z wcześniej niedokończoną whisky i zarzuciłem na siebie płaszcz.
***
Kiedy wszedłem do sali, w której odbywała się narada, wszyscy ministrowie siedzieli już przy długim stole. Obrzuciłem niechętnym wzrokiem Morawieckiego, który stał u szczytu, przewodnicząc obradom. Nie przepadaliśmy za sobą, ale bez sensu było to teraz wywlekać; dawne dzieje nie wymagały roztrząsania.
Zająłem miejsce Premiera, przejmując tym samym prowadzenie obrad. Nawet nie usiadłem; przesunąłem tylko uważnie wzrokiem po zgromadzonych.
- Ktoś zechce mi wytłumaczyć, co się dzieje? - zapytałem. W odpowiedzi usłyszałem kilka odchrząknięć, ale nikt nie palił się do tego, aby wyjaśnić sytuację. Zniecierpliwiony zabębniłem palcami o biurko.
CZYTASZ
Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.
FanfictionJeden telefon, jedna krótka obietnica, zbyt wiele emocji. Ile Andrzej Duda, pełniący zaszczytną funkcję prezydenta Polski jest w stanie zrobić dla Donalda Trumpa, prezydenta USA w zamian za odzyskanie owianego sławą Tupolewa? Powyższe opowiadanie p...