Rozdział V

1.9K 126 8
                                    


Rozdział V : Świt i Mrok.

"Gdy nadchodzi świt,

trudno walczyć przeciwko nocy ,która przyjdzie."

Stanisław Jerzy Lec

Po ciągnącej się w nieskończoność nocy, przyszedł nowy wschód, świt. Ciepłe promienie opadały na jego twarz. Początkowo zignorował irytujące ciepło, lecz nie za długo, gdyż zaczęło go parzyć, więc postanowił wstać. Przeciągnął się, powolnym krokiem zwlekł się z łóżka. Wziął odruchowo pierwsze lepsze ubrania, leżące na brzegu i ubrał je. Oczywiście były to łachmany, bo inaczej tej odzieży nie dało się nazwać. Z racji, że strój szyty był na jego, grubokościstego kuzyna, a nie dla Harry'ego. Więc, będąc duże zwisały na drobnym i wychudzonym ciele chłopaka. Następnie rozczesał włosy i ułożył w artystyczny nieład. Po czym wyszedł z pokoju i udał się w kierunku kuchni. W pomieszczeniu oprócz jego i ciotki nie było reszty członków rodziny. Petunia była drobną zbudowaną kobietą, o krótkich sięgających ramion blond włosach. Lekko opuchnięte chyba ze zmęczenia,niebieskich oczach.

- Znów Was obudziłem? - szepnął, nie miał ochoty z samego rana uprzykrzać dnia ciotce, a zwłaszcza po źle przespanej nocy, której przyczyną były jego koszmary.

Skinęła niemrawo głową na potwierdzenie.

- Przepraszam. - wyrzekł, opuszczając głowę nieskończoność.

- Każdemu zdarzają się koszmary. - wyszeptała i położyła delikatnie rękę na jego barku. Zamrugał zaskoczony, ciotka nigdy nie była, aż taka przyjazna, a co dopiero współczująca. Lekko uśmiechnął się do kobiety. Odwzajemniła szczerze gest. Niestety nie długo napawał się tą niezwykłą chwilą. Gdyż do pomieszczenia wpadł, jak zwykle niezadowolony mężczyzna. Był przeciętnego wzrostu, jeśli chodzi o wagę to zdecydowanie o kilkanaście kilo nadwagi. Rozglądał się po pokoju, z wzrokiem mordercy. Był to Vernon Dursley, wuj Harry'ego. Atmosfera prysła jak bańka mydlana. Ciotka błyskawicznie odsunęła się od siostrzeńca i zwróciła wzrok na męża, oczekując jego reakcji. Gdy wzrok, mężczyzny zatrzymał się na Potterze, usta zacisnęła się z gniewu w kreskę. Podchodził on do chłopaka, ręce były w każdej chwili gotowe. Gdy był wystarczająco blisko dzieciaka, zamachnął się i uderzył go siarczyście. Przez co chłopak stracił równowagę. Zatoczył się i uderzył głową w szafkę. Otumaniony przez podwójne uderzenie, patrzył wyzywająco na sprawcę. Na jego usta wpełzł szyderczy śmiech. On, nadzieja czarodziejskiego nie umie poradzić sobie ze zwykłym mugolem. Pokonany, zabity przez niemagiczną osobę. Na samą myśl parsknął śmiechem.

Widzisz Voldemortcie wyręczy Cię plugawy mugol. Czy to nie ironia, że nie mogłeś mnie zabić, a taki ktoś to zrobi.

Zamknął oczy. Próbując ułożyć myśli i czekając na kolejne ciosy oprawcy. Jakże mógł się pomylić, Vernon zbliżał się ku niemu, a raczej głośny tupot to zwiastował.

- PRZEGIĄŁEŚ D-Z -I -W -A -K -U. - wysyczał rozwścieczony mężczyzna. Oh , on nigdy sobie nie odpuści z szydzenia ze osób magicznych. Jeszcze moment, a poczuje kolejną falę bólu, cóż czy to jego wina, że ma mentalną więź z czarnoksiężnikiem. Ba, kto normalny chciałby mieć z kimś takim do czynienia. Może wreszcie nadejdzie ten błogi stan odrętwienia. Dryfowanie w ciemności bez przeszkód. Bez popapranego czarodzieja w głowie, bez bólu, bez nadziei, po prostu pustka.

Został brutalnie wyrwany z rozmyśleń. Chrupot łamanych kości rozbrzmiewał mu w głowie. Jego kości, czuł jakby płonął. Ciepło, coraz szybciej rozchodziło się po jego ciele, wynikało to z rozległych obrażeń zadawanych przez otyłego faceta. Magia chłopaka chciała obronić swojego właściciela, jednak ten nie pozwalał jej na tak swobodne działania. Pomimo tego, uparcie i szaleńczo dążyła do wyzwolenia i uchronienia przed zagrożeniem. Wbrew pozorom nie chodziło mu o przestrzeganie czarodziejskiego prawa. Chociaż Ministerstwo Magii było najważniejszą instytucją państwową w świecie czarodziejów. Jednakże władzę w nim sprawowały stare rody czystokrwiste, które niekoniecznie w tych czasach byli potężni magią. Większość z nim była przeciętnymi czarodziejami z bardziej bystrym rozumem . Nienawidził pewnego typu ludzi w nim.Och, jak bardzo nimi gardził. Ludzie pokroju ministra, kto normalny mógł wybrać takiego przygłupa na tak ważną funkcje?! Czarodzieje. Nie wiedział czy się śmiać czy płakać. Taki niekompetentny człowiek. Ludziom do katastrofy nie wystarczy Czarny Pan, a potem się dziwić,że anarchia i chaos. Inną cechą, której po prostu nienawidził była ta chęć zabłyśnięcia na arenie politycznej. Prychnął.Jako, że jesteś jedną z tych osób istotniejszych figur, wszyscy lgną do Ciebie jak muchy. Bo dzięki kontaktom z Tobą mogą się wybić z marginesu społecznego i pełnić bardziej opłacalną funkcje. Oczywiście, Roniaczek też zalicza się do tej strefy. Myślał, że nie widzi tych zawistnych spojrzeń i nieszczerych uśmiechów.

Między Dobrem,a ZłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz