2

348 14 2
                                    

Po długich rozważaniach, ja usiadłam z Martinusem, a Nadia z Marcusem. Siedziałyśmy pod oknem, a chłopcy bliżej środka sali.
Lekcja dotyczyła wiersza miłosnego. Starałam się na bieżąco tłumaczyć, ale przyznaję, że nie było to łatwe. Połowy słów nie znałam i musiałam to wyjaśniać ,,na około''.
Pisząc notatkę, zastanawiałam się jaką mamy następną lekcję. W pewnym momencie szybko wyciągnęłam rękę i w mgnieniu oka złapałam upadający mi długopis. Nie przejęłam się, bo to nic takiego, ale po chwili usłyszałam tylko szepnięcie:
-Cooo???- Martinus był ewidentnie podekscytowany moim refleksem.
Popatrzyłam na niego, uśmiechnęłam się i wróciłam do pisania notatki.
Na przerwie chłopcy musieli pójść do dyrektora, aby pozałatwiać jakieś sprawy. Mieli od razu po dzwonku wyjść, więc zaczekałam przed drzwiami. Kilka sekund po sygnale, faktycznie wyszli, więc od razu poprowadziłam nas do klasy.
Moim nauczycielem jest pan. Zabawny i lubię go, ale ma wiele zasad i czasem ciężko go przekonać. Dobrą chwilę musiałam go prosić i tłumaczyć, że pani wicedyrektor kazała, abyśmy siedzieli razem. Wiązało się to z kilkoma problemami typu przesiadaniem 10 osób. Na szczęście udało się i podczas tej godziny starałam się tłumaczyć Marcusowi.
Na matematyce nie miałam wiele do tłumaczenia, bo przerabialiśmy graniastosłupy. Tam literki typu V (objętość) są takie same, poza tym oni już przerobili ten temat, więc umieli więcej niż ja.
-Czy Ty nas znasz?- usłyszałam po wyjściu z klasy od Marcusa.
-Tak, jestem Waszą fanką.
-Jak długo?- dołączył do nas Martinus.
-Od kilku ​miesięcy- oświadczyłam.
-A... czy... mogłabyś nikomu nie mówić, kim jesteśmy?
-...Tak, jasne, a możecie mi powiedzieć dlaczego?- po sekundzie pożałowałam moich słów, więc dodałam- Sorki, nie powinnam była pytać.
-Nie, oczywiście, powiemy Ci... ale nie tutaj.
Stanęliśmy przy parapecie, obok klasy.
Zazwyczaj spędzałam przerwy z kilkoma koleżankami, nigdy z kolegami. Raczej nie miałam bliższych kolegów, za to od koleżanek zawsze się roiło. Tym razem staliśmy w czwórkę: ja, Nadia i chłopcy. Wtedy nawet się nie spodziewałam, że to stanie się moją codziennością...
-Co mamy teraz?
-Dwie plastyki.
-A potem?
-Koniec lekcji.
-Kiedy tu przyjechaliście?- zapytała Nadia.
-Wczoraj. To dlatego nie orientujemy się jeszcze w lekcjach...
-A umiecie jakieś słowa po polsku?
-Dziekuje
-Kocham Ce
-Dzeń doby
Zaśmialiśmy się, a ja byłam pod wrażeniem, że w ogóle przyszli do szkoły.
-Ponoć jest taki sprzęt- zaczął Marcus- który na bieżąco tłumaczy to, co usłyszy.
-Podłącza się słuchawki z mikrofonem i jak ktoś mówi, to tłumaczy. Tylko nie zawsze jest to logiczne, bo to tylko robot- dokończył Martinus.
Zadzwonił dzwonek.
Ostatnie dwie lekcje były moimi ulubionymi. W tym naprawdę się odnajduję. Tego dnia kończyłam obraz akrylami na płótnie. Przedstawiał on brzeg lasu, przy którym płynęła rzeczka. Drzewa nie miały liści i ukazywały jesienny nastrój. Znalazłam zdjęcie w Internecie, na którym można było zobaczyć tylko trzy kolory: żółty, czerwony i czarny. Było tam wiele magii i właśnie dlatego go wybrałam.
Usiedliśmy. To specyficzna sala, bo niektóre ławki są ustawione 4 obok siebie. Razem z Nadią mamy szczęście, bo siedzimy właśnie w takiej, przy czym 2 miejsca obok są wolne.
Poszłam po obrazek i wodę. Po krótkiej rozmowie z panią uznałyśmy, że chłopcy też namalują obraz farbami (będą używać moich), tylko na kartce A3, bo nie mają podobrazia, a taką kartkę można pożyczyć od pani.
Lekcja zaczęła się spokojnie. Jak to na plastyce: ci z tyłu rozmawiali, a z przodu śmiali się, jak tamci wypalili jakieś głupstwo.
-Waw! Ala, sama to zrobiłaś??- zapytał Mac (Marcus).
-To jest niesamowite!!- dodał Tinus (Martinus).
-Tak, dziękuję- uśmiechnęłam się.
Obaj znaleźli krajobrazy w Internecie i próbowali jakoś to przerysować, ale szczerze mówiąc: do Leonardo da Vinci to im jeszcze dużo brakowało!
Marcus robił krajobraz gór, z chmurami na niebie i jeziorkiem oraz małym laskiem na pierwszym planie. Martinus natomiast wybrał pole zboża, na którym rosło jedno, piękne drzewo, a w tle przyświecał zachód Słońca.
Dodam, że bez mojej pomocy, chłopcy zdecydowali by się na na wysypisko śmieci, albo hutę, bo ,,miała ładne kolory''.
Mi udało się po 3. tygodniach skończyć pracę, natomiast oni mieli jeszcze przed sobą conajmniej 2 godziny roboty.
Po dzwonku oznajmiającym koniec lekcji, pożegnaliśmy się i poszliśmy w różne strony do szafek (które znaleźliśmy przerwę wcześniej).
Tego dnia mieli ze sobą tylko czarno-szare plecaki z kanapkami, piórnikiem i portfelem. Nie chciałam wyjść na psychofankę, więc nie przyglądałam im się zbytnio (co było bardzo trudne!). Tak naprawdę dopiero pod koniec lekcji zobaczyłam jakie mają worki pod oczami. Musieli być bardzo zmęczeni, co akurat dało się zauważyć. Niewiele rozumieli, ale udawali, że jest to bardzo interesujące, choć wcale nie było. Nie chcieli nikomu podpaść. Byli strasznie zdezorientowani i nieogarnięci, ale wciąż się uśmiechali, jakby chcieli poznać jak największą liczbę osób. To musiało być dla nich bardzo trudne. Jednego dnia zmienili szkołę, miejsce zamieszkania i kraj. Zastanawiałam się jak radzą sobie ich rodzice. Nie potrafią mówić nawet po angielsku. Czy jest z nimi tłumacz?
Gdy idąc do szafki tak się zastanawiałam, podszedł do mnie Sebastian.
-O co chodzi? Kim oni są?
-Yyy... No, zmienili szkołę... Mieszkali w Norwegii...
-Ale skąd się znacie?- dołączyły do pytającego Kasia i Dorota.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, aby się nie wygadać. Nie miałam innego wyjścia: musiałam skłamać.
-Pytali mnie o drogę.
-Kiedy?
-Yyy... Wczoraj.
Przyjechali dopiero wczoraj wieczorem, a ja mieszkam w innej miejscowości niż większość szkoły. Poza tym nigdzie wczoraj nie wychodziłam.
-Sorki, śpieszę się na autobus- pośpiesznie zakończyłam rozmowę i przyśpieszyłam kroku.- to do jutra! Pa!
Wyszłam ze szkoły. Nie oglądałam się za siebie i udawałam, że naprawdę się śpieszę (przez co później, na przystanku czekałam 18 minut na autobus, a tego dnia nie było za ciepło).

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz