II.Reyes

3.3K 160 3
                                    

     Hej, Distante! - woła Cayo, mój zastępca i najbliższa mi osoba.
   Odwracam się w jego stronę.
     - O co chodzi, Cayo? - pytam.
     - Obawiam się, że zawitamy do Europy nieco później, niż się spodziewaliśmy – stwierdza, podchodząc bliżej.
   Prycham.
     - Powiedz mi coś, czego nie wiem.
     - Ale nie wszystkie nadzieje stracone – wtrąca się Mateo, podchodząc do nas. - Jesteśmy już na prywatnym lotnisku. Zaraz wsiądziemy do odrzutowca. Zobaczymy, czy faktycznie nie dotrzemy tego samego dnia.
     - A nawet jeśli nie dotrzemy tam dzisiaj, to co się stanie? - Obok Cayo staje Teresa. - Jeśli wam będzie ich trudno przeprosić i wyjaśnić, że lot się nam opóźnił przez transakcję, to ja to zrobię.
   Przewracam oczami.
     - Teresa, to, że mężczyźni mają swoją dumę nie oznacza, że nie potrafią się usprawiedliwiać.
     - Tak, to wychodzi wam nadzwyczaj dobrze – burczy pod nosem.
   Teresa zastała kiedyś swojego chłopaka w klubie, chociaż mówił, że poszedł do brata, pomóc mu w naprawie samochodu. Miał zostać u niego na noc. Teresa została więc wyciągnięta przez dziewczyny z naszej ekipy do klubu, aby się rozerwać. Tak jak wspomniałem, spotkała tam swojego faceta. Z ustami na szyi jakieś dziewczyny, która siedziała mu na kolanach. Oczywiście mądra dziewczynka od razu z nim zerwała. A gdy on przez parę dni ją nachodził i odważyła się o tym powiedzieć członkom Inmortales. Oczywiście od razu zrobiliśmy z nim porządek.
   Inmortales to gang do którego należę odkąd byłem na tyle kumaty, by wiedzieć, że bez matki i z ojcem, który woli spijać się w tanich spelunach i sypiać u nowo poznanych, jedno-nocnych randek zamiast zadbać o to, by jego syn miał co jeść, daleko nie zajdę.
   Kradzież i bójka nie były mi obce – w sytuacji, jakiej wtedy byłem tylko taki był sposób na to, bym przetrwał. Enrique, szef Inmortales znalazł mnie w środku nocy. Powiadał, że był się przejść i gdy przechodził obok jednego z domów usłyszał krzyki i wołania o pomoc. To były moje wołania. Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj, a nie czternaście lat temu.
   To była jedna z mało licznych nocy, której mój ojciec wrócił do domu. Oczywiście był spity i nie myślał jasno. Jak zawsze.
   Siedziałem przy starym stole, z zapaloną świeczką przed sobą. To było jedyne oświetlenie, ponieważ nikt od lat nie płacił za światło. Przeglądałem pożółkłe strony Małego Księcia; jedyna z również nielicznych rzeczy, które zostawiła moja matka, nim się wyniosła, chwilę po moich narodzinach.
   Nie potrafiłem czytać, ponieważ nigdy nie chodziłem do szkoły. Patrzyłem więc na obrazki, zgadując pojedyncze wyrazy.
     Czy tu jest napisane chłopiec? A może kwiatek? Albo planeta?
   Przez chwilę kusiło mnie, aby zwrócić się do ojca po pomoc. Zrezygnowałem jednak i wróciłem do zgadywanki, podczas gdy od grzebał w szafkach.
   Warknął, gdy nie znalazł tego, czego szukał i spojrzał w moją stronę.
     - Wziąłeś stąd puszkę? - spytał. - Tę ostatnią puszkę, którą kupiłem za ostatnie pieniądze?
   Zaczęło robić mi się słabo. Wiedziałem, do czego zmierza ta rozmowa.
     - Pytam się ciebie o coś, gówniarzu! - krzyknął, uderzając pięścią w stół. Podparł się na dłoniach o drewno i nachylił się w moją stronę.
   Nie mogłem odpowiedzieć – tak bardzo ściśnięte miałem gardło ze strachu i nerwów.
     - Mowę ci odjęło? - mówił dalej, podczas gdy ja ściskałem kurczowo w palcach książkę. - Nie dość, że czytać nie umiesz, to teraz nagle przestałeś mówić! Dobre! - Znowu uderzył pięścią w stół, na co podskoczyłem. - Zapytam jeszcze raz – powiedział powoli – i lepiej dla ciebie, żebyś odpowiedział. - Wskazał palcem szafkę, nie odwracając ode mnie oczu. - Czy wziąłeś z tej szafki puszkę, w której była zupa? MOJA zupa?
   Wziąłem drżący oddech i pokiwałem głową, przez co łzy wypełniające moje oczy spłynęły mi po policzkach.
     - Przepraszam – udało mi się wyszlochać – byłem głodny. Przepraszam...
     - Gówno mnie obchodzi, że byłeś głodny! - ryknął, przewracając z wściekłości stół, któremu przy tym gwałtownych ruchu odłamała się noga. Wskazał na stół. - Widzisz?! Wszystko się przez ciebie niszczy! WSZYSTKO!
     - Przepraszam – starałem się go ułagodzić – to był ostatni raz. Przysięgam! Nigdy więcej nie wezmę nic z szafki! Naprawdę!
   Ale to go nie uspokoiło, o nie – wręcz przeciwnie: z furią i nienawiścią w oczach ruszył w moją stronę. Ześliznąłem się szybko z krzesła i pobiegłem ku drzwiom frontowym. Ale nie zdążyłem.
   Krzyknąłem z bólu, gdy szarpnął mnie ze włosy, jednak przestałem, gdy ogłuszył mnie cios w twarz, jaki mi zadał. Upadłem na ziemię, a on ukląkł nade mną okrakiem  chwycił mnie za szyję. Nadal mówił, że jestem beztalenciem, że żałuje, iż poznał moją matkę. Że mógł mnie wrzucić do rzeki  w dniu, w którym się urodziłem. Ja w tym czasie wołałem, prosząc raz o pomoc, raz żeby przestał. I tak na zmianę, aż wreszcie brakowało mi na to sił. Wzrok zamazywał mi się z braku tlenu. Powoli odpuszczałem. Nie miałem już siły walczyć; nie miałem po co walczyć, przede wszystkim.
   Aż nagle ucisk dłoni zelżał. Z otępieniem przyjąłem ból, gdy zostałem przygnieciony przez ciało ojca. Gdy ciężar zniknął przez chwilę myślałem, że to już koniec, że zaraz będę w raju. Jednak gdy udało mi się przewrócić na bok i otworzyłem wreszcie oczy zdałem sobie sprawę, że patrzę w oczy mojego ojca. Wziąłem gwałtowny haust powietrza, będąc gotowy na to, że zaraz znowu będzie próbował mnie udusić. Ale tego nie zrobił. I wtedy zrozumiałem, że jego spojrzenie było mętne, nieobecne – po prostu martwe.
   Wtem ktoś podciągnął mnie do góry i spojrzałem w twarz mężczyźnie, który trzymał mnie za ramię, odciągając od ciała. Po wyrazie jego twarzy widać było, że jest wściekły; świadczyły o tym chociażby jego zaciśnięte usta.
     - J-ja go n-nie za-zabiłem – udało mi się wyjąkać.
     - Wiem, synu. Ja to zrobiłem.
   To był pierwszy raz, gdy ktoś nazwał mnie synem. Byłem tym tak oszołomiony, że pozwoliłem mu wyprowadzić się z domu i dopiero po chwili zrozumiałem, co powiedział.
     - T-to pan go za-zabił?
     - Tak – potwierdził, po czym przyjrzał mi się uważnie. - Czy żałujesz, że to zrobiłem?
   Czułem do siebie trochę nienawiści, gdy bez wahania odpowiedziałem:
     - Nie. Czuję ulgę, że już nigdy więcej mnie nie dotknie.
   Pokiwał głową.
     - Dobrze. Moi ludzie zajmą się jego zwłokami. A teraz chodź ze mną.
   Poszedłem, bez wahania. I do dzisiaj tego nie żałuję.

   Od tamtego dnia już nigdy więcej nie zaznałem doskwierającego, odbierającego siły głodu. Mogłem się wykąpać. Miałem swój własny pokój i czyste łóżko. I wreszcie zyskałem ojca, który mnie kochał, dbał o mnie – nawet posłał mnie do szkoły. Enrique nie miał własnych dzieci ani żony, ale traktował mnie jak swoje przysłowiowe oczko w głowie. Dorastałem u jego boku. Dobrowolnie wszedłem w rodzinę, jaką tworzył gang. Dorastałem wśród nich, a gdy byłem na tyle dojrzały, bym mógł wybrać swą drogę, wybrałem pracę wśród swojej „rodziny”. Nikt mnie nie zmuszał, bym został gangsterem.
   Mimo moich relacji z mężczyzną, który mnie zaadoptował (bo to zrobił, gdy ludzie odkryli, że zostałem sam) byłem naprawdę zdziwiony, gdy oznajmił, że ma już dość bycia szefem Inmortales i poprosił mnie, bym wszedł na jego miejsce. Taka była jego wola, więc to zrobiłem. Nie do końca chętnie, muszę przyznać.
   Gdy dowiedziałem się, czego chce Enrique miałem dziewiętnaście lat i byłem szaleńczo zakochany. Tak, byłem. W sumie nadal jestem.
   Zara miała piętnaście lat, gdy przyjechała na wakacje do Meksyku. Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy. Byłem nią tak oczarowany po chwili rozmowy, że nim zdążyłem się powstrzymać zaproponowałem, że oprowadzę ją po mieście. I tak jakoś wyszło, że staliśmy się sobie bardzo bliscy. Zara pochodzi z Polski i tam miała wrócić po wakacjach. A ja byłem gotowy pojechać razem z nią. Wtedy dowiedziałem się, czego ode mnie pragnie Enrique. Byłem rozdarty pomiędzy miłością a poczuciem zobowiązania. I wybrałem Enrique. Tego dnia, gdy to zrobiłem, złamałem dwa serca – swoje i Zary. I po dziś dzień tego tak bardzo żałuję. Odrzuciłem ją, a ona nawet nie wie, dlaczego. Nigdy jej nie powiedziałem, kim tak naprawdę jestem. Myślała, że pochodzę z zamożnej rodziny – jedno z kłamstw, jakim ją obdarowałem.
   Gdy wreszcie się ogarnąłem zacząłem jej szukać. Wychodziłem ze skóry, jednak jej nie znalazłem.
   W czasie moich rozmyślań zdążyliśmy już znaleźć się w samolocie. Usiadłem z tyłu, szukając samotności. Bo tylko tego chciałem przez te pięć lat, gdy nie ma przy mnie Zary: samotności.
   Wyciągam z kieszeni naszyjnik w kształcie serca, który jej dałem, a który znalazłem w miejscu, w którym ostatni raz ją widziałem. Otwieram go i wpatruję się w nasze wspólne zdjęcie. Tylko to mi pozostało po niej: zdjęcia, których nie zniszczyłem w szale, po jej zniknięciu z mojego życia.

Znalazłem cię, kochanie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz