Rozdział 3

272 26 6
                                    

Usłyszałam, że bierze prysznic. Założyłam szlafrok i poszłam szybko do kuchni, żeby dosypać mu do piwa tabletki nasenne. Kupiłam je, bo często nie mogę zasnąć. Niech ta świnia się tym nafaszeruje. Woda ucichła, więc szybko podreptałam do pokoju. Ubrałam moje ubrania, czyli zwykłe czarne spodnie i szarą bluzę. Ma trochę dziur, ale się nada. Spakowałam do plecaka pieniądze z napiwków, ubrania i bieliznę. Wzięłam jeszcze wodę i jedyne co mi pozostało to czekać.
Podeszłam do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Jest w kuchni. Dosypałam mu tego tyle, że padnie zanim się zorientuje. Po dłuższej chwili usłyszałam trzask. Udało się!
Cicho wyszłam z pokoju zabierając przy tym plecak i skierowałam się do kuchni. Śpi jak zabity. Szybko poszłam do korytarza i założyłam moje stare trampki. Zarzuciłam kurtkę i wyszłam pośpiesznie z domu. Pobiegłam na najbliższy przystanek. Był niedaleko kawiarni, czasem się zastanawiałam gdzie mógłby mnie zabrać. Cóż, zaraz się okaże. Nie miałam zegarka, więc nawet nie wiem, która godzina. Stałam nerwowo się rozglądając. Z daleka zobaczyłam nadjeżdżający pojazd. Wsiadłam do niego i już chciałam usiąść, ale zatrzymał mnie głos kierowcy. Miał na ok. 50 lat.
- Panienko!- powiedział głośno. Odwróciłam się i spytałam.
- Tak?
- Trzeba kupić bilet- uśmiechnął się lekko.
- Oh, no tak. Przepraszam - chciałam się uśmiechnąć, ale nie uśmiechnęłam się ani razu od drugiej klasy podstawówki. Nigdy nie jechałam autobusem, tak szczerze. To takie nowe.
Zapłaciłam i już chciałam odejść, ale staruszek znowu zabrał głos.
- Czy coś się stało, panienko? - spięłam się lekko. - Jesteś cała zapłakana - serio? Aż tak widać? - Tak w ogóle to jest prawie 3:00 w nocy. O tej godzinie świat jest pełen niebezpieczeństw. Raczej nie powinnaś być sama.
Wiem coś o tym, pomyślałam.
Muszę coś wymyślić. Co ja mu powiem? „Widzi pan...Ojciec chciał mnie zgwałcić, więc uciekłam. " No chyba nie.
- Zerwałam z chłopakiem. Chcę aby jak najszybciej zniknął z mojego życia - uwierzy mi, nie?
- Ach, ci chłopcy - znowu się uśmiechnął. To najbardziej pogodny człowiek jakiego znam. W sumie, to nie mam porównania.
To co mu powiedziałam to po części prawda. Tylko tym 'chłopakiem' był mój ojciec. No i nie byliśmy razem.
Poszłam szybko zająć miejsce na samym końcu. W całym autobusie było tylko kilka osób. Ale co się dziwić o takiej godzinie. Muszę się szybko zastanowić, co robić. Wiem jedynie, że mieszkam w USA w stanie Washington. Jest tu dużo lasów. Przynajmniej tyle. Czasem nasłuchuje rozmów klientów w kawiarni. Wiem tyle co mówią. Nie pamiętam za bardzo, jak nazywało się miasto gdzie mieszkałam. Zaczyna się na E. Erevet? Evret? No tak! Nazywa się Everett. Jeszcze chwile się zastanawiałam i po chwili, zasnęłam.
✵ ✵ ✵ ✵ ✵ ✵ ✵ ✵
Obudziło mnie szturchanie w ramie.
- Panienko! - powtarzał cały czas kierowca. - Och. Nareszcie się obudziłaś. Zasnęłaś, musiałem panienkę obudzić, bo to końcowa stacja. Jesteśmy już w Seattle. Tutaj mieszkasz?- strasznie szybko mówił, ledwo nadążyłam.
- Ja... Tak , tutaj mieszkam.
- Pomóc ci jakoś?
- Nie, nie. Mam niedaleko - mam nadzieję, że to brzmi jakoś wiarygodnie.
- Skoro tak mówisz, ale jeśli chcesz to przyjdź do mnie. Mieszkam na 3rd Avenue. Mam niebieski dom, na pewno znajdziesz. - To naprawdę miło z jego strony, ale wolę unikać ludzi, zresztą, ja go nie znam.
- Myślę, że to nie jest konieczne, ale dziękuje. Dobranoc!
- Dobranoc panienko!
Wyszłam pośpiesznie z autobusu i zaczęłam iść do... No właśnie, gdzie ja pójdę?
Przed siebie. Nie mam innego wyjścia, muszę iść przed siebie.

Narazie jedyne, co widzę to miasto po prawo, a po lewej las. Mam 2 opcje. Albo idę do miasta i pójdę pod most czy coś. Albo idę do lasu i zasnę na drzewie. Druga opcja jest lepsza, ponieważ narazie moje motto to 'unikać ludzi'. Jak znajdzie mnie policja zawiozą mnie do ojca. A to najgorsza rzecz jaka może się stać.
Po 5 minutach marszu byłam już w lesie. Nie chcę się zbytnio zagłębiać więc znalazłam jakieś pierwsze lepsze drzewo, na które dam radę się wspiąć. Po chwili, jak się okazało, trochę dłuższej niż przewidywałam, byłam już na górze. Usiadłam na największej gałęzi i nareszcie mogłam chwilę odpocząć. Ale przecież nie zasnę. Podczas snu pewnie spadnę i się połamię. Mam pomysł. Wyjęłam z plecaka podkoszulek i go trochę przerobiłam. Podarłam, z trudem, t-shirt i zwinęłam coś na wygląd rurki. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Przewiązałam sobie prowizoryczną linę przez nogi i przywiązałam do drzewa. Od razu zasnęłam.

MINE||l.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz