SZTURM NA KOŚCIÓŁ
IByła ich dziesiątka: Wrex wraz z czwórką swoich podkomendnych oraz Prangley z czterema towarzyszami. Znajdowali się w zrujnowanym kościele, który przed wojną musiał być remontowany. Dowodem na to były rusztowania umieszczone w kilku miejscach. Wrex nie pytał Prangleya, co to za miejsce. Na Tuchance również były przeróżne kulty, w większości dawno zapomniane, ale to na co patrzył było zupełnie inne. Bardzo wzniosłe i piękne, chociaż podziurawione kulami posągi wciąż stały dumnie. Uniósł głowę w stronę centralnego miejsca budowli i ujrzał tam mężczyznę z rękoma i nogami przybitymi do krzyża. Pewnie jakiś zbrodniarz - pomyślał Wrex - tylko dlaczego to on jest centralnym punktem tego kultu?
- To Jezus Chrystus. - Prangley zobaczył zaciekawienie kompana.
Inni kroganie zajmowali się budową skromnych fortyfikacji oraz przygotowywali wąskie przejście, które miało służyć jako droga ucieczki, natomiast drużyna Lawson rozstawiała miny i sprzęt, jakiego wódz Urdnotów do tej pory nie widział. Chwilowo zaciekawiła go jednak sprawa człowieka na krzyżu.
- Kim był ten Chrystus? - zapytał, siadając w pierwszej ławie od ołtarza i wodząc wzrokiem po wyrzeźbionej z drewna postaci.
- Nie jestem katolikiem. Nie wierzę w to, co tu widzisz, więc nie jestem najlepszym źródłem informacji - odparł uczeń Jack.
Jeden z członków jego drużyny usłyszał tę rozmowę i podszedł do mężczyzn. Na jego obtartym pancerzu błyszczał łańcuszek z wizerunkiem dokładnie tego samego mężczyzny. Żołnierz chwycił mały krzyżyk w dłoń i powiedział:
- To człowiek, ale i syn Boży. Umarł na krzyżu za nasze grzechy, żebyśmy po śmierci mogli wstąpić do nieba i spocząć u jego boku. To najbardziej rozprzestrzeniona religia wśród ludzi. Ja również ją wyznaję - powiedział z pewną dozą wyższości.
- Co wam daje ta wiara? - spytał Wrex, opierając się wygodniej.
- Każdemu co innego. Moja matka prosi Pana, aby dał przeżyć wojnę mi i mojej siostrze. Ojciec zawsze modlił się o dobre żniwa na naszym polu. Moja siostra, pięciolatka, pewnie modli się o cukierki. - Uśmiechnął się, lecz po chwili spoważniał, mówiąc zdecydowanie: - Ja jestem żołnierzem i potrzebuję siły do walki, do przeżycia. Bóg mi to daje, kiedy go o to poproszę - powiedział nieznajomy.
- Jak się nazywasz i co tu robisz, żołnierzu? Słyszałem, że wasz oddział to sami ochotnicy - spytał zaciekawiony Wrex.
- Kapral Michael Young. Masz rację, zgłosiłem się na ochotnika do oddziału Lawson. Wcześniej walczyłem w brytyjskiej partyzantce. A co robię? Walczyłem, ale teraz chyba przyszła pora po prostu godnie umrzeć. - Ostatnie słowa wypowiedział patrząc w stronę placu, przez który niedługo miały przebiec setki stworów Żniwiarzy w jednym tylko celu - aby ich zabić. Już mogli dojrzeć dziesiątki, a może i setki.
Wciąż mieli kilka chwil. Wbrew pozorom wróg wcale nie był bezmyślny. Odwlekanie ataku świadczyło o tym, że szykują jakąś taktykę. Pozycja obrońców była dobra, co nieznacznie poprawiało ich nastrój. Kościół był ze strony wschodniej i zachodniej otoczony niemożliwymi do przebycia ruinami. Aby je okrążyć, trzeba było przejść kilka przecznic dalej, co na pewno zajęłoby mnóstwo czasu. Na południe wiodła droga, którą ruszyło auto z Mirandą, Samarą i pozostałymi. Ci, którzy zostali na miejscu, mieli za zadanie jak najbardziej opóźnić wroga, zadać jak największe straty, a następnie wycofać się. Atak musiał nastąpić z północy. To ułatwiało zaplanowanie defensywy. Przewaga Żniwiarzy była jednak większa niż sto do jednego.
CZYTASZ
Mass Effect: Po zakończeniu
FanfictionPoniższe opowiadanie w uniwersum Mass Effect jest moim pierwszym i wielokrotnie poprawianym. Akcja toczy się tuż po zakończeniu trylogii Mass Effect, a kolejne wydarzenia są wymyślone całkowicie przeze mnie. Zdecydowana większość bohaterów pojawia s...