8. Ach... Rodzinka...

43 4 0
                                    

Jeszcze raz wzięłam głęboki oddech. Spokojnie. Przecież nie taki diabeł zły jak go malują, nie?
Pociągnęłam za klamkę.  Drzwi otworzyły się z lekkim zgrzytem, jednak z tego co widzę, są to jedne z najbardziej "zdrowych" drzwi na tym piętrze.
Weszłam do środka. Kiedy ten widok dotarł do moich oczu poczułam jednocześnie żal i złość.

- Cześć babciu.... Jak się trzymasz? - zapytałam nieśmiało babcię.  Zwykle widywałam ją uśmiechniętą, z długim warkoczem siwych włosów przerzuconym przez ramię.
- Cześć kochana.  Dawno się nie widziałyśmy.- odpowiedziała.  Próbowała się uśmiechnąć,  lecz miała tylko tyle siły,  aby unieść kąciki ust. Przypominało to bardziej grymas.
- Tak, trzeba to nadrobić.  - odpowiedziałam i podeszłam do łożka.

Kobieta, która w połowie leżała,  oparta o poduszkę nie przypominała mi mojej babci. Jej skóra była blada, prawie przezroczysta. Była tak chuda, że możnaby policzyć większość kostek, które,  jak się wydawało,  podtrzymywały całe ciało, żeby nie zamieniło się w galaretkę. Poczułam, że w moim gardle rośnie szloch. Nie mogłam.  Nie mogłam jej pokazać,  że tak źle wygląda. Krótką ciszę przerwała babcia, chwytając mnie za rękę.
- No więc,  jak wam się tu mieszka? Znalazłaś już nowych znajomych?
- Jest tu świetnie. Codziennie pali słońce,  przez co jestem stałym bywalcem parku. Poznałam kilka osób w szkole,  są sympatyczni. Może kiedyś ich poznasz babciu. - odpowiedziałam. Niestety to ostatnie zdanie brzmiało niepewnie. 
- Nie martw się,  dam radę.  Już w wakacje będziemy razem chodzić na plażę,  zobaczysz! - babcia od zawsze była optymistką, ale entuzjazm bijący od niej w tej chwili był tak silny,  że uśmiechnęłam się.
- Obiecujesz?
- No Jane!
- No dobra.  Trzymam cię za słowo babciu.  A tak na marginesie,  to gdzie jest mama? Muszę z nią pogadać.
- Poszła do bufetu na parterze.
- To ja do niej wyjdę na chwilkę,  zaraz wrócę.
Skierowałam się do drzwi.  Otworzyłam je, ale coś mi przyszło do głowy i zwróciłam się jeszcze raz do babuni.
- Babciu, od jakiego czasu wiesz, że jesteś chora?
- Mmm.... Od..... Kilku miesięcy.  Tak mi się wydaje.
Zaskoczyła mnie.  Myślałam,  że jest kwestia paru dni, co najwyżej tygodni. Chyba szykuje mi się kłótnia z mamą.
Wyszłam na korytarz. Było tu teraz trochę więcej ludzi, niż jak wchodziłam do sali babci. Wędrówka po schodach trwała mniej niż 3 minuty. Po zejściu od razu rzucił mi się w oczy znak z wskazówką do bufetu. Skręciłam więc w prawo i zobaczyłam wejście do kawiarenki. Przy kasie stała moja mama. Wściekła ruszyłam w jej stronę.
-  O! Znalazłaś mnie!  Rozmawiałaś już z babcią? Bardzo się stęskniła. Właśnie kupiłam ci krokieciki i...
- Mam w dupie twoje krokieciki! Dlaczego mnie okłamywaliście?! Przez kilka miesięcy?  Jak mogłaś? - machając rękami wytrąciłam mamie krokieciki, co zwróciło uwagę kilku pacjentów.
- Mariczko nie denerwuj się...
- Przestań mnie uspokajać! - krzyknęłam do niej.
- A ty na mnie nie krzycz! Ile ty masz lat gówniaro żeby się tak do mnie zwracać?
- Mam 17 lat MAMUSIU - specjalnie podkreśliłam to słowo. - i mam w nosie twoje zdanie. Wiesz jak ważna jest dla mnie babcia, a mimo to nic mi nie powiedziałaś?
- To nie tak słonko.. My z tatą... Ja...- jąkała się.  Na kłamstwo nie ma wytłumaczenia.
- Nie tłumacz się.  Jesteście z tatą siebie warci. - odpowiedziałam, próbując opanować gniew. - A teraz możesz wziąć te pieprzone krokieciki i wyjść z tego szpitala. Inaczej ci pomogę.  - Dlaczego tak powiedziałam? Nie wiem. Ale naprawdę mam ochotę jebnąc ją w łeb. Wiem, że to moja mama, że muszę ją szanować i w ogóle,  ale prawda jest taka, że jest tu teraz tylko przez tatę. On mnie kocha bardziej niż kogokolwiek innego.  Wiem to, bo to widać.  A moja mama jest z nami tylko dla bzykania. Tyle.
Nie miałam zamiaru tu dłużej na nią patrzeć.
- Na co się tak gapisz? Jezusa zobaczyłaś? - jej mina mówiła sama za siebie.  - Co, zdziwiona?
- Ale Mariko. Tata i ja cię kochamy, i nigdy nie zrobilibyśmy ci czegoś takiego...
- Ale zrobiliście! I wiesz co? Uwierzę w to, że tata mnie kocha, ale ty? Ty jesteś z nami, a raczej z nim dla seksu. Myślisz, że nie słychać jak rozmawiasz z kochankiem, gdy taty nie ma? Albo twoje jęki?  I jesteś glupia,  jeśli myślisz, że mu o tym nie powiem.
Mamie... Nie, nie, nie. "Mamie" ciekła z oka łza. Zamachnęła się i uderzyła mnie w twarz. Ja na to zaśmiałam się. Mimo, że bolało jak chuj.
- Żałosne.  Obejrzyj się dookoła mamusiu. No to ja lecę, pa paa. - pomachałam jej i odeszłam. Takie pożegnianie miało dowodzić, że mam jej zdanie w dupie. I wiecie co? To nie koniec. Zrobię coś takiego,  za co nie będzie chciała mnie znać. Gdy odchodziłam słyszałam jak mówi coś w stylu "nie pokazuj mi się na oczy!" Okej. Nie muszę.  Zamieszkam na jakiś czas u kogoś.

Na górę dostałam się jeszcze szybciej niż zeszłam. Napędzała mnie złość buzująca w żyłach. Otworzyłam drzwi.
- Już jestem babciu, trochę mi to zeszło, bo...
- Kłóciłaś się z matką. - dokończyła za mnie babcia, choć nie do końca to chciałam powiedzieć.
- Tsaa... To nic ważnego. - machnęłam ręką.  Serio miałam to gdzieś.
- Nie, to nie jest nic takiego. O co poszło?
- O to, że mnie okłamywała. Mogła mi wcześniej powiedzieć o twojej chorobie. A poza tym w końcu wypowiedziałam zdania, które od dawna zapełniała mi myśli.
- Jakie?  - była trochę zestresowana.
- A takie, że jest z tatą tylko dla seksu, pominęłam już pieniądze,  bo to widzi każdy.  No a poza tym powiedziałam, że wiem o jej romansie. - twarz babci stężała. - Babciu? O co chodzi?
- Po prostu wierzyłam,  że z tym skończy...
- Z czymm?? - spytałam zmieszana...
- Z tym jej kochankiem. - Co?! Moja babcia wiedziała?
- Ty wiedziałaś? Ile to trwało? - zapytałam wstrząśnięta.
- Ehh... Dwa, trzy lata...
- I nic nie zrobiłaś? Nie zabroniłaś jej? Nic?!
- Myślałam, że zmądrzeje. Cóż, nadzieja matką głupich...
- Ja.. Nie wiem co o tym myśleć... Babciu... Powiedz, że ja śnię. Powiedz, że nie jesteś chora, że rodzice się kochają, i że wcale się nie kłóciłam z mamą. Błagam.
- Nie mogę kochanie. Przykro mi.
- Dobrze. W takim razie ja już idę... Trzymaj się babciu. Będę zadzwonić jak tylko będę mogła.  Pa pa! - pożegnałam się z babcią, przytuliłam ją i wyszłam. Po drodze spotkałam Marriet. Podziękowałam jej ponownie, za pomoc i ruszyłam do wyjścia.

Na dworze było zimno. Nie widziałam nigdzie naszego auta, więc postanowiłam się przejść.  Nie znam dobrze tej okolicy. Przy sobie mam tylko telefon, słuchawki i pieniądze.  Aż całe 14,50. Skierowałam się na chodnik po drugiej stronie ulicy. Dokładnie do monopolowego.
Moje przybycie do sklepu zaalarmował nieprzyjemny dźwięk.
- Dzień dobry,  mogę jakoś pomóc?  - zapytała jakaś dziewczyna.
- Tak. Poproszę te papierosy. -wskazałam na jakąś paczkę.
- Grube czy cienkie?
- Grube. - Wow Mari! Szalejesz!
- Oczywiście.  A masz ukończone 18 lat?
- Umm za kilka miesięcy będę miała.
- Niestety nie mogę ci ich sprzedać.  Przykro mi.
- Wal się.  - powiedziałam i wyszłam. 
Założyłam słuchawki i poszłam przed siebie.

Robiło się zimno. A ja nie wiem gdzie jestem. Cudownie! Rodzice o mnie zapomnieli, zimno mi i chcę zapalić. Może uda mi się w jakimś miejcu wyżebrać papierosa... Okej. Sklep z fajerwerkami, lombard, psi salon, salon tatuażu!
Przeszłam na drugą stronę i weszłam do salonu.
W środku dominowały czerwone i czarne barwy. Na ścianach wisiały plakaty z tatuażami.  Naprzeciwko drzwi stała kanapa i stolik z gazetami.
- Witam. Nazywan się Ryan. Pomóc ci w czymś złotko? - zapytał jakiś chłopak.  Miał zielone oczy, brązowe włosy i tatuaże na rękach i szyi. W ustach miał kolczyki. Oo jezu jezuu! Kocham taki wygląd u chłopaka. - Ekhem. - odchrząknął. Właśnie zorientowałam się,  że stoję i skanuję go od dołu do góry (nie miał koszulki!).
- Eeem... Hej... Masz może... Papierosa? - Ej Marika, gdzie twoja pewność siebie?
- A... Ja.. No pewnie, chodź za mną.
Przeszliśmy obok foteli dla klientów,  biurka aż dotarliśmy do zaplecza.
Było ciasne, zalegane przez kartony.
- Poczekaj tu chwilkę,  jest tu za ciasno na nas oboje. - powiedział,  nie odwracając się do mnie. Podszedł do wieszaka i wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych Marlboro. Wrócił do mnie i podał mi ją.  - Co, zły dzień?  - Żebyś kurwa wiedział jak... - odpowiedziałam mu zrezygnowana. - Masz ogień? 
- Jasne. - włożył rękę do kieszeni w spodniach i wyciągnął mały przedmiot.
Włożyłam fajkę do ust. On przystawił zapalniczkę do końcówki papierosa i wtedy zaciągnęłam się.  O dziwo nie zakrztusiłam się.
- Tak w ogóle,  to mam na imię Marika. - powiedziałam,  kiedy cisza zaczęła mnie nudzić.
- Miło mi.... Masz telefon?  Daj mi na chwilę.  - nie odpowiedziałam, tylko posłusznie wykonałam polecenie. On wklikał kilka liczb i zwrócił mi urządzenie.  - Jakbyś chciała pogadać to zadzwoń.
Wydaje się spoko. Nawet mi się spodobał.  Mam nadzieję ,że lepiej się poznamy.

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Następny rozdział za nami.
Do następnego!
♥♥♥

Never Let Me Go ♥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz