EPILOG

217 18 9
                                    

                                                     EPILOG

                                        Kilka tygodni później

Wiosna była w pełni. Wszystko kwitło, a świat przybrał kolorowe barwy. Tłum ludzi, zebranych na wielkich polach pod Londynem, stawał się coraz większy. Można ich było liczyć w tysiącach. Nic dziwnego, to była ważna uroczystość. Wielkie telebimy poustawiano co kilkadziesiąt metrów, aby jak największa liczba osób mogła usłyszeć i zobaczyć to wydarzenie. Przekrój zgromadzonych był niesamowicie szeroki. Całe rodziny ludzi, krogan, asari, salarian, turian oraz pojedynczy quarianie, drelle, a nawet batarianie. Dostrzegało się także elkorów i volusów. Wszyscy chcieli uczcić odejście wielkiego człowieka. Jednego z największych w historii galaktyki. Najbliżej mównicy, z której za chwilę miały paść pierwsze słowa, siedzieli - na ustawionych w równym rzędzie krzesełkach - najważniejsi dygnitarze i najbliżsi towarzysze zmarłego. Osoby, którym wiele zawdzięczał i które wiele zawdzięczały jemu.

Oczekiwanie na przemówienie trwało kilka minut. W tym czasie na telebimach pokazywano czarno-białe zdjęcie zmarłego. Wszyscy o nim słyszeli, był bohaterem. To on był na Cytadeli w ostatnich chwilach przed rozprzestrzenieniem promienia. Jego wizerunek był szeroko znany. Całym swoim życiem świecił przykładem, a jego kariera była wzorem dla wszystkich zaczynających karierę militarną oraz wizytówką programu N7, który skupiał najbardziej uzdolnionych żołnierzy Przymierza, poddawanych najcięższym próbom. Działania zmarłego sprawiły, że w ostatnich tygodniach miał miejsce ewenement, mianowicie: do dowództwa N7 zaczęły wpływać prośby o przyjmowanie w swoje szeregi innych ras.

Wspomniane pierwsze rzędy pełne były osób, które dobrze znały zmarłego. W honorowym miejscu siedział admirał Piątej Floty Przymierza - Steven Hackett, a obok niego przedstawiciele flot ras sprzymierzonych, w tym turiański Prymarcha Victus oraz oficjele typowo polityczni, w tym ocaleni członkowie Rady Cytadeli. Grupy fotoreporterów i kamerzystów uwijały się jak w ukropie, chcąc złapać jak najlepsze ujęcia tych osobistości. Transmisja, dzięki kilku wzniesionym ostatnio na orbitę satelitom, była pokazywana na całej planecie.

W drugim rzędzie znalazły się osoby, z którymi zmarły współpracował. Najbardziej po prawej siedział nowo mianowany turiański generał - Garrus Vakarian, a obok niego admirał quariańskiej floty - Tali Zorah vas Normandy i ludzkie Widmo - Ashley Williams. Ramię w ramię z nią usiadł najnowszy nabytek programu N7 - James Vega. Tuż przy nim wierciło się, na zbyt małych dla siebie siedziskach, dwóch krogan z klanu Urdnotów: Wrex - główny wódz tej rasy oraz Grunt, jego pierwszy oficer. Kolejne miejsca zajmowali: Jacob Taylor wraz ze swoją brzemienną żoną - Brynn Cole - a także dwie przedstawicielki rasy asari: doktor Liara T'Soni i egzekutorka Samara. Najbardziej po lewej stronie siedzieli: Miranda Lawson, major Coats, Kahlee Sanders oraz Jack. W trzecim rzędzie byli miedzy innymi: pilot Steve Cortez, Samantha Traynor, Kenneth Donnely, inżynier Adams, doktor Karin Chakwas, kapral Young i wiele innych osób.

Nagle na podest wyszedł człowiek. Publiczność ożywiła się, czekając na przemówienie, ale okazało się, że to tylko technik, który gestami dłoni zaczął uciszać zebrany tłum. Podszedł do mównicy, dokonał oględzin i cofnął się do kotary, zza której po chwili wyszedł kulejący mężczyzna. Członek obsługi pomógł mu pokonać kilka metrów, które dzieliły ich od centralnego miejsca podestu. Stuknął dwukrotnie w mikrofon, upewniając się, że urządzenie jest sprawne. Echo tych stuknięć pobrzmiewało z głośników kilkunastu telebimów ustawionych wokoło. Tłum spoważniał i ucichł. Panowała kompletna cisza. Tysiące spojrzeń powędrowało w stronę ubranego w mundur Przymierza kulawego mężczyzny, który zaczynał przemowę:

- Zebraliśmy się tu, aby uczcić odejście człowieka, który oddał za nas wszystkich życie. Zrobił to, abyśmy mogli stać tutaj, cieszyć się zielenią drzew, czuć zapach świeżych kwiatów, słuchać radosnych chichotów naszych dzieci. - Tu przerwał na moment i ciężko odetchnął. Widać było, że ta przemowa stanowi dla niego nie lada wyzwanie. Po chwili kontynuował: - Stoję tu, ponieważ dla mnie i dla moich przyjaciół był on kimś więcej niż bohaterem z widów, kimś więcej niż posągową postacią. Mieliśmy z nim styczność, byliśmy przez niego, jakby to powiedzieć, dotknięci. - Wyjął z kieszeni chustkę i przetarł czoło, ścierając spływające po skroniach stróżki potu. - Wszyscy czegoś się od niego nauczyliśmy. Był wspaniałym nauczycielem. Może robił to nieświadomie, ale pokazał nam wartość życia każdego człowieka, każdej rasy. Pokazał, czym jest i ile może znaczyć, jak wiele zmienić, siła przyjaźni i wspólne działanie.

Wszyscy patrzyli na przemawiającego z wielkim szacunkiem. Był przecież nie mniej rozpoznawalną postacią od zmarłego. W wyniku swoich działań podczas wojny stał się idolem, legendą.

- Dla mnie był mentorem, ojcem - kontynuował. - Wspierał mnie, kiedy potrzebowałem pomocy, nawet kiedy odwracali się ode mnie inni. Był wymagający, ale sprawiedliwy. Napawa mnie dumą, że w ostatnich chwilach... nazwał mnie synem - powiedział komandor John Shepard, pierwsze ludzkie Widmo, głównodowodzący Normandii i bohater Cytadeli.

Atmosfera była niesamowicie wzniosła. Wiele kobiet unosiło do oczu chusteczki, ocierając łzy wzruszenia. Mrugały tysiące fleszy. Ostatnie pożegnanie admirała Andersona było końcowym akcentem tej tragicznej wojny i początkiem nowej, lepszej przyszłości, za którą życie oddały miliony żołnierzy wszystkich ras.

- Sprawmy, aby to, co dał nam on i wszyscy polegli w tej wojnie, nie poszło na marne. Cieszmy się tym, co od nich otrzymaliśmy i pielęgnujmy pamięć o tych, którzy nie mogą się z nami radować.

Komandor nie wiedział, jak zakończyć przemowę, więc po prostu odwrócił się i zaczął powoli iść w stronę kotary. Odmówił gestem dłoni, kiedy człowiek z obsługi chciał mu pomóc. Wśród tłumu rozległy się pierwsze oklaski, które w ciągu chwili zamieniły się w wielką, entuzjastyczną wrzawę. Tłum wiwatował, krzyczał.

Wojna była skończona.

                                               .

Za kotarą czekali na niego Joker i Javik.

- I jak wyszło, chłopaki? - spytał Shepard.

- Zawsze miałeś niezłe przemówienia, komandorze, ale słyszałeś ich reakcje!? Założę się, że już drukują kubki i koszulki z twoją podobizną. Może i ja znajdę się na jakichś serwetkach - uśmiechnął się Joker. - Co ty na to, Javik? Odpuścisz mi serwetki? Błagam! Na co ci serwetki? Przecież wydasz tę książkę z Liarą, prawda?

- Zastanawiam się nad tym - odparł ostatni proteanin. - Nie wiem jeszcze, jak ją nazwać.

- Hmmm, pomyślmy - Joker zmarszczył brwi. - Może "Przygody Proteanina Prota", tak jak proponowałem wcześniej?

Javik zaczął żałować, że nie ma pod ręką żadnej śluzy, ale zanim się odezwał, komandor wpadł na pomysł.

- "W ostatnim cyklu" - skończył Shepard, śmiejąc się szczerze.

KONIEC

--------------------------------------------------------------

Tak kończy się moje opowiadanie. Jeśli macie jakiekolwiek opinie, uwagi, poprawki, to piszcie śmiało w komentarzach :)

Mass Effect: Po zakończeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz