Francja, rok 1940.
Rose Angellier to młoda i piękna kobieta, która wraz ze swoją teściową oczekuje powrotu męża z wojny. Do miasteczka położonego niedaleko Paryża - Bussy, przybywa pułk niemieckich żołnierzy, którzy zamieszkują w domach rdzennych mi...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Dzień był słoneczny i niezwykle upalny, co zachęcało do długich spacerów wśród cieni drzew, bądź jazdy rowerem nad malownicze jezioro niedaleko miasteczka. Żałowałam, że nie skorzystam z uroków matki natury, ponieważ dostałam dziś zadanie od Lory, aby jechać do domu Madeleine po podatek oraz kupić od nich ziemniaki. Nie chcąc marnować tak pięknego dnia, pośpiesznie włożyłam na siebie przewiewną, białą koszulę z dość kuszącym dekoltem, którą wpuściłam w krótką spódnicę. Zapięłam na szyi naszyjnik od Gastona, który przyprawia mnie o sentymentalne myśli. Szybko pozbyłam się ich z głowy i ruszyłam w drogę samochodem, który pożyczyła mi teściowa; do domu rodziny Labarie. Droga minęła mi szybko. Krajobraz poza miasteczkiem był czarujący. Wszędzie zieleń, korony drzew, przez które przedzierały się promienie słońca oraz łąki, ach... łąki. Marzyłam o tym, by tak jak kiedyś, wraz z Gastonem, zrobić piknik wśród polnych kwiatów. Stracone nadzieje...
Zaparkowałam samochód przed drewnianym ogrodzeniem domu rodziny Labarie, po czym szybko skierowałam się do Benoit'a, męża Madeleine, który siedział na stołku, na środku podwórza i obierał kurę.
- Cześć Benoit, Madeleine jest w domu? - przywitałam się radośnie, uśmiechając się do mężczyzny. Uniósł głowę, zatrzymując obieranie zwierzęcia i popatrzył na mnie, trzymając w ustach papierosa. Był przystojnym mężczyzną, z dłuższymi, ciemnymi włosami i brązowymi oczami jak Madeleine. Niestety nie był w pełni sprawny, ponieważ kulał na lewą nogę, a więc musiał wspierać się laską; nigdy nie pytałam co mu się przytrafiło, gdyż nie był do mnie zbyt przyjaźnie nastawiony, a więc na pewno nie miał ochoty mi się zwierzać.
- Idź i sprawdź. - odparł beznamiętnie, wracając do swojego poprzedniego zajęcia. Założyłam spadający blond kosmyk za ucho, czując się przy nim nieswojo i podeszłam do drzwi frontowych. Zapukałam, a po chwili otworzyła mi je Madeleine, która trzymała na rękach niemowlę, ich najmłodszą córeczkę. Zaprosiła mnie do środka, a następnie zaproponowała szklankę wody, którą przyjęłam.
- Przyjechałaś po podatek? Dzisiaj dam ci pół. Nie mamy więcej. - zaczęła, siadając na krześle, na przeciwko mnie, jednocześnie kołysząc niemowlę.
- Nie szkodzi. - odpowiedziałam, machając ręką. Napiłam się łyka wody, patrząc jak dziewczyna podsuwa w moją stronę kopertę z pieniędzmi. Uniosłam kąciki ust w jej stronę, lecz uśmiech zszedł z mojej twarzy, kiedy obie usłyszałyśmy dźwięk podjeżdżającego samochodu. Popatrzyłyśmy na siebie, po czym w tym samym czasie wstałyśmy z krzeseł. Schowałam pieniądze do torebki i podeszłam do okna. Przed domem stał mój samochód, to oczywiste, ale również niemiecki, z którego wysiadło paru Niemców. Dostrzegłam przerażenie na twarzy Madeleine, więc dotknęłam jej pleców, pokazując jej, aby się nie denerwowała. Nagle dziecko zaczęło płakać, więc dziewczyna odsłoniła swoją pierś i podała je dziecku do ust. Do domu wszedł jeden z Niemców, dość niski, nie wyglądał przyjemnie.
- Guten morgen, drogie panie. - powiedział, kiedy nas zobaczył. Zlustrował mnie wzrokiem, oblizując wargi, a następnie przeniósł wzrok na karmiącą Madeleine. Widziała, że oficer przygląda jej się z ciekawością, więc szybko podała mi dziecko i schowała pierś, zapinając guziki bluzki. Widać było, że Niemcowi brakowało w życiu rozrywki i kobiet, ponieważ lustrował nas wzrokiem tak, jakby miał za chwilę wybrać sobie którąś z nas za żonę. Szkoda tylko, że obie jesteśmy zamężne. Cóż, Madeleine jest, ja... byłam... chyba...