PO BURZY? A MOŻE PRZED?
I
Szeregowy Ramirez wszedł na stołówkę. Wyglądał elegancko. Miał na sobie skórzaną kurtkę, którą kilka dni temu znalazł w jednym z pustych mieszkań. Spodobała mu się, to wziął. Poprzedni właściciel pewnie i tak już tam nie wróci, o ile w ogóle żyje. "Wielki kroganin, wódz, na pewno rzuci ci się w oczy. Przekaż mu słowo w słowo to, co zaraz ci powiem". Tak mu powiedziała ta czarnoskóra kobieta. Nie znał jej imienia. Dała mu butelkę wódki pod warunkiem, że dostarczy tę wiadomość, no to dostarczał. Rozejrzał się po sali - była pełna. Kilkadziesiąt osób spożywało kolację w niemal całkowitej ciszy. Ramirez wiedział dlaczego. Wygrali wojnę, Żniwiarze byli pokonani. Przynajmniej ich główne siły, to znaczy te wielkie żyjące statki. W pierwszych chwilach po eksplozji na Cytadeli zapanowała euforia. Cywile szaleli ze szczęścia do dziś, ale wielu wojskowych nie potrafiło. Za to wielkie zwycięstwo każdy z nich zapłacił jakąś cenę, a walki wciąż trwały. Dawsonowi zabito ojca, Richardsson stracił żonę i córkę, a Pugsleyowi przerobiono całą rodzinę na zombie... Kilku innych z oddziału zginęło w ostatnich dniach podczas operacji Młot. Ramirez miał szczęście, ponieważ jedynym śladem wojny, jaki na sobie nosił były siwe włosy, mimo dopiero dwudziestu lat. Przeżył, a jego rodzina była bezpieczna na ranczo w Teksasie. Odizolowanym ranczo, co, jak się okazało, ocaliło ich przed śmiercią. Żniwiarze od początku koncentrowali się na wielkich skupiskach ludzi. Chwytali ich, mordowali, przerabiali. Nie wiedział, po co. Cieszył się, że jego krewnym nic się nie stało.
Nie szukał długo, ponieważ kroganie wyróżniali się. Ich stół był jedynym głośnym. Ha, mieli powody - pomyślał Ramirez. Wyleczono genofagium, to mogą się bawić. Chociaż ciekawe, jak wrócą do domu, skoro słyszał, że przekaźniki zniszczone, czy tam uszkodzone. Sam nie wiedział i nie interesował się tym teraz. Chciał dostarczyć wiadomość i wypić wódkę. Wodza rozpoznał od razu. Siedział spokojny, niewiele się odzywając. Nie miał na sobie zbroi, dzięki czemu Ramirez dostrzegł blizny. Cholernie dużo cholernie wielkich blizn. Mówią, że kroganie szybko się regenerują, więc ciekawe, jak musiały wyglądać te rany świeżo po ich zadaniu... Dreszcz wstrząsnął szeregowcem.
Podszedł i zaczął nieśmiało, czując respekt przed wielkim wojownikiem:
- Czy to ty jesteś wódz krogan, Urdnot Rex?
- Wrex, człowieku - krzyknął jeden z bardziej pijanych żołnierzy z kompanii Aralakh, która podczas wojny poniosła niemal sto procent strat. - To najlepszy wódz krogan od stuleci. Mógłbyś się przynajmniej nauczyć wymawiać imię wybawcy twojej skały!
Wódz milczał, nie zaszczycając posłańca spojrzeniem. Ramirez spróbował ponownie:
- Mam dla ciebie wiadomość... Wysłuchasz jej, wodzu? - głos mu zadrżał.
- Nie bój się, żołnierzu - odparł wódz. - Moja strzelba jest brudna. Z takiej strzelać nie będę, a ręce mam zajęte przy stole. Wiadomość, mówisz? Pośpiesz się, bo, jak widzisz, kroganie świętują ocalenie twojej planety. Co to za wiadomość i od kogo?
- Od kogo, to nie wiem. Jakaś czarnoskóra kobieta stoi przy ruinach Big Bena i kazała mi powtórzyć ci to: "Rex, spotkaj się ze mną przy Big Benie. Mam bardzo ważną sprawę. Dotyczy komandora. Porozmawiajmy w cztery oczy".
- Heh... Wszyscy powołują się na komandora - odrzekł znudzony wódz - to już nudne. Shepard leży w szpitalu i są przy nim najlepsi ludzcy i salariańscy lekarze. Nie widzę sensu w rozmowie z jakąś anonimową czarnulką.
CZYTASZ
Mass Effect: Po zakończeniu
FanfictionPoniższe opowiadanie w uniwersum Mass Effect jest moim pierwszym i wielokrotnie poprawianym. Akcja toczy się tuż po zakończeniu trylogii Mass Effect, a kolejne wydarzenia są wymyślone całkowicie przeze mnie. Zdecydowana większość bohaterów pojawia s...