V.Zara

2.6K 138 2
                                    

Dobra, dość tego - odzywa się pewnego dnia Emil i z hukiem kładzie stosik papierów na biurku. - Co się z tobą dzieje?
Unoszę na niego wzrok znad telefonu.
- O co ci chodzi? - pytam zdziwiona.
- Nie udawaj Greka - warczy.
Wstaje zza biurka i siada przede mną po drugiej stronie małego stolika. Jesteśmy obecnie w jego tymczasowej sypialni w rezydencji cichego gangu. Przyszłam tutaj, ponieważ chwilowo mi się nudzi: wszystkie moje przyjaciółki zrobiły sobie dzień par, a Hanna pojechała do domu.
- O co ci chodzi? - powtarzam pytanie, niezrażona jego ponurym spojrzeniem.
- Co tutaj robisz? - odpowiada pytaniem na pytanie.
Unoszę drwiąco brwi.
- Siedzę?
Mam ochotę zaśmiać się, gdy wzdycha poirytowany.
- Widzę, ale dlaczego tutaj?
Wzruszam ramionami.
- Nie ma dziewczyn.
- No i? To nie wyjaśnia, dlaczego siedzisz akurat tutaj, ze mną.
Mężczyzna ma rację. Nawet gdy nie mam zajęcia, rzadko siedzę ze swoimi braćmi, chyba że mam ochotę ich trochę podenerwować. Ale tym razem nic nie robiłam i pewnie dlatego Emil zwrócił na mnie uwagę.
Ale przecież nie powiem mu prawdy.
A prawda jest taka, że ja również się tutaj... ukrywam. Ukrywam się przed Reyesem.
Niewiele się zmienił. Może trochę przypakował i stał się jeszcze bardziej pociągający. Ale włosy nadal ma kruczoczarne, w tym seksownym nieładzie. I te przeszywające, zimnie, czysto błękitne spojrzenie, które nadal potrafi mnie rozpalić...
Stop, Zara. Nie wolno ci o nim myśleć w takich kategoriach, pamiętasz?
Dawno temu obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zobaczę Meksykanina, który skradł mi serce i dał mi nadzieję tylko po to, aby brutalnie wyrwać ze mnie wszystko to, co dobre. Że nigdy więcej nie spojrzę w te jego lodowate oczy, których wyraz topniał tylko na mój widok.
Nigdy więcej nie pozwolę mu dostać się do mojego serca, w połowie już zmartwiałego.
Ale nikt poza mną o tym nie wie, nawet moi bracia czy moje przyjaciółki. I chcę, aby tak zostało.
Nie wiedziałam, że Reyes jest przywódcą gangu Inmortales. Nigdy mi o tym nie mówił.
No cóż, ale ja mu nie powiedziałam, że należę do rodziny, która przewodzi gangowi od pokoleń.
- No więc? - Emil dalej czeka na odpowiedź.
Po raz kolejny wzruszam ramionami.
- Po prostu chciałam posiedzieć w ciszy, ale nie sama, drażliwcu.
Patrzy na mnie twardo.
- Dobra, okej! - Unoszę ręce do góry w geście poddania. - Już sobie idę. Pracuj dalej w spokoju, a ja poszukam sobie jakiegoś zajęcia.
- Dziwnie się zachowujesz - stwierdza, gdy już jestem przy drzwiach.
- To znaczy?
Przygląda mi się uważnie, szukając słów.
- Umykasz - mówi wreszcie. - Jakbyś bawiła się w chowanego.
To jest zaleta - i wada zarazem - moich braci. Każdy z nich jest bardzo uważny i treściwy; dostrzegają wiele szczegółów w ludzkim zachowaniu i nie tylko.
- W chowanego? - Śmieję się. - Prędzej w szpiega lub tajnego agenta; chowany jest typowy dla małych dzieciaków.
Kącik jego ust drga, jakby chciał się uśmiechnąć i po chwili faktycznie to robi.
- Duże dziecko - mamrocze.
- Ty nie jesteś lepszy - bronię się. - Jeszcze dwa dni temu udawałeś, że strzelasz do Marka z karabinu.
Na to wspomnienie zaczyna się śmiać, a ja oddycham z ulgą, ponieważ udało mi się odwrócić jego uwagę od mojej osoby.
- Idę, nim zaczniesz straszyć mnie granatami - mówię, udając przestraszoną i umykam z pokoju w akompaniamencie jego jeszcze głośniejszego śmiechu.
Na korytarzu jest zadziwiająco dużo osób, więcej niż gdy zwykle tu przyjeżdżam.
Pewnie dlatego, że są tu dodatkowe oddziały dwóch gangów, myślę.
Niebawem ma zjawić się kolejny, z tego co mi wiadomo. Tym razem z Chicago.
- Hej, Zara - zaczepia mnie Andrzej, jeden z mieszkających tu na stałe.
- No cześć. - Patrzę na niego i podbródkiem wskazuję na jego inny niż zwykle, bardziej elegancki strój. - Gdzie idziesz?
- Wyobraź sobie, że mój kumpel był zdolny wymusić na mnie zostanie na jeden dzień testerem miłości - oświadcza.
Marszczę brwi.
- Dlaczego?
- Podejrzewa, że jego dziewczyna lubi się zabawić bardziej, niż powinna - odpowiada. - Wyglądam na dzianego? - pyta z nadzieją.
- Świeże miliony - odpowiadam, „pożerając" go wzrokiem. - Żadna laska ci się nie oprze.
Śmieje się.
- Miło to słyszeć. - Poprawia kołnierzyk białej koszuli. - Idę więc sprawdzić, czy ta nie będzie w stanie obalić twej tezy. - Na pożegnanie czochra lekko moje włosy i nim zdążę mu się odpłacić już go nie ma.
Wzdycha, kręcąc przy tym z uśmiechem głową i idę do pokoju po książkę. Gdy już trzymam w swoich dłoniach jeszcze pachnący świeżością romans udaję się do labiryntu w ogrodzie. Będąc tam siadam na kamiennej ławce i otwieram książkę na pierwszej stronie. Już pierwsze zdanie odcina mnie od rzeczywistości, a świat przedstawiony w powieści wciąga mnie, by odsłonić przede mną swoje tajemnice.
Nie wiem, jak długo siedzę z książką na kolanach. Pewnie niedługo, biorąc pod uwagę, że jestem dopiero na czwartym rozdziale, gdy do mojej świadomości wdziera się ten płynny, uzależniający głos:
- Nadal nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty.
Zmuszam się, by zakładką zaznaczyć stronę, odłożyć książkę i odwrócić się w naturalny sposób.
- Słucham? - zmuszam się, by brzmieć na zaskoczoną, a nie przerażoną i zarazem rozpaloną żalem oraz... pożądaniem.
Reyes stoi w niedbałej pozie przy żywopłocie ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami. Mimo chłodu ma na sobie koszulkę z krótkimi rękawami, ukazując przy tym napięte mięśnie ramion. Mierzy mnie uważnie spojrzeniem błękitnych oczu.
Tak ciężko jest mi patrzeć w te oczy, ale nie mogę zmusić się, by odwrócić wzrok.
- Zara - moje imię wypowiada z namaszczeniem, jakby było to imię bogini lub gdyby samo wypowiedzenie go na głos przyprawiało go o największe rozkosze.
Drżę.
- Tak, tak mam na imię. Ale o co panu chodzi?
Uśmiecha się lekko.
- Różnie mnie nazywałaś: od zboczeńca po miłość swojego życia. Nigdy jednak nie nazwałaś mnie „panem".
Marszczę brwi.
- Nie wiem, o czym pan mówi - w moim głosie brzmi zakłopotanie, w które ja sama wierzę.
I teraz właśnie udaję Greka.
Kręci głową i odpycha się od żywopłotu.
- Przestań - prosi i robi krok w moją stronę.
- Co mam przestać?
Każdy jego krok do przodu powoduje, że ja robię krok do tyłu. Jestem zmuszona ominąć małą fontannę.
Dociera do ławki i bierze do ręki pozostawioną na niej przeze mnie książkę. Patrzy na okładkę, a następnie odwraca ją i czyta opis.
- Nadal czytasz romanse - stwierdza z uśmiechem.
- Owszem, czytam - przytakuję.
- Nigdy dramaty - mówi, jakby do siebie. - Horrory na ekranie, książki tylko romanse , w których główni bohaterowie są razem. - Przenosi wzrok na mnie.
Przełykam.
Zadziwiająco dużo pamięta.
- Skąd pan wie? - zmuszam się do zapytania.
Marszczy czoło.
- Przestań mówić do mnie tak oficjalnie - to już nie jest prośba.
Jeżę się.
- A więc jak mam na PANA mówić?
Dostrzegam, jak mięsień na jego szczęce drga, gdy zaciska zęby.
- Mów do mnie jakkolwiek, byle nie tak oficjalnie. Jesteśmy już ponad tym.
Otwieram usta, chcąc zaprzeczyć, ale na szczęście wybawia mnie wołanie Marka.
- Zara! Wyłaź! Jedziemy po Hanię!
Wypuszczam z siebie westchnienie ulgi i zmuszam się, by podejść do Reyesa.
- Proszę oddać mi książkę - mówię, wyciągając dłoń.
Przez chwilę się nie rusza, ale ja nadal czekam. Gdy wreszcie podaje mi książkę muska palcami moje palce, a przeze mnie przechodzi prąd.
- Do widzenia, proszę pana - udaje mi się wykrztusić.
Nie patrząc mu w oczy uciekam z uliczki, a gdy oddalam się słyszę jeszcze jego obietnicę:
- Nie uciekniesz na długo.
Żebyś się nie zdziwił.

*****

Zapraszam Was do czytania historii pt: Ekstaza: Równonoc autorstwa MySecondI. Poniżej zamieszczam link. Historia jest świeża, ale jako że znam autorkę osobiście, czytałam wszystkie powstałe jak do tej pory rozdziały i stwierdzam, że (moim zdaniem) są całkiem obiecujące. Pozdrawiam,

Daniela

http://my.w.tt/UiNb/dFXuEMia3A

Znalazłem cię, kochanie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz