Rozdział 7

95 10 7
                                    

Potter przez cały tydzień nic nie nawijał. Ha! Nie tylko przez cały tydzień, ale i od przyjazdu do szkoły nie licząc tradycyjnego żartu, którym Huncwoci witają uczniów w Hogwarcie. Był dla mnie miły, nie rzucał tym głupim „ Evans umówisz się ze mną", nie dręczył Smarka i umówił się ze mną po ludzku. O nie... Przecież skoro nic nie zrobił to ja idę jutro z nim do Hogsmade! I nie mam w co się ubrać! Nie może tak być!

Szybko pognałam do Wieży Gryffindoru. W Pokoju Wspólnym zauważyłam Pottera. Na twarzy miał ślady ręki, a jego krawat był lekko poszarpany. O co chodzi? Co mu się stało? Czy jakaś lalunia go rzuciła? Nie... Zaraz za nim na schodach pojawili się jego przyjaciele, próbujący przepchać się do niego przez tłumu Gryfonów.

- Cześć James, pamiętasz, że jutro idziemy do Hogsmade? - zagadnęłam na swoją zgubę.

- Ja mam iść z tobą do Hogsmade? Z taką brudną, rudą szlamą? W życiu. Ja idę z moją pięknością, jedyną w swoim rodzaju i już za niedługo najlepszą panią Potter, Bellatrix Balck. – powiedział z powagą.

- Jak możesz! Zaufałam ci Potter! Mogłam się domyślić, że to tylko kolejny głupi żart, zakład z Łapą lub coś takiego. Gratulację. Wygrałeś! – krzyczałam ze łzami w oczach.

Nie czekałam na jego odpowiedź. Pobiegłam prosto do mojego dormitorium. Padłam na łóżko i nakryłam głowę poduszką. Nie chciałam płakać przez takiego imbecyla. Nie przez Pottera. Wystrzegałam się go od samego początku. Już prawie miałam spokój, ale ja taka głupia zaufałam mu. Idealnie wykorzystał moją chwilę słabości. Ale najgorsze, że to wszystko moją wina.

Do pokoju weszła Kler. O nie, tylko nie ona. Nie to, że jej nie lubię, ale ona teraz kojarzy mi się z Potterem. Nie chce jej tu teraz. Będzie próbować wytłumaczyć na sto różnych sposobów i snuć rozmaite teorie, dlaczego tak, a nie inaczej.

- Lily?

Nie odpowiedziałam, ale byłam przygotowana na wykład o niewinności Pottera. Byłam w błędzie. Kler nic już nie mówiła. Położyła się obok mnie i mnie przytuliła. Następnie obie siadłyśmy, a ja zaczęłam wypłakiwać się w jej ramię. W moich słonych łzach były zawarte wszystkie moje myśli, cały mój ból i smutek, cała gorycz i publiczne poniżenie. Nagle do pokoju wleciała Dorcas. Jak strzała podbiegła do nas i przytuliła.

- Lis, nie płacz. Proszę – zaczęła. – On... On tego nie mówił serio...

- Dość! Proszę. Nie usprawiedliwiaj go. On właśnie to myśli. Prędzej czy później i tak to wszystko ujrzałoby światło dzienne.

- Nie Lily. To nie tak jak myślisz! On...

- Nie Dorcas.

- Tak Lily.

~ * ~

Szedłem ciemnym korytarzem prosto do mojej ukochanej. Tym szybciej do niej dotrę tym lepiej. Moi przyjaciele stali się dziś wrogami. Nie pozwalają mi połączyć się w jedno z Bellą. Co za brak inteligencji. Chociaż Remus pewnie sam miał chrapkę na Bellę. Ale ja jestem pierwszy. To mnie wybierze.

W pewnym momencie usłyszałem za sobą podejrzany szelest.

- Lumos – wyszeptałem.

Zrobiłem obrót o sto osiemdziesiąt stopni i widok, który zastałem za sobą wcale mnie nie zaskoczył. Stał tam Łapa, Lunatyk i Glizdogon. Stali z różdżkami w pogotowiu. Pierwszy z szeregu wystąpił Syriusz.

- Rogaś, ty nie kochasz mojej kuzynki! Ty KOCHASZ EVANS ! Rozumiesz?! Evans!

- Nie Syriuszu, mylisz się. Nie kocham tej rudej wiewióry tylko moją Bellę.

| True Love | HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz