Rozdział 5.

666 69 3
                                    

- Zapomnieliście o jednej ważnej rzeczy! - powiedział Remus Lupin, kręcąc z uśmiechem głową. Cała czwórka Huncwotów siedziała właśnie w swoim dormitorium, a James i Syriusz przed chwilą streścili przebieg i cel tajemniczej misji. Była godzina piętnasta, ale słońce, wpadające do pokoju świeciło mocnym, jasnym blaskiem, jak o poranku. Chłopcy rozłożyli się na dużym kocu, który lewitował kilkanaście centymetrów nad ziemią. Peter siedział ze skrzyżowanymi nogami bawiąc się niezapominajką - tegorocznym, nowym nabytkiem z Pokątnej. James leżał z rękami założonymi za głowę, a Syriusz opierając się na łokciu. Remus na wpół rozmawiał z przyjaciółmi, na wpół czytał cienką książkę, którą trzymał wysoko nad głową, leżąc na plecach. 

- Wiem, wiem, nie zabraliśmy was. Ale to była misja dla dwojga, gwarantuję wam! Poza tym ty, Lunatyku, wolisz być na eliksirach, a Peter...hm...cóż, nie spodobałoby mu się szybkie bieganie po ciasnych tunelach...i nie, nie mógłbyś jeść - odrzekł Potter, zwracając się już na końcu bezpośrednio do Petera, który pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Nie chodzi mi o to! Jestem nawet zadowolony, że mnie tam nie było! Ale Margaret jest szukającą, poboczną szukającą. Niedługo sezon, za jakieś dwa tygodnie! Rogaczu, jesteś głównym szukającym, - (na te słowa - wciąż leżący - James, wypiął się dumnie i pokazał chyba wszystkie trzydzieści dwa śnieżnobiałe zęby, rozciągnięte w uśmiechu) - ale wiesz, że jest ryzyko jakiejś kontuzji, szczególnie, że pierwszy mecz gramy ze ślizgonami, a oni faulują jak opętani. I kto cię zastąpi? To było nieodpowiedzialne...- mówił Remus. 

- Luniaczek ma rację, poświęciłeś dobro drużyny dla jakiejś dziewczyny! - oskarżycielskim tonem dodał Łapa, jakby sam nie uczestniczył w misji. 

- O, nawet się zrymowało! - powiedział ucieszony Peter, ale zignorowano go. 

- Spokojnie, chłopcy! Nie poświęcam się dla Lily Evans, po prostu bardzo nie lubię Margaret! Jestem pewien, że zrobią nowy nabór, no a po miesiącu Margaret wróci! Na pewno jest wielu chętnych i równie zdolnych na jej miejsce! No weźcie, nie była aż taka dobra, nauczyciele ją po prostu lubią...- Potter przeciągnął się leniwie i sięgnął po leżącą tuż obok, małą piłeczkę - znicza, którym wkrótce zaczął się bawić przerzucając go z jednej ręki do drugiej. 

- Rogacz, pamiętaj, że quidditch to nasze życie. Szkolna drużyna nie może się rozpaść przez nas! - twarz Syriusza przybrała teraz - tak zresztą rzadki - całkowicie poważny wyraz. 

- I się nie rozpadnie! Znajdziemy kogoś. Zresztą, nawet nie wiadomo, czy to wszystko wypali, tak? Dlatego trzeba iść na zwiady! No, no, ruszać się chłopcy! - James Potter gwałtownie wstał z koca i różdżką przywrócił go z powrotem na ziemię. 

*       *       *

- Pani profesor McGonagall, pani profesor! - spokój szkolnego korytarza i nauczycielki transmutacji przerwały rozpaczliwe wołania Margaret Habott. Profesorka odwróciła się z surowym wyrazem twarzy i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. 

- Nie ma potrzeby tak krzyczeć, panno Habott. O ile to nie jest takie ważne, odejmuję pięć punktów Gryffindorowi za tak...nieokrzesane zachowanie! No więc, słucham? 

Zdyszana Margaret, o dziwnie zaróżowionej skórze, w końcu uspokoiła oddech. 

- Nie mogę się zbliżać do miotły! Ja...nie wiem, co się dzieje! Rano jeszcze wszystko było dobrze, a teraz...teraz mam całą czerwoną skórę, jak tylko dotknę biurka albo miotły! A z miotłą jest najgorzej! Chciałam ją przed chwilą trochę wyczyścić, żeby przygotować się na lekcje z nową uczennicą. Wzięłam ją i...kicham, kaszlę i momentalnie czuję katar...Biorę inną szmatkę, inny płyn - to samo! Używam zaklęcia - lepiej, ale gdy podeszłam, by ją w końcu spakować...znowu! Kichanie, kaszlenie, katar, jakieś czerwone plamy na mojej śnieżnobiałej skórze!

- A nie jest pani chora? 

- NIE! To znaczy...nie, nie jestem, pani profesor. Proszę coś z tym zrobić! 

- Próbowała pani z inną miotłą?

- Tak, nawet z trzema! Pożyczyłam od Susan i Lindy z mojego pokoju, potem od Tony'ego Blake'a, nawet od Finna Kinga! I nic! Cały czas to samo! No ja już nie wiem, co mam robić...!

McGonagall zamyśliła się chwilę. 

- Udamy się po pierwsze do pani Pomfrey...A, o której masz te lekcje z Lily Evans? 

- O czwartej, czyli za pięć minut. Myśli pani, że da się to wyleczyć? 

- Oczywiście, że tak, moja droga, tak przynajmniej myślę...No, w każdym razie, ktoś musi poinformować panią Evans albo cię zastąpić, sama już nie wiem...

- Pani profesor, ja służę drogiej pani i mojej koleżance Margaret pomocą! - nie wiadomo skąd wyłonił się nagle James Potter i kłaniał się demonstracyjnie przed kobietami. McGonagall przybrała podejrzliwy wyraz twarzy i założyła ręce za siebie; tylko jej oczy zdradzały sympatię do chłopaka. 

- Nie, panie Potter...- zaczęła mechanicznie, ale stojąca obok Margaret o mało nie zemdlała i poczerwieniała na twarzy jeszcze bardziej, kiedy obok niej przeszedł Berty Smith z Nimbusem 1500, pałkarz drużyny puchonów, którzy właśnie skończyli trening na boisku. Za nim szła cała drużyna, na co McGonagall przeraziła się i odpowiedziała szybko:

- Dobrze, Potter, panna Evans jest już zapewne na boisku. A my, panno Habott, biegiem do pani Pomfrey! 

Obie panie oddaliły się pospiesznie, a zadowolony Potter wyszczerzył się do ukrytych za filarem, trójki przyjaciół. 

*      *      *

- Myślę, że błędnie ją oceniacie! A przynajmniej dajcie jej szansę! - mówiła Lily, kiedy wszystkie trzy szły na boisko do quidditcha. Lily dzierżyła w dłoni pożyczoną od McGonagall miotłę, pod pachą zaś trzymała spory stosik książek i poradników dotyczących quidditcha, wypożyczonych z biblioteki. 

- Mówisz o Margaret Habott! Ona podebrała mi chłopaka i to w jaki sposób! Zresztą nieważne...Sama się przekonasz, że ona nie jest taka świetna! - obruszyła się Dorcas. 

- Lily, po co ci, do jasnej Anielki, cały stos książek o quidditchu, że się tak spytam? - zapytała rozbawiona i - po części ciekawa, a po części zobligowana do zmiany tematu - Amy. 

- Praktyka to nie wszystko, prawda? Być może Margaret najpierw będzie chciała przedstawić mi teorię...

- Och, Lily, nie znasz kochanej Margaret. Ona  z a w s z e   zaczyna od  p r a k t y k i , bez względu na to, co się dzieje! - powiedziała gorzko Dorcas. Amy i Lily przewróciły tylko oczami. 

- Kurde, już czwarta! Margaret pewnie już czeka! - powiedziała Lily, zerkając na mugolski zegarek na lewej ręce. Amy i Dorcas przyglądnęły się z zaciekawieniem temu wynalazkowi - obie były bowiem czarownicami czystej krwi, ale nie zdążyły o nic zapytać, bo oto stały przed boiskiem do quidditcha. 

- Dobra, to dzięki, że mnie odprowadziłyście, ale skoro nie lubicie się z Margaret...- mówiła pośpiesznie Lily, ale Dorcas jej przerwała.

- Wejdziemy - powiedziała zdecydowanie i wszystkie trzy weszły na dużą, trawiastą przestrzeń, otoczoną trybunami. Na środku, z lśniącą miotłą stać miała nauczycielka Lily...ale był tam nie kto inny, jak James Potter z lśniącą miotłą w lewej ręce, który zauważywszy je, podniósł prawą dłoń i uśmiechnął się szeroko. 

- Tak, Margaret już czeka - powiedziała Amy, powstrzymując się, by nie wybuchnąć śmiechem. Szybko wyręczyła ją w tym Dorcas. Lily stała osłupiała, patrząc na okularnika o wiecznie rozczochranych, czarnych włosach, uśmiechającego się teraz śmiało tylko do niej.  

Powroty (Jily) ZNOWU DOSTĘPNE! :)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz