Rozdział 8. Sen jak realny

3.2K 134 8
                                    

          Było mi trochę głupio, że nie spędziłam urodzin taty razem z nim, tylko zamknięta w swoim pokoju. Ale naprawdę nie miałam ochoty ruszać się z niego. Diament, dziecko... Jaka jeszcze zła nowina mnie czekała?
          O czternastej wyjechałam razem z mamą do spa. To miał być chyba jedyny plus tego dnia – odpoczynek. Miałam nadzieję, że podczas masażu, sauny, łaźni parowej, kąpieli błotnej i wielu innych rzeczy, uda mi się zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach, choćby na chwilę. To było coś, co potrzebowałam.
          Do spa była godzina drogi. Mama miała mnie zawieść i potem wrócić do domu, aby przygotować się na imprezę taty. Nie cieszyłam się z drogi. Wiedziałam, że będzie się to wiązało z rozmową, prawdopodobnie o rzeczach niezbyt wygodnych dla mnie. Nie musiałam długo czekać, aby się przekonać, że miałam rację.
         — Nie cieszysz się z rodzeństwa? — zapytała mama.
         Co miałam odpowiedzieć? Nie chciałam martwić ciężarnej kobiety. Ostatnio już wystarczająco była zdenerwowana dzięki mnie. Z drugiej strony, wolałabym być z nią szczera. Coś mi mówiło, że jedno kłamstwo więcej nie zrobi różnicy. Coś w tym było, ale i tak nie chciałam skłamać.
          — Jestem w szoku — odpowiedziałam, zgodnie z prawdą.
          Może mama nie skończyła MIT mając siedemnaście lat, jak tata, ale była mądra. Uniknęłam odpowiedzi, co zrozumiała.
          — Nie cieszysz się.
          Nie odpowiedziałam. Nie miałam co.
          Milczałyśmy jeszcze przez pewien czas, a potem ja się odezwałam.
          — Który tydzień?
          — Szesnasty.
          A więc kiedy ja dawałam popalić, mama była już w ciąży. Czułam się winna. Dzięki mnie mama się denerwowała, przez co mogło stać się coś dziecku... Nie chciałam rodzeństwa, ale też nie chciałam mieć kogoś na sumieniu. Nawet jeśli ta osoba miała zająć mi część domu, zakłócić ciszę, albo sprawić, że rodzice już zupełnie nie będą mieli dla mnie czasu. Byłam taka głupia... I nawet nie wiedziałam, czy to koniec nerwów. Przecież tata był Iron manem, na każdej misji groziło mu niebezpieczeństwo. A teraz, dzięki diamentowi daltańskiemu, mnie także...
          Oparłam głowę o oparcie.
          — Dziecko nic nie zmieni... Będziemy mieć z tatą mniej czasu dla ciebie, ale...
          — W porządku, mamo. Rozumiem – powiedziałam.

          Mama nie weszła ze mną do spa. Pożegnałam się z nią, próbując wykazać się entuzjazmem, ale słabo to wyszło. Naprawdę starałam się. Przecież nie chciałam sprawiać jej przykrości. Ale myśl o rodzeństwie tylko przygnębiała mnie. Właściwie, to myśl o wszystkim sprawiała, że robiłam się smutna. Nawet o Sashy czy Domie, bo w końcu oni też byli w to zamieszani. O Wilsonie tym bardziej.
          Weszłam do środka i podeszłam do recepcji. Przedstawiłam się i powiedziałam, że mam rezerwację. Miły recepcjonista, całkiem ładny zresztą, podał mi numer pokoju oraz klucze. Weszłam na czwarte piętro, na którym był mój pokój. Duże łóżko stało na wprost drzwi. Po mojej lewej stronie stała szafa, a po prawej mały stolik. Obok łóżka były drzwi do łazienki. Wyglądało to całkiem dobrze.
          Zamknęłam za sobą drzwi, rzuciłam torbę na podłogę i podeszłam do stolika, na którym była kartka. Podniosłam ją i szybko przejechałam wzrokiem. Godziny masażów, kąpieli błotnych, i różnych innych atrakcji. Już miałam ją odłożyć, gdy zobaczyłam drugą, małą kartkę, prawdopodobnie wcześniej leżącą pod większą.
„Pierwsze drzwi po lewej. Wilson”
          Nie mogłam w to uwierzyć. Co on tutaj robił?! Kolejny raz na polecenie T.A.R.C.Z.Y., pewnie! Po co?! Byłam w luksusowym spa, o którym wiedzieli tylko rodzice i, jak się okazuje, Fury wraz z Wilsonem! Czy rzeczywiście było tutaj niebezpiecznie?! Mało kto o mnie wiedział, nie było tutaj diamentu...
          Zostawiłam kartki na stoliku, wyszłam z pokoju i zapukałam do Wilsona. Otworzył po dłuższej chwili.
          — Co ty tutaj, do cholery, robisz?! — warknęłam.
          Złapał mnie za ramię i wciągnął do środka, ku moim protestom. Zamknął drzwi.
          — Pilnuję cię, a jak myślisz?!
          — Nie potrzebuję niańki!
          — Potrzebujesz kogoś, kto ochroni ci ten cholerny tyłek!
          Cholerny?! Nie był taki zły!
          — W luksusowym spa, o którym wie zaledwie kilka osób?! Nie przesadzasz, Wilson?!
          — Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby mnie ani tutaj, ani na balu!
          — A więc wracaj tam, skąd się wziąłeś!
          Nie czekając na odpowiedź, wróciłam do swojego pokoju. Spojrzałam na zegarek. Trzydzieści minut do pierwszego masażu. Poszłam na wskazane miejsce, a po chwili leżałam i odpoczywałam. Starałam się nie skupiać na ostatnich wydarzeniach. Próbowałam czerpać jak najwięcej przyjemności z masażu, a potem z reszty zamówionych usług.
          Kiedy o dwudziestej czekałam na kolejny masaż, leżąc na stole do masażu, okryta jedynie ręcznikiem, usnęłam. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby sen nie zamienił się w koszmar.
          Była noc, a przynajmniej tak mogłam wywnioskować po tym, że za oknami było ciemno. Słyszałam jakieś głosy, lecz były niewyraźne, a więc nie mogłam wywnioskować, co mówią. Szłam korytarzem, oświetlonym jedynie przez małe żarówki, oddalone od siebie o sporo metrów, i wyglądające jak w scenie z horroru. Korytarz był pusty. Wyglądało to przerażająco. Próbowałam iść w stronę głosów, lecz odległość między nami ani nie zmniejszała się, ani nie zwiększała. W końcu głosy ucichły. A przynajmniej tak myślałam, bo zaraz usłyszałam jakieś głosy za mną. Odwróciłam się i...
          I nie pamiętam co zobaczyłam. Pamiętam za to strach, jaki poczułam. Serce biło mi jak oszalałe... Nie mogę sobie przypomnieć nic, co było potem, z wyjątkiem tego, że ktoś wołał moje imię. Wszystko zdawało się być tak realne...
          A potem poczułam, że lecę i ból głowy. Otworzyłam oczy. Leżałam na podłodze, a na mnie Wilson... Ale to nie to było najgorsze. Nie byłam przykryta ręcznikiem, którym byłam okryta usypiając. Byłam naga.
         Wilson popatrzył na mnie dopiero po sekundzie. Musiał zauważyć, że byłam zdziwiona i przerażona jednocześnie, bo powiedział:
          — To nie tak jak myślisz. Gdybyś się zbudziła, jak cię wołałem, to...
          Wilson nie skończył, bo odepchnął mnie na bok, po stół, sam uskakując, akurat sekundy przed tym, jak rozległy się strzały. Usiadłam, rozglądając się za ręcznikiem, ale był daleko ode mnie. Nie dałabym rady go sięgnąć. Zasłoniłam piersi.
          — Zostań tu — powiedział cicho i wyszedł spod stołu.
          Po chwili znowu rozległy się strzały. Byłam bardzo przestraszona, a to, że byłam naga, nie pomagało. Nie wiem, jak długo siedziałam, ale w końcu zaglądnął do mnie Wilson.
          — Chodź.
          Posłusznie wyszłam i wstałam, po czym wzięłam ręcznik, owinęłam się nim i poszłam za agentem. Jednocześnie zauważyłam kobietę, wysoką, nadmiernie chudą, z krótkimi blond włosami. Nie znałam jej. Była chyba martwa, bo leżała na podłodze, a z głowy lała jej się krew. O matko. Okropny widok.
          — Gdzie teraz? — zapytałam po chwili.
          — Do twojego pokoju, żebyś się spakowała. A potem do mnie i na helicarrier.
          Nie protestowałam.
          — Kim była ta kobieta?
          — Kolejna zachęcona potęgą diamentu daltańskiego. Teraz już wiesz po co ja tutaj?
          Nie odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru przyznać, że cieszyłam się, iż został. Co to, to nie.
          Doszliśmy do mojego pokoju. Wyciągnęłam z torby jakieś luźne dresy i spojrzałam na Wilsona. Zauważyłam, że wpatrywał się w moje piersi.
          — Co? — zapytałam.
          — Pospiesz się.
          — Widzę jak się we mnie wpatrujesz.
          Wilson wstał i podszedł do mnie. Był tak blisko, że czułam na karku jego oddech i zapach wody kolońskiej. Przyjemny zapach.
          — Posłuchaj mnie, Stark... Ta kobieta nie jest wyjątkiem. Za chwilę będzie tu więcej ludzi, którzy będą chcieli wykorzystać wnuczkę wynalazcy diamentu. Pospiesz się, jeśli chcesz wyjść stąd cała i zdrowa.
         Najpierw rozbiera mnie wzrokiem, a potem nagle zmienia zdanie. Niby kobiety są niezdecydowane, jednak faceci... Oni wygrywają.
          Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki.
          Godzinę później siedziałam w tym samym pomieszczeniu na helicarrierze, co po balu. Wilson był razem ze mną. Przez długi, długi czas nikt nie przychodził. Najpierw nie przeszkadzało mi to, byłam jeszcze trochę przerażona tym wszystkim, co się stało. Ale około trzeciej nad ranem powieki zaczęły mi ciążyć. Siedziałam tutaj już ponad cztery godziny.
          — Czekamy na coś konkretnego? — zapytałam Wilsona, próbując stłumić ziewnięcie.
          — Na twojego ojca.
          — Ma imprezę urodzinową, szybko nie przyjdzie.
          Wilson wzruszył ramionami.
          — Nie mogę wrócić do domu, czy coś?
          — Skończ marudzić, Stark.
          — Daj spokój. Jestem pewna, że chce ci się spać.
          — Jeśli powiem, że tak, to dasz mi spokój?
          — Dam, jak tylko wrócę do domu.
          Wilson przewrócił oczami. Oparł się o oparcie i założył ręce na piersi.
          — Jak inni mogą z tobą wytrzymywać? Jesteś dziecinna, samolubna, zachowujesz się jak dziw...
          — Przynajmniej ludzie wiedzą, jaka jestem. Nie muszę udawać nikogo innego! — przerwałam mu, choć zabolało mnie to.
          — Ciesz się, że byłem przy tobie. Drugi raz przeżyłaś dzięki mnie.
          — Czekasz na oklaski? Nie dostaniesz ich. „Bohater” od siedmiu boleści!
          Wilson nie odpowiedział. Wątpiłam, że zabrakło mu argumentów. Po prostu miał dość kłótni ze mną.
          Również oparłam się o oparcie. Powieki zaczęły mi opadać, a po chwili już spałam...

          Obudziły mnie głosy. Otworzyłam oczy i spojrzałam na drzwi, skąd dochodziły głosy. Stał tam tato i Fury. Ten pierwszy wyglądał na skacowanego i zmęczonego, a ten drugi... No, Fury wyglądał jak Fury. Miał kamienną twarz.
          — Mogę już pójść do domu? — zapytałam.
          — Powinnaś przejść szkolenie w T.A.R.C.Z.Y., abyś następnym razem mogła sama sobie poradzić.
          Spojrzałam na tatę. Nie był za tym, ja również nie. Czekałam na jakąkolwiek reakcję, ale on jedynie wyglądał, jakby pragnął snu.
          — Na jakich warunkach? — zapytałam.
          — Po cztery godziny dziennie, pięć razy w tygodniu.
          — Zgoda — odpowiedziałam, nie przemyślając tego do końca.
* * *
Kochani, rozdział ma być wcześniej, ale przez szkołę wypadło mi dodanie go, za co przepraszam. Ale mam dobra wiadomość! Pojawił się zwiastun, to on:

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz