To chyba najdłuższy miesiąc mojego życia, ale mimo wszystko jestem z siebie zadowolony. Udało mi się wygrać kilka konkursów, dzięki czemu jak na razie obroniłem pozycję lidera Pucharu Świata. Przy każdym skoku czułem ogromne wsparcie kibiców, którzy naprawdę licznie przybywali na zawody, więc cieszyłem się jeszcze bardziej z faktu, że ich nie zawiodłem. Przez cały ten czas byłem w cudownym nastroju. Nawet reszta kadry była tym nieco zdziwiona, bo powiedzmy sobie szczerze, już od dłuższego czasu nie widzieli u mnie nic takiego, jak szeroki uśmiech. I chyba w największym stopniu zawdzięczam to niskiej blondynce, z którą cały czas miałem kontakt. Rozmawialiśmy ze sobą w wolnych chwilach, dzwoniłem do niej zwykle zaraz po zakończeniu konkursu, gdy już byłem sam w hotelowym pokoju, a czasami rano, tuż po przebudzeniu, by móc usłyszeć jej słodki, lekko zachrypnięty głos. Poza tym ciągle pisaliśmy ze sobą, tak wypełniałem swój czas pomiędzy treningami a zawodami. Dwa dni po moim wyjeździe Maja opuściła szpital, ale musiała dużo odpoczywać i regularnie stawiać się na wizyty kontrolne. Żałowałem, że nie mogłem być przy niej, by móc jej pomóc. Wiedziałem, że nadal odczuwa ból przy poruszaniu się. Byłem też pewien, że nie czuje się bezpieczna. Chcę zapewnić jej bezpieczeństwo. Chcę być dla niej ostoją. Nie wiem dlaczego, po prostu chcę.
Byliśmy właśnie w drodze do domu. Po ostatnim konkursie zapakowaliśmy manatki i wieczorem wyruszyliśmy w podróż powrotną. Czas rozpocząć należyty tydzień wolnego. Maja dzwoniła do mnie kilka razy, ale nie odbierałem. Miałem zamiar zrobić jej niespodziankę. Odczytałem tylko kilka wiadomości, które mi wysłała: "Masz chwilkę?", "Kiedy wracacie?", "Kamiś, bo zaczynam się martwić..". Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc zdrobnienie, którego użyła. Przez ten miesiąc bardzo zbliżyliśmy się do siebie i zdarzało się, że używała go w rozmowach, gdy miała dobry humor. Nie chciałem, żeby się martwiła, ale naprawdę chciałem zobaczyć jej reakcję, kiedy ujrzy mnie pod swoim domem, więc zacisnąłem zęby i powstrzymywałem się od naciśnięcia zielonej słuchawki. Dobrze, że miałem okazję wcześniej ją odprowadzić, bo przynajmniej dowiedziałem się gdzie mieszka i bez problemu mogłem wdrożyć swój plan w życie.
Po kilku godzinach podróży, gdy bus odwiózł już nas do naszych domów, w końcu mogłem odetchnąć z ulgą. Przynajmniej na tydzień uleciała ze mnie cała presja.
Odłożyłem wszystkie rzeczy na odpowiednie miejsca i przebrałem się w czarne jeansy oraz bladoniebieską koszulę. Poprawiłem włosy i zarzuciłem na siebie kurtkę, chowając do kieszeni granatowe pudełeczko, w którym znajdował się prezent dla Mai. Kupiłem go w Niemczech, gdy pewnego popołudnia dałem się wyciągnąć na spacer po mieście i miałem szczerą nadzieję, że przypadnie jej do gustu.
Po wyjściu z domu najpierw skierowałem się do zaufanej kwiaciarni, którą prowadziła przyjaciółka mojej mamy. Kupiłem ogromny bukiet kremowych róż, przy okazji tłumacząc się z tego, dla kogo ma on być. I już wtedy wiedziałem, że następnego dnia mogę oczekiwać telefonu od rodziców i serii pretensji, dlaczego o niczym im nie mówię. Westchnąłem cicho i pożegnałem się, po czym jak najszybciej ulotniłem się z pomieszczenia, skręcając w boczną ulicę prowadzącą do domu dziewczyny. Piętnaście minut później stałem już na chodniku, naprzeciw miejsca, w którym mieszkała. W duchu cieszyłem się jak małe dziecko. Z szerokim uśmiechem na ustach pokonałem krótki dystans dzielący mnie od drzwi i lekko w nie zapukałem. Nie musiałem długo czekać. Po kilku sekundach otworzyły się, a moim oczom ukazała się zaskoczona twarz blondynki.
- Kamil?! - pisnęła i rzuciła się na moją szyję, a ja zaśmiałem się cicho.- Nie wierzę, że tu jesteś.
- Niespodzianka - powiedziałem, przytulając ją do siebie. - Cholernie się stęskniłem za moją ulubioną pszczółką.
CZYTASZ
Under the stars // Kamil Stoch
Fanfiction- Co tutaj robisz? - Szukam szczęścia - powiedziałem cicho wpatrując się w nienaruszoną i spokojną taflę wody. - Wiesz, uważam, że o szczęście trzeba zawalczyć - usiadła na trawie niedaleko mnie. - Nie wiem co robić, bo ostatnio partaczę wszystko...