rozdział 5

47 5 34
                                    


Biegłam przez las. Byłam wilczycą. Ale inną niż zwykle. Miałam biały pysk i czarne łapy. Nie zważając na nic biegłam. Czułam delikatny powiew wiatru, jakby ręka głaszcząca moją miękkie sierść. Lecz me ruchy nie były zależne ode mnie. Nie myślałam o niczym. Ja tylko czułam. Czułam siłę przyzywającą mnie niczym matka wołająca dziecko. A ja pragnęłam być przy niej. Nie ważne gdzie, ważne z kim. Z moją matką, matką wszystkich z nas. Z nas. Z naszego gatunku. Z WYBRANYCH.

Wybiegłam na polanę. Lśniła i mieniła się jak zaczarowana. Wtem usłyszałam piękną melodię. Była połączeniem harfy, klarnetu i ledwo słyszalnych skrzypiec. Grała z... smutkiem. A może spokojem? Dźwięki harfy idealnie pasowały do tej polany. Tej cudownej polany. Czułam błogi spokój. Nagle cisza przeszyła przestrzeń wokół mnie. To co przyzywało mnie było gdzieś niedaleko. Przeszłam przez polanę prosto do jeziorka. Lekkie fale kołysały lilie wodne. Spojrzałam na odbicie. Moje oczy były błękitne niczym bezchmurne niebo z małymi, ledwo widocznym szarymi plamkami.

Podeszłam na skraj lasu i spostrzegłam jelenia. Miał biały pysk. Tak samo jak wilk stojący obok. Po chwili na ich pyskach pojawiły się litery. Jelonek miał F, a wilk I. Uniosłam głowę. Zwierzęta ukłoniły się. Zwróciły wzrok w stronę jeziorka i za moim pozwoleniem podeszły do wody.

Przede mną pojawił się ptak. Miał czarne jak noc oczy i granatowe pióra. Uniosłam pyszczek, by złożył mi ukłon.

On jednak czekał.

Czekał na coś.

Na kogoś.

Na mnie.

Ukłon lub śmierć. Takie prawo naszego rodu.

On jednak zacięcie przeciwstawiał się memu panowaniu.

Podeszłam do niego. Powoli. Wiedział co go czeka. A każdy powolny krok powodował większy ból.

Pogodził się ze śmiercią. Miałam z tego satysfakcję.

Zatrzymałam się. Idąc powoli zabijałam go. To było gorsze niż tortury. To była błoga cisza przed śmiercią. Jak dotykanie z nostalgią rękojeści miecza ze świadomością bliskiej śmierci. Jak wbicie go sobie w serce wiedząc, że to nie było konieczne.

Doskoczyłam do niego i przeorałam skrzydła.. Każda śmierć tego, który na to zasługuje to powód do uciechy. Ja jednak czułam pustkę. A może nawet smutek?

W chwili ostatecznego ciosu ptak wyprostował się. Był odważny. Przydałby mi się. Szkoda, że jest kolejnym buntownikiem.

Przecięłam jednym pazurem skrzydło. Upadł.

Oderwałam drugie. Wstawał.

Wyrywałam pióra. Tak czarne, pięknie łączyły się z kolorem jego niebieskiej krwi.

Wydłubałam oczy. Zaskrzeczał.

Wyrwałam serce. Umarł.

Wyplułam z odrazą serce buntownika. Pełne nienawiści. Pełne dumy i honoru. Pełne ciemności.

Czyż to nie cudowne? Zabić by inni mogli żyć? Zabić kanalię tego świata? Zabić syna tego, który nas dzieli?...

Mozolnie odwróciłam się w stronę jeziora. Zwierzęta spokojnie piły wodę.

Jednak wyczułam za mną coś. Coś ciemnego jak zabity przeze mnie ptak.

Starałam się odwrócić pysk. Daremnie. A ta czarna postać przemieszczała się niespiesznie w moją stronę.

W końcu odwóciłam łeb, by zobaczyć... lisa. Rdzawe, puszyste, piękne zwierze. A jednak zatrute.

Nie przejdzie do jeziorka.

Spojrzało na mnie niewinnie i ze zdezorientowaniem. Zawarczałam dziko.

Nie był to warkot Amiko.

Lisiątko podchodziło, dokładnie mierząc kroki. Ale im bliżej podchodziło tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie lis.

To koń. Czarny i smolisty. Ciągną za sobą ciemną smugę. Niezdolna do ruchu dalej hardo patrzyłam na niego.

Podniósł przednie kopyta, a mnie zalała fala niewyobrażalnego bólu...

_______________________________________
Cześć ;*

Taki rozdział na szybko- pod wpływem chwili. Rozdział nie sprawdzany, więc za błędy przepraszam.

Co sądzicie o WYBRANYCH i ich zasadach? Macie jakieś teorie co do Meg i Amiko?

Z chęcią poczytam wasze komentarze na ten temat.

Do napisania! :*

I nigdy cię nie opuszczę...?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz