Rozdział 4. Czyhające niebezpieczeństwo

4.8K 247 9
                                    

          Była dwudziesta, kiedy tata wyszedł z domu. Od razu wzięłam się za szukanie mojego laptopa. Stęskniłam się za nim, a nie wyglądało na to, żeby rodzice szybko mi go oddali. Spytałam J.A.R.V.I.S.a o niego, jednak nie dał mi żadnych poszlak. Mama musiała mu zabronić mówić.
          Ruszyłam do pokoju rodziców. Miałam nadzieję, że chociażby tam go znajdę. Oczywiście, tak się nie stało. Był za to laptop ojca. Postanowiłam skorzystać z niego. Zawsze coś. Otworzyłam go i włączyłam. Zamierzałam wejść na facebooka, ale zaciekawił mnie folder o nazwie „rodzina”. Kliknęłam w niego, zaskoczona. Mój tata do rodzinnych nie należał. Zaczęłam przeglądać folder. Były w nim setki zdjęć – głównie on z mamą, ale było też mnóstwo, na których był razem ze mną. Były w przedziale wiekowym od moich narodzin do skończenia czterech lat. Oczywiście, nic z tego nie pamiętałam. Było nawet kilka filmików, na których był razem ze mną. Na jednym z nich siedziałam w salonie, na podłodze. Miałam dwa latka, tak na oko. Tata siedział obok mnie i podawał mi jakieś zabawki. Zadowolona bawiłam się nimi przez jakieś trzy sekundy, a potem rzucałam gdzie popadło. Słyszałam głos mamy, mówiącej, żebym nie rzucała. Ojciec wziął mnie pod obronę, żebym robiła to, jeśli tylko chcę. Uśmiechnęłam się na widok tego. Aż trudno uwierzyć, że bawił się ze mną jak byłam mała. W końcu tata wstał na chwilę i wrócił z reaktorem łukowym w ręce. Spytał się mnie, czy chcę się pobawić, a kiedy wyciągnęłam rączki, podał mi to. Dobiegł mnie wściekły krzyk mamy, a następnie filmik się skończył. Prawdopodobnie nagrywająca to mama poszła zabrać mi nową „zabawkę”. Zaciekawiło mnie, jak to przyjęłam.
          Miałam już wyjść z folderu, kiedy to zobaczyłam filmik zatytułowany „1991”. Kliknęłam w niego. Przez chwilę nic się nie działo, a potem zobaczyłam samochód, który wjechał w drzewo. Wypadł z niego mężczyzna. Byłam pewna, że gdzieś już go widziałam... Wreszcie do mężczyzny ktoś podszedł. Tą osobę rozpoznałam od razu. Zimowy Żołnierz. Serce zabiło mi o wiele szybciej, a z samochodu rozległ się kobiecy głos, krzyczący „Howard!”. Howard... Folder „rodzina”... O cholera. Patrzyłam na filmik z ostatnich sekund życia moich dziadków. Zimowy Żołnierz uderzył metalową ręką trzy razy w twarz dziadka, a ten opadł na ziemię. Włożył go do samochodu. Następnie przeszedł na drugą stronę auta, prawdopodobnie po to, żeby wykończyć moją babcię... Nie byłam tego pewna, bo poczułam, że nie jestem sama w pokoju. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, w gardle pojawiła się gula, a w oczach łzy strachu. Odwróciłam powoli głowę... I moje najgorsze przypuszczenia spełniły się. Przy wejściu stał morderca moich dziadków.
          Nie miałam pojęcia, co zrobić. Nawet moja cholerna moc zawiodła! Widziałam, jak tata bierze mnie do parku linowego, jednak nie byłam w stanie zobaczyć, jak Zimowy Żołnierz włamuje mi się do domu, żeby skończyć to, co zaczął dzień wcześniej. I po co mi taka moc, oprócz do bycia dziwadłem?!
          Ręce zaczęły mi się pocić ze strachu. Wiedziałam, że coś pójdzie nie tak, wiedziałam! Mogłam się uprzeć, żeby tata został ze mną, odpuścił imprezę z Avengersami! Dlaczego tego nie zrobiłam?! Znowu uniosłam się dumą, zamiast po prostu przyznać, że po tym wszystkim nie chcę być sama w domu. Jedyne co, to byłam pewna, że to ostatni raz, kiedy tata mnie uratował i kiedy uniosłam się dumą. Kolejnego razu miało nie być.
          Wstałam z łóżka rodziców, chociaż to było wszystko z pomysłów na to, co powinnam była zrobić. Umrę. Byłam tego pewna. Zimowy Żołnierz zaraz podejdzie, chwyci mnie, i wykończy tak, jak dziadka... Albo zamorduje w jeszcze inny sposób. A potem tata znajdzie moje martwe ciało w jego i mamy sypialni...
          — J.A.R.V.I.S., zawiadom tatę... — wyszeptałam szybko. Miałam nadzieję, że uda mi się przeżyć jeszcze tę chwilę, dopóki ojciec nie wróci.
          — Tak jest, panno Stark — odpowiedział lokaj.
          W tym momencie Zimowy Żołnierz skoczył na mnie. Odsunęłam się, zanim zdążył zrobić mi cokolwiek, ale był szybszy ode mnie. Zanim zupełnie odskoczyłam, złapał mnie za włosy, przyciągnął do siebie i zacisnął rękę na gardle. Odruchowo złapałam go za nią, próbując oderwać, ale był silniejszy. Nie miałam nawet grama szansy na pokonanie go.
          Mężczyzna podniósł mnie i rzucił mną do tyłu. Pech chciał, że poleciałam prosto na okno. Usłyszałam huk rozbitego szkła, a następnie poczułam, jak kilka kawałków szyby ląduje w moim ciele. Zajęczałam, jednocześnie kaszląc po duszeniu, ale to nie był koniec. Pokój rodziców był na pierwszym piętrze. Nie za wysoko, ale wystarczyło, abym straciła na chwilę możliwość oddechu po upadku, i zaczęła krwawić na klatce piersiowej i brzuchu. Zobaczyłam, jak Zimowy Żołnierz wychyla się przez okno wpatrując we mnie, a potem zemdlałam.

          Nie mogłam oddychać. To znaczy mogłam, lecz nie powietrzem. Na dodatek nagle zrobiło się bardzo zimno, a także mokro... Błyskawicznie otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem pod wodą. Zaczęło mi brakować tlenu, a na dodatek nie miałam pojęcia co się dzieje, gdzie jestem i co robię pod wodą. Chyba nietrudno jest wyobrazić sobie mój strach i szok. To powiększyło się, kiedy próbowałam unieść głowę, aby wydostać się spod powierzchni wody, lecz nie mogłam. Ktoś trzymał mnie. Szarpnęłam rękoma, które wraz z resztą ciała były suche, ale te były związane. Klatka piersiowa i brzuch bolały mnie tak okropnie, jak nigdy dotąd. Nawet nie wiem, jak to opisać. Najgorszy rodzaj bólu, jaki kiedykolwiek czułam.
          W końcu ktoś pociągnął mnie za włosy, wyciągając przy tym z wody. Zaczęłam kaszleć i wdychać głęboko powietrze, mając zamknięte oczy. Wolałam przez chwilę rozkoszować się tym, że żyję, zanim od razu przerażać się tym, co mogłam zobaczyć. Odczekałam kilka sekund, a potem otworzyłam oczy.
          Siedziałam w małym, ciemnym pomieszczeniu z jedną świecącą żarówką. Pomimo złego oświetlenia mogłam zobaczyć stojących przede mną ludzi z Hydry. Trzech mężczyzn, dwóch starszych, jednego młodszego. Wpatrywali się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałam na brzuch. Miałam na sobie stanik sportowy, który uwielbiałam z racji wygody i często chodziłam w nim po domu. Tego dnia także. Nie miałam na sobie bluzki, ale za to miałam cały brzuch owinięty bandażem. Zakrwawionym bandażem.
          Próbowałam nie dać się histerii. Wszystko mnie bolało, a na dodatek byłam w nieznajomym miejscu z ludźmi, którzy dwa dni wcześniej próbowali mnie zabić. Czy mogło być gorzej?
          Los chyba potraktował to jako wyzwanie, bo jeden z mężczyzn zapytał mnie o coś. Nie dosłyszałam, a więc zignorowałam to. Dzięki temu moja głowa znowu skończyła pod wodą. Zaczęłam dusić się.
          Nie wiem, jak długo to trwało. Kiedy moja głowa wróciła nad powierzchnię wody, przez chwilę kaszlałam, a potem oddychałam ciężko. Nie rozumiałam, czego ode mnie chcieli, nie rozumiałam, co się stało, że cały mój brzuch był owinięty bandażem.
          Pomyślałam o rodzicach. O mamie, która była przerażona kiedy wyszłam z tego cało. O tacie, który chociaż miał mnie gdzieś, raz uratował mi życie. Jak zareagują na wieść o mojej śmierci? Chyba nie chciałam tego wiedzieć.
          — Pomożesz nam zbudować rakietę — przemówił jeden z mężczyzn.
          — Dlaczego jej nie kupicie?
          — To nie ma być zwykła rakieta — odpowiedział drugi.
          Przed laty tata także został porwany. Miał zrobić rakietę. W ten sposób powstał Iron man. Teraz schemat powtarzał się – porwanie, rakieta. Z jedną różnicą. Ja nie byłam naukowcem. Nie miałam pojęcia jak skonstruować takie coś. Poza tym, nie uśmiechało mi się pomagać przestępcom.
          — Nie jestem naukowcem, ani nikim, kto umiałby to zrobić.
          Moja głowa skończyła pod wodą. Miałam już dość, ale wiedziałam, że to nie koniec. Żałowałam, że pozwoliłam tacie wyjść na tę imprezę. Gdybym tylko poprosiła go... Gdyby moja moc zadziałałaby... Niestety, nic z tego.
          — Co jeśli odmówię? — spytałam słabym głosem.
          Tym razem trzymali mnie o wiele dłużej pod wodą. Moja głowa została puszczona kilka sekund po tym, jak usłyszałam huk, jakby drzwi zostały wywarzone. Od razu wynurzyłam się, głęboko oddychając. Kiedy to robiłam, rozglądnęłam się. Avengers. Nie miałam pojęcia jak mnie znaleźli, jednak to było najmniej ważne. Żyłam. I miałam przeżyć jeszcze kilka dni. Musiałam być niezłą szczęściarą, skoro już dwa razy udało mi się uniknąć śmierci.
          Czekałam, aż skończą walczyć. Tym razem także Avengersi pojmali Zimowego Żołnierza, który, jak się okazało, zanurzał moją głowę. Nie odczułam nawet grama ulgi. W końcu po dwóch dniach od jego zaaresztowania porwał mnie, wyrzucając przy tym przez okno.
          Czarna Wdowa rozwiązała mnie.
          — Masz talent do wpakowywania się w kłopoty — mruknęła.
          Zignorowałam ją i spróbowałam wstać. Odczułam przy tym taki ból brzucha, że krzyknęłam, skupiając jednocześnie uwagę wszystkich Avengersów. Tata podszedł do mnie i pomógł dojść do quinjeta. Nawet siedząc brzuch bardzo mnie bolał. Oparłam się o oparcie i zaczęłam masować obolałe od związania ręce. W między czasie ojciec zniknął, a reszta ekipy weszła do środka. Nie było wśród nich Zimowego Żołnierza, z czego akurat się ucieszyłam. Nie miałam ochoty patrzeć na niego, chociaż myśl, co się z nim stało nie dawała mi spokoju. Postanowiłam zapytać o to Kapitana Amerykę, który siedział niedaleko mnie, tuż obok Czarnej Wdowy i Hewkey'a.
          — Gdzie podział się Zimowy Żołnierz?
          — Przejęła go T.A.R.C.Z.A. — odpowiedział Steve.
          Kiwnęłam głową i przymknęłam oczy. Czułam się wyczerpana. Ten dzień był bardzo długi. Marzyło mi się o chwili snu, lecz wtedy, jak na złość, odezwała się moja moc. I to jeszcze przy Avengersach! Świetnie! Ile osób miało jeszcze poznać mój sekret albo były tego bliskie?!
          Tata, w zbroi. Zaczął spadać, a był wysoko nad ziemią. Krzyknęłam do cholera wie kogo, aby ściągnął tu błyskawicznie mojego rodziciela, a potem zemdlałam.

          Obudziłam się w swoim pokoju. Przy oknie stali rodzice, cicho się kłócąc. Specjalnie zaczęłam się wiercić, aby tylko skończyli tą sprzeczkę. Podziałało. Podeszli do mnie, mama blada i wystraszona, a tata ze spokojem, lecz za to z wielką raną na twarzy. Szybko przypomniałam sobie wizję i uznałam, że Avengersi nie zdążyli na czas ściągnąć ojca do quinjeta. Prawdopodobnie zaczął spadać. Przynajmniej żył, i nic większego mu się nie stało. Chyba.
          — Chloe — wyszeptała mama przerażonym głosem.
          — Nic mi nie jest. Nie musiałaś wracać — odpowiedziałam.
          Spróbowałam wstać, ale ból, jaki poczułam w brzuchu, sprawił, że krzyknęłam cicho, skrzywiłam z bólu i zrezygnowałam z tego pomysłu. Chyba nie muszę mówić, że samo to świadczyło o tym, iż słowa „nic mi nie jest” były kłamstwem. Byłam przerażona, źle się czułam, i na dodatek bolał mnie okropnie brzuch. Ale co innego mogłam powiedzieć przerażonej mamie? Nie chciałam jej martwić. Była wystarczająco wstrząśnięta kiedy Zimowy Żołnierz zaatakował w szkole, a nic mi się nie stało.
          — Nic ci nie jest?! Byłaś nieprzytomna pół nocy i pół dnia!
          Chciałam wstać, złapać ją za rękę i pokazać, że pomimo tak długiego czasu bycia nieprzytomną nic mi nie jest, jednak nawet nie spróbowałam tego zrobić. Wiedziałam, że to tylko spowoduje większy ból i nie uda mi się wstać, tak jak przed chwilą.
          To, że straciłam przytomność było spowodowane wizją. Mama musiała nic o tym nie wiedzieć, skoro mówiła o tym tak, jakbym zemdlała dzięki porwaniu. Ucieszyłam się z tego. Tata dotrzymał tajemnicy.
          — Ale żyję! Nie musisz się już o mnie martwić.
          Powiedziałam to głosem pewnym siebie, jednak wcale tak nie było. Spojrzałam na ojca, szukając potwierdzenia moich słów. Nie znalazłam nic. Wpatrywał się we mnie z pełną powagą.
          Mama pokręciła głową z niedowierzaniem, jednak odezwała się dopiero po chwili.
          — Chcesz coś do picia albo jedzenia?
          — Zjadłabym frytki.
         To było kłamstwo. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, to jeść, ale chciałam porozmawiać z tatą. Sam na sam.
         Mama kiwnęła głową i wyszła z mojego pokoju. Odczekałam chwilę, dla pewności, że nie usłyszy naszej rozmowy i nie zobaczy co robię, a następnie zdjęłam kołdrę z siebie i popatrzyłam na brzuch. Wciąż miałam na sobie bandaż, cały z krwi, i stanik sportowy. Przykryłam się i spojrzałam na tatę.
          — Zmieniłem ci bandaż — odezwał się. — Był cały zakrwawiony, jednak nadal krwawisz.
          — Dzięki. Skąd masz ranę na twarzy?
          Tata podszedł bliżej mnie.
          — Chyba już to wiesz, prawda? Miałaś wizję.
          — Nie powiedziałeś nic Avengersom?
          — Nie. Uznali, że źle się poczułaś przez całe te torturowanie i dlatego chciałaś, żebym wrócił do Quinjeta.
          Kiwnęłam głową. Przynajmniej tyle.
          — Mama wie o... bandażach na brzuchu? — Nie wiedziałam, jak inaczej to ująć. Nie miałam pojęcia, co takiego się działo na moim brzuchu. Jedyne co, to podejrzewałam, że to przez upadek z okna. I tak dziwne, że nic więcej mi się nie stało.
          — Tak. Czego szukałaś na moim laptopie, Chloe?
          Opowiedziałam mu, jak to chciałam mój laptop, był tylko jego, i moją uwagę przyciągnął folder... Nie wyglądał na złego. Posmutniał, kiedy mówiłam o filmie „1991”, jednak oprócz krótkiego „zapomnij o tym” nie powiedział nic.
          Do pokoju weszła mama z talerzem frytek. Dobra, może jednak miałam ochotę na jedzenie. Podciągnęłam się delikatnie, tak, aby chociaż połowicznie siedzieć, a następnie wzięłam talerz. Powoli wcinałam je, a tata dołączył do mnie. Mama kazała mu zejść na dół i samemu zrobić sobie jedzenie, ale kiedy powiedziałam, że wszystko jest okej, dała mu spokój. Szybko zjedliśmy. Uznaliśmy, że to za mało, a więc dodatkowo zamówiliśmy pizzę. Nie wiedziałam, że byłam taka głodna.
          — Trzeba ci zmienić bandaże, Chloe — powiedział tata.
          Kiwnęłam głową. Mama poszła po nowe bandaże i ręcznik, aby przemyć mi zakrwawiony brzuch. Kiedy wróciła, zaczęłyśmy odwijać bandaże. Muszę przyznać, że nie czułam się komfortowo przy tacie, chociaż to było głupie. Wcześniej zmienił mi bandaże, poza tym odsłaniałam tylko brzuch, nic więcej. Bardziej powinnam być zawstydzona tym, że nie miałam na sobie żadnej bluzki, jedynie stanik. Zdarzało mi się chodzić po domu w skąpych bluzkach, ale tata nigdy nie patrzył.
          Pierwsze co ujrzałam po odwinięciu bandaży, to krew. Cały brzuch był nią pokryty. To wyglądało przerażająco. Jedno spojrzenie na mamę wystarczyło, aby wiedzieć, że nie tylko ona jest wystraszona tym, co zobaczyła. Spojrzała na tatę, wpatrującego się we mnie. Czułam, że moje „nic mi nie jest” tym razem będą zupełnie bez znaczenia, a tata zaliczy ochrzan za tą imprezę.
          Mama delikatnie przemyła mi brzuch. Niesamowicie bolało. Byłam bliska krzyku. A kiedy już krew zniknęła z mojego brzucha, zobaczyłam mnóstwo małych, lecz chyba głębokich, ranek. Uznałam, że to po wbitym szkle.
          — Będą blizny? — zapytałam cicho, pewna, że znałam odpowiedź. I nie pomyliłam się. Mama potwierdziła.

* * *
Dziękuję wam za wszystkie gwiazdki oraz komentarze, dużo dla mnie znaczą <3
Rozdział dłuższy od poprzednich, jak dla mnie udany. A wy co o nim myślicie?

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz