— Pospiesz się, Stark! — zawołał Wilson.
— Nie mam już siły! — wydyszałam, zgodnie z prawdą. Nie miałam pojęcia, jak długo biegłam, ale nogi zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa.
— Nie biegałaś nic przez ten tydzień, kiedy nie przychodziłaś na treningi — stwierdził.
— Trochę nie w głowie było mi bieganie.
Był poniedziałek. Mój pierwszy trening po śmierci mamy. Przyszłam na niego z postanowieniem twardego ćwiczenia, ale poddawałam się już podczas biegania. Pocieszałam się, że za to w Stark Tower zrobię jakieś pompki, brzuszki i inne ćwiczenia, żeby wyrobić trochę mięśni. Nie chciałam dłużej być ofiarą. Zamierzałam umieć się bronić, choć wiedziałam, że z Zimowym Żołnierzem nie poradziłabym sobie. Nawet Avengersi, pojedynczo, nie dawali rady, a tym bardziej ja.
Od mojej rozmowy z tatą trochę się pozmieniało. Mniej pił. Choć często zamykał się w swoim pokoju, poświęcał mi trochę czasu. Widziałam, że było to dla niego ciężkie, wciąż miał wyrzuty sumienia. Co drugi dzień szliśmy razem na grób mamy, złożyć jej kwiaty. Jeśli nie odwiedzaliśmy cmentarza, majsterkowaliśmy razem.
Od razu po treningu poszłam z Sashą na zakupy. Tych kilka ciuchów to było o wiele za mało. Musiałam jeszcze coś dokupić sobie. Poszłyśmy do galerii. Po odwiedzeniu kilkunastu sklepów wróciłyśmy do domu. Ja miałam dwie nowe pary spodni, dwie krótkich spodenek, dresy do ćwiczeń z Wilsonem, pięć nowych bluzek i buty, a Sasha sukienkę, bluzkę i krótkie spodenki.
— Rodzice zmniejszyli mi kieszonkowe, bo nie zdałam do następnej klasy — wyznała, kiedy się zdziwiłam, że tak mało.
— Za to mój tata nie ma pojęcia, ile dawała mi mama i jak często, a więc dostaję o wiele więcej niż zawsze. Szczególnie jak powiedziałam, że muszę kupić nowe ciuchy, bo mam ich o wiele za mało.
— Zazdroszczę — westchnęła.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zadzwonił mi telefon. Wygrzebałam go z kieszeni spodni. Tata. Odebrałam. Okazało się, że nie mógł ze mną pójść na grób mamy, bo jest w Stark Industries. I kolejne dni raczej też nie będzie miał wiele czasu, bo firma potrzebuje szefa. Odpowiedziałam, że rozumiem, i poszłyśmy z Sashą na lody.
Kiedy wróciłam do Stark Tower, taty nie było. Postanowiłam poćwiczyć. Po godzinie przysiadów, pompek, brzuszków i innych ćwiczeń na mięśnie, wzięłam kąpiel i zaczęłam czytać jakąś książkę o fizyce. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. A oznajmił mi to dopiero tata, który przyszedł zobaczyć, czy śpię, czy może nie i mam ochotę zjeść z Avengersami pizzę. Spojrzałam na zegarek. Po dwudziestej trzeciej. Wow. Ta książka nieźle mnie wciągnęła. Powinnam była pójść spać, bo rano czekał mnie ostry trening, ale pizza... Zdawała się mnie przywoływać. Wstałam i poszłam za rodzicielem do salonu.
W pomieszczeniu było wesoło. Nie było wszystkich; brakowało Clinta i Thora, ale pomimo tego humor każdemu dopisywał. Siedziałam razem z nimi i się śmiałam, zajadając smaczną pizzą.
Kolejne dni wyglądały podobnie. Trening, powrót do domu, chwilowy odpoczynek, godzina ćwiczeń, rysowanie/czytanie/zakupy z Sashą, pójście na grób mamy/majsterkowanie z tatą, pójście spać.
Na początku sierpnia dzień zaczął się podobnie. Wysłuchałam narzekań Wilsona, że za wolno biegam. Potem, że za lekko uderzam. Jeszcze nigdy mnie nie pochwalił, na żadnym treningu. Jedynie się czepiał: „za wolno biegasz", „nie masz kondycji", „żółwie biegają szybciej", „nie bój się uderzać", „co tak lekko?", „bijesz się gorzej niż baba", „dzieci uderzają mocniej" i wiele innych tekstów. Tego dnia wkurzył mnie tym tak, że uderzyłam o wiele mocniej, prosto w twarz. Upadł na podłogę.
— W mordę jeża, Chloe! Co to miało znaczyć?! — Podniósł się z maty.
— Chciałeś, żebym uderzyła mocno. Zrobiłam to.
— Nie w twarz!
Wzruszyłam ramionami, a chłopak zarządził przerwę.
Wróciłam potem do Stark Tower. Wzięłam się za czytanie kolejnej książki. Przez wakacje przeczytałam ich całą masę. Zaczynały mi się nudzić, bo wszędzie pisano o tym samym. Przeczytałam też dwie książki o chemii oraz jedną o biologii, próbując jakoś zaciekawić się tym przedmiotem. Nie dałam rady, było zbyt nudne.
Po tym, jak przeczytałam kilka stron, zaczęłam ćwiczyć. Miałam już całkiem mocno widoczne mięśnie, najbardziej na rękach i nogach, bo głównie ich używałam na treningach z Wilsonem. Na brzuchu też były widoczne, jednak nie aż tak bardzo. No i miałam niezłą kondycję. Głupotą było, że tak długo broniłam się przed treningami w T.A.R.C.Z.Y. Umiałam się bronić, no i wyglądałam lepiej... Chociaż mogliby mi zmienić nauczyciela, bo ten był okropny. I teraz jeszcze zły, że uderzyłam go w twarz.
Po półtorej godziny poszłam się wykąpać i do kuchni. Ku mojemu zaskoczeniu, w pomieszczeniu byli Barton i Thor. Ten pierwszy uczył tego drugiego gotować, tym razem spaghetti. Postanowiłam zostać i się pośmiać, a potem opylić trochę tego, co miało im wyjść. Niestety, nie zdążyłam.
Mój ojciec zainstalował w Stark Tower alarm, na wypadek ataku. Nie tylko był to Jarvis mówiący „zaraz nastąpi atak na rezydencję", lecz głośno drący się alarm, wołający, że to atak na wieżę. Nie miałam o tym pojęcia, dopóki nie zaczął wyć. Thor i Clint spojrzeli na siebie, kazali mi poczekać w kuchni i wybiegli. No świetnie. Jeszcze tego brakowało. Ostatnie, czego pragnęłam, to zostać samą podczas ataku. Umiałam się niby bronić, ale byłam przerażona. Nie wiedziałam, czy w ogóle byłabym w stanie się bronić, z powodu strachu. Poza tym, z Zimowym Żołnierzem na pewno nie dałabym sobie rady. Zostawienie mnie samej, to był bardzo zły pomysł.
Wyłączyłam z gazu spaghetti i wyciągnęłam patelnię. Zamierzałam mieć czym się bronić, i to tym razem nie pięściami. Ot, mały wyjątek. Zamykałam szafkę, gdy coś zacisnęło się wokół mojej szyi, a dokładnie metalowa ręka. Druga spoczęła na mojej buzi, żebym nie krzyczała. Mogłam jeszcze oddychać, co wzięłam za dobry znak. Właściwie to Zimowy Żołnierz nawet mnie nie próbował udusić.
— Nic ci się nie stanie, jeśli otworzysz diament.
Zmroziło mnie. Czyżby mieli diament i wiedzieli, jak można go otworzyć? Nie, to było niemożliwe. Prawie nikt o tym nie wiedział, chyba że... Chyba że był przeciek. Nie ze strony Avengersów, ratowali mi tyłek za każdym razem, gdy Hydra mnie atakowała, po co mieliby narażać na kolejne ataki? Wilson, w zemście za dzisiejsze uderzenie? Raczej nie. Sasha? Też wątpiłam. Został jedynie Dom... Ale po co miałby to zrobić?
— Idziemy. Pokażesz, gdzie jest diament.
A więc nie mieli go. Przynajmniej tyle. Co nie zmieniało faktu, że skądś musieli dowiedzieć się o tym, jak otworzyć diament...
Próbowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam bo trzymał rękę na mojej buzi. Zauważył jednak, że chcę coś powiedzieć, a więc odsunął ją na chwilę.
— Nie wiem gdzie jest diament, ani jak go otworzyć.
— Kłamiesz! Diament jest gdzieś tutaj!
— Że co?!
Diament daltański w Stark Tower?! To byłaby cholerna głupota ze strony mojego ojca! Najpierw szkoła, potem wieża, w której mieszkaliśmy... O ile to było prawdą. Przecież mogli mieć złe informacje.
Zimowy Żołnierz musiał uznać, że mówię prawdę, bo z powrotem zasłonił mi buzię ręką. Zmusił mnie do obrócenia się i zaczęliśmy wychodzić z kuchni. Specjalnie spowalniałam nas. Popełniłam chyba głupstwo, bo zanim zdążyłam wyjść, do środka wszedł inny mężczyzna, ten sam, co ostatnio mnie próbował nakłonić do pokazania, gdzie jest diament.
— Ona nie ma o niczym pojęcia — powiedział Żołnierz.
— Wdrażamy plan B — odpowiedział siwy.
Nie musiałam być geniuszem, żeby wiedzieć, że plan B oznacza coś złego. A kiedy mężczyzna wyjął z kieszeni strzykawkę, byłam pewna, że to coś okropnego. Zaczął zbliżać się do mnie, przez co próbowałam się wyrwać. Niestety, Zimowy Żołnierz mocno mnie trzymał. Siwy wstrzyknął mi to coś w szyję. Przez chwilę nic się nie działo, a potem zaczęło mnie wszystko boleć. Nie jakoś okropnie, ale jednak. Głowę miałam ciężką, nogi jak z waty. Żołnierz musiał mnie podtrzymać, abym nie upadła. Przestał trzymać rękę na mojej buzi. Rzeczywiście nie zamierzałam krzyczeć, bo wątpiłam, że jakikolwiek odgłos wydostanie się z mojej buzi. Siwy odwrócił się.
— Idziemy.
Nie pamiętam drogi. Mam jakby dziurę w pamięci. Kolejne, co pamiętam, to to, że twarz bolała mnie jakby po uderzeniu, przy głowie miałam przystawiony pistolet, na wprost nas stali Avengersi, z moim ojcem na czele, a ja mówiłam „nie dawajcie im tego". Siwy obiecał, że jeśli nie dadzą w ciągu dwóch minut diamentu, odstrzelą mi łeb. Zimowy jedynie podtrzymywał mnie, żebym nie upadła, i to nie za prawą rękę. Chyba nie wiedzieli, jak długo to coś, co mi wstrzyknęli działało, bo zaczynałam czuć się lepiej. Wykorzystałam to. Nadepnęłam Żołnierzowi na stopę, jednocześnie prawą ręką wytrącając pistolet. Nie spodziewali się tego, a więc miałam całkiem niezłe szanse. Zanim Zimowy zrozumiał co się stało, Avengersi zaatakowali, a ja byłam wolna. Pozwoliłam im, z wielką chęcią, zająć się tymi dwoma.
Godzinę później siedziałam ze spaghetti w salonie, obok taty. Potrawa wyszła całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.
— Diament rzeczywiście jest tutaj? — spytałam taty.
— Był. Zabrała go T.A.R.C.Z.A.
— Powinieneś dostać medal za wymyślanie najgorszych kryjówek.
— Powiedziała nastolatka oglądająca Barbie z nordyckim bogiem.
Dałam mu kuksańca w ramię, ale oboje zaśmialiśmy się.
CZYTASZ
Panna Stark
RandomNogi odmówiły mi posłuszeństwa, mózg nie potrafił poradzić sobie z paniką, nie mógł przyjąć wszystkiego, co tutaj się działo. Dopiero kiedy Zimowy Żołnierz złapał mnie za szyję i podniósł, wszystko zaczęło do mnie docierać. Walczyłam o każdy oddech...