6

175 21 2
                                    

Wszyscy zapewne wiemy, jak w filmach zazwyczaj wyglądają pogrzeby. Grupa ubranych na czarno ludzi z parasolkami opłakuje zmarłego na cmentarzu. Oczywiście musi wtedy padać, bo to tradycja.

Na tym pogrzebie było dokładnie tak samo.

Nieduża grupa ubranych na czarno ludzi. Większość to ludzie bliscy, ale jednocześnie tak dalecy Tylerowi. Jego rodzice w teorii byli jego najbliższą rodziną, jednak chłopak nie widywał ich za często. Jego rodzeństwo - sytuacja tak bardzo podobna.

A jednak Tyler miał kogoś, kto pomimo, że był mu daleki, to jednak jednocześnie był mu najbliższy.

Josh, lub jak lubił go nazywać Tyler - Jishwa stał teraz w szoku nad grobem swojego chłopaka.

Minęły już cztery dni, jednak on dalej nie potrafił się otrząsnąć. Miał kompletny mętlik w głowie i cały zestaw pytań o tej samej treści - Dlaczego?

Krople deszczu odbijały się od czarnych parasolek. Był listopad, więc taka pogoda była na porządku dziennym.

- Joshua? - Jakaś kobieta potrząsnęła lekko ramieniem chłopaka. Jak się okazało, była to matka zmarłego.

Josh był zmieszany. Matka chłopaka znała go, kiedy jeszcze był małym brzdącem z krótkimi brązowymi loczkami. Nie wiedziała o relacji jaka była między Tylerem a nim.

- Chciałam cię tylko zaprosić do nas. Wydaje mi się, że powinieneś wiedzieć, dlaczego nasz syn nie żyje. - Z oczu kobiety polały się łzy. Josh nie zastanawiając się przytulił ją do siebie i zaczął uspokajać.

Po pół godziny stania w korku podjechali pod nieduży, żółty dom.

- Napijesz się czegoś? - zapytała podłamanym głosem wchodząc do kuchni.

- Nie, dziękuję. - odpowiedział siadając przy stole. Kobieta po chwili usiadła obok.

- A więc przejdźmy do konkretów. - Kobieta odchrząknęła, po czym kontynuowała. - Tyler był chory. - ledwo wydukała i otarła pojedynczą łzę. - Wydawało nam się, że wszystko jest u niego w porządku. Tylko, że on nigdy nie mówił nam o swoich problemach. Zawsze, gdy do niego przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, był szczęśliwy. Nic nie wskazywało na to, co opisał w tym. - Kobieta położyła na stół czarny zeszyt w twardej oprawie. Otworzyła go i wyciągnęła jakąś luźną kartkę.

Josh wziął ją i przyglądną się tekstowi:

"Blurry znowu się ze mnie śmieje, pastwiąc się nad moją zniszczoną psychiką. Jednak ja już nie reaguje. Emocje zniknęły z mojego życia. Blurryface je wyssał. Teraz to on decyduje o tym ile jeszcze przeżyje. Zegar tyka."

- Na drugiej stronie jest data. Napisana krwią. Dokładnie tydzień temu to napisał. Wiedział, że ten cały "Blurryface" chce go wykończyć.

- A skąd pewność, że Blurryface nie istniał na prawdę?

- Śledczy wysłali ten zeszyt do analizy. Wszystko, co tu opisał wskazuje na zaawansowaną formę schizofrenii paranoidalnej. Josh, Tyler chorował na nią od dwunastu lat. A my tego nie widzieliśmy. Jest mi na prawdę głupio, że nie poświęciłam mu wystarczająco czasu. - Załkała cicho, po czym spojrzała na czerwonowłosego. - Ty byłeś bliżej, niż ktokolwiek inny. Pomogłeś mu i to bardzo. Jestem dumna, że mój syn miał takiego wspaniałego chłopaka. - Uśmiechnęła się blado przez łzy i podsunęła zeszyt w stronę Josha. - Weź go. Masz prawo wiedzieć, co się działo za naszymi plecami.

Josh wyszedł z domu z łzami w oczach. Nie wiedział z ilu powodów płakał. Było ich za dużo.

Wiedział tylko, że jego koniec był bliski.

My name's BlurryfaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz