3

318 12 3
                                    

Lubiłam wracać autobusem do domu. Byłam zazwyczaj jedyną pasażerką. Promienie słoneczne nieśmiało przenikały przez szybę, a w słuchawkach śpiewało 2 wspaniałych chłopców.

Podobał mi się język norweski. Ma taki przyjemny akcent. Dodatkowo jest połączeniem niemieckiego (którego nie lubię) i angielskiego, więc w porównaniu do innychh, norweskiego bardzo łatwo mi się uczyć.  To dlatego oprócz  kursu angielskiego zaczęłam również próbować norweskiego i francuskiego. Ten ostatni jakoś do mnie nie przemawia. Nie rozumiem wypowiadanych słów, a akcent Francuzów jest dla mnie bardziej seplenieniem niż mową (bez obrazy). Ale nie opowiedziałam jeszcze jak uczę się tych języków, bo nie chodzę na żadne dodatkowe lekcje, czy kółka. Jakieś dwa lata temu ściągnęłam na mój tablet aplikację. Można tam wybrać kurs dowolnego języka. Aby zdobyć dodatkowe punkty, trzeba go robić codziennie przez około pięć minut. Ja mam 9 takich kursów. 4 z angielskiego, 4 z norweskiego (przy czym jeden jest nauką norweskiego po angielsku) i jeden z francuskiego. Mój największy rekord to 258 dni pod rząd, ale jednego razu nie zdążyłam go zrobić przed północą, więc się wyzerował. Teraz mam 47 dni.

-Do widzenia!- wysiadłam z autobusu i ruszyłam do domu.
Byłam strasznie zmęczona, więc po obiedzie poszłam spać. Potem odrobiłam lekcje i starałam się wszystko uporządkować. Teraz będzie ciężko, a jednocześnie tak dobrze. Wreszcie ich poznam, wreszcie są. Najważniejsze żeby nie popełnić gafy.
Sprawdziłam dwa razy na social mediach, ale nic nie wskazywało na to, że mają się wyprowadzić z Norwegii. Nawet nic nie pisali o przeprowadzce...

Zamknęłam drzwiczki szafki i porządnie się wystraszyłam.
-HEJ!!!!- chłopcy jakby wyrośli z powietrza.
-Zapomnieliśmy poprosić o telefon.
-I nawet nie wiemy jak się pisze Twoje nazwisko.
-I gdzie mieszkasz.
-I kiedy masz urodziny...
Wystrzelili jak rakieta.
-Stop! Powoli.
-Może wpadniesz do nas po szkole?- zapytał Tinus.
Pomyślałam chwilę i zgodziłam się.
-Tylko muszę zadzwonić do mamy.
Na szczęście się zgodziła, więc od razu po szkole tata chłopców miał po nas przyjechać, a wieczorem mnie odwieźć (bo mieszkam w innej miejscowości).
Lekcje minęły mi o dziwo szybko. Jakoś przebrnęliśmy przez historię i fizykę. Wreszcie wyszliśmy z klasy.
-Podejdę pod Waszą szafkę.
-Ok.
Przebrałam się i zrobiłam to, co zapowiedziałam. Rozmawiali z Sebastianem i Marcinem.
-Idziemy?- podszedł do mnie Mac.
-Jasne.
Uśmiechnęłam się, co było moją codzienną reakcją na prześlicznego (nie da się napisać inaczej) chłopca. Ma takie słodkie oczy...
Dołączył do nas Martinus i ruszyliśmy przed siebie. Na parkingu stało wiele pojazdów, ale tak, jak się spodziewałam, wsiedliśmy do chyba najdroższego. Czarne. Tylko tyle wiem, ponieważ nie znam się na autach.
-To jest Chris- Tinus przedstawił mi kierowcę.
-Pomaga nam ogarnąć nowe miejsce, bo już dawno byśmy się zgubili- powiedział Mac.
-A do tego jestem ich menagerem, szoferem, opiekunem i jedynym przyjacielem.
Zaśmialiśmy się. Trochę się zdziwiłam, bo miał przyjechać ojciec.
-Mam na imię Alicja- przedstawiłam się.
-Wiem doskonale...
-Khym, khym!- przerwał Mac.
Otworzył mi drzwi i całą trójką wsiedliśmy na tyły. Po chwili samochód ruszył. Chris włączył radio z dobrze mi znaną muzyką.
-Diu e elektrisk- Mac zaczął refren. (oczywiście zapisałam fonetyczne)
-Du ju ma stød, none tejke pude!!!- Tinus mu wtórował.
-Pięknie.- skomentowałam.
Przez pierwsze 10 minut nie zwracałam uwagi na drogę, ponieważ rozmawialiśmy o przygodach z dzieciństwa, ale nagle zorientowałam się, że znam te miejsca. Jechaliśmy jak do mojego domu.
-Gdzie jedziemy?- zapytałam.
-Do naszego domu.- odpowiedział Tinus.
-Ale gdzie to jest?
Właśnie wjechaliśmy do mojej wsi. Ja zazwyczaj teraz skręcam w lewo, ale pojechaliśmy prosto.
-Nie umiem wymówić nazwy...- dokończył Mac. (jakże szybko, bo już dwa razy zdążyłam przeczytać tabliczkę)
Zaparkowaliśmy przed garażem w beżowym, ogromnym domu z ogródkiem. Miał duży balkon, na którym wisiały czerwone kwiatki. Przeszliśmy przez chodnik z dużych, płaskich kamieni. Drzwi się otworzyły się i zobaczyłam tatę chłopców.
-God tag- przywitał się.
-Dzień dobry.
-Tato, to jest Ala- przedstawił mnie Tinus- Ala, to jest nasz tata.
-Bardzo mi miło- nie umiałam powiedzieć tego po norwesku, więc spróbowałam chociaż po angielsku.
Na szczęście Tinus wszystko przetłumaczył. Zza drzwi wyszła jakaś blondynka. Prawdopodobnie mama. Podobnie się przywitałam. Chwilę porozmawiano po norwesku i Chris wrócił do auta (chyba jechał coś załatwić), a my weszliśmy do środka.
-Hei!!!- podbiegła do mnie Emma (siostra chłopców).
Przybiłyśmy sobie piątki.
-Będziemy na górze- zawiadomił Mac i poprowadził brata oraz mnie .
Mieszkanie było przepiękne. Każde pomieszczenie przypominało zupełnie inne światy. Wszystko ,,bogate'' w porównaniu do mojego mieszkania, które mieściło się piechotą jakieś 15 minut drogi stąd (w rozpadającym się bloku).
Mieli jeden pokój, ale duży. Ściany w kolorach niebieskoszarego. Wszystko było ciekawie rozmieszczone. Jakby symetrycznie. Łóżko po prawej i takie same po lewej. Podobnie z biurkami i innymi meblami.
Dostrzegłam tam 4 przepiękne fanarty oraz dwa kaktusy (pewnie inne kwiatki im usychały).
-Ładnie tutaj- skomentowałam.
-Wiemy- odparli hurem.
-To na początek: dlaczego nikomu nie mówić kim jesteście?
Gestem zaprosili mnie na łóżko po lewej. Tinus usiadł obok mnie, a Mac na krześle stojącym przed biurkiem.
-To nie tak, że nie lubimy naszych fanów- rzekł Mac.
-Uwielbiamy ich!! Po prostu...
-...gdy codziennie przychodzili pod nasz dom, trochę to zaczęło męczyć...
-Chcieliśmy po prostu odpocząć, a w okolicy jesteś chyba jedyną MMer- poczułam, jakby się tłumaczyli.
-Ok, spoko. Rozumiem- a przynajmniej tak mi się wydawało.
-Mamy nadzieję, że nie będziesz mieć przez to żadnych problemów...- Tinus posmutniał.
-...Za tydzień przyjdą nasze ,,tłumacze'', o których Ci wspominaliśmy- Mac zmienił temat.
-Nareszcie!- zaśmialiśmy się.
Emma zawołała nas na obiad. Po dokończeniu rozmowy udaliśmy się do kuchni, obok której mieściła się jadalnia. Te dwa pomieszczenia oddzielała ,,półściana". Dominowały jasne kolory i przepiękny zapach. Podeszliśmy do stołu, nad którym unosiła się para z potraw. Mac odsunął mi krzesło niczym prawdziwy dżentelmen, na co ja zareagowałam uśmiechem. Chłopcy (jak się mogłam domyślić, a nawet już przyzwyczaić) usiedli po moich obu stronach.
Pani Gunnarsen (bo to ich nazwisko) się postarała. Jak później zostałam poinformowana, dostałam zupę rybną- bergensk fiskesuppe, coś o nazwie svineribbe z ziemniakami i surówką, a na deser były...
gofry!!!! Je na szczęście mogliśmy wziąć do pokojów, bo byliśmy pełni.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz