I

58 7 2
                                    

– Branth! – Renhyr Syaher wezwał najbliższego z żołnierzy. – Weź czterech ludzi, znajdźcie łopaty i wykopcie dół na skraju lasu. Pochowamy ich.

– Tak jest, panie. – Młody żołnierz odpowiedział słabym głosem, odwrócił się na pięcie i wybiegł z domu. Po chwili Renhyr usłyszał odgłos gwałtownych torsji. Wiedział, co było przyczyną słabości młodego człowieka. Nie raz już widzieli trupy,  wojna podjazdowa z hordami barbarzyńców trwała od kilku miesięcy, ale barbarzyńcyzapuszczali się coraz dalej w głąb terytorium Dahanu, wyrzynając całe wioski nie oszczędzając nikogo. Nie przypadkiem ich przywódca, Deynor, dostał przydomek "Krwawy".

Ściany, sufity, podłogi zbryzgane krwią, walające się ciała z porozpruwanymi brzuchami, flaki rozwleczone przez zwierzęta. Smród zgnilizny i strasznej śmierci unoszący się wszędzie wokół był ponad siły młodych ludzi. On sam, chociaż niejedno widział, ciężko to znosił. I jeszcze to...

Ponownie spojrzał na leżące w kącie pokoju zwłoki niemowlęcia. W miejscu, gdzie powinna być główka, ziała postrzępiona rana. Kilka kroków dalej, na zbryzganej krwią podłodze, leżała oderwana główka dziecka. Czuł, że ten widok będzie go prześladował przez najbliższych kilka tygodni.

Podszedł do kołyski, rozłożył i wygładził kocyk. Podniósłszy bezwładne ciałko, delikatnie położył je na kocyku. Kiedy sięgnął po główkę, poczuł jak włosy jeżą mu się na ciele. Fala zimnej trwogi zalała go, paraliżując na chwilę. Cofnął dłoń i podniósł się, marszcząc brwi – groza, którą poczuł tak intensywnie, nie mogła pochodzić z tego świata. Ubrał rękawice i ponownie sięgnął po główkę, tym razem chłód i lęk nie wydawały się tak dojmujące. Stał przez chwilę nad kołyską, zastanawiając się, co tu się zdarzyło, po czym owinął ciałko kocykiem i wyszedł przed dom.

Próbował zaczerpnąć świeżego powietrza, ale smród spalenizny i martwych ciał zatykał mu płuca.

– Nie oszczędzili nikogo, prawie czterdzieści domów – powiedział Ludo ponurym głosem, podchodząc do shehidaha. – W każdym po kilka osób. Coś musimy zrobić.

– Pchnij gońca do namiestnika. Opisz ostatnie wydarzenia, ale bez szczegółów – odparł Renhyr. – I roześlij wezwanie na shedah.

Shedah – zebranie Rady Dahanu i shehidahów wszystkich twierdz – zwoływany był tylko w nadzwyczajnych sytuacjach. Niestety, shehidah Arreh wiedział, że nie był już w stanie bronić podległych mu terenów. Potrzebował najmniej tysiąca zbrojnych, a tylko shedah mógł mu ich dać.

Poza tym zdarzyło się tu coś, czego nie rozumiał i koniecznie musiał omówić to z Najwyższym Kapłanem.

– Jeszcze dzisiaj zaczynamy ewakuację– kontynuował. – Wioska po wiosce razem z całym inwentarzem. Niech ładują na wozy ile dadzą radę. Jedna rodzina – jeden wóz. Zwierzęta osobno. Kwateruj wszystkich w oficynie. Jak będzie trzeba, zwolnij jedno skrzydło koszar.

– Zaczyna się lato, chłopi mogą pobudować małe chatki wzdłuż murów.

– Jak zacznie brakować miejsca, to tak zrobimy. Na razie trzeba tam zrobić zagrody dla bydła. Wyślij stu zbrojnych do Ardy – dodał po dłuższej chwili – trzeba wzmocnić miasto. I niech też zaczną przyjmować uciekinierów.

– Po pięćdziesięciu zbrojnych do ewakuacji?

– Tak. – Odwrócił się do swojego zastępcy. – Ludo, czas zbroić chłopów.

Rozejrzał się po zgliszczach. To była duża wioska – prawie dwie setki ludzi wyrżniętych w pień. W większości starcy, kobiety, dzieci... Nawet psów nie oszczędzili. Bydło i drób skradzione albo zabite. Mdły smród spalonych i rozkładających się ciał drażnił mu nos, przyprawiając raz po raz o fale mdłości. Ile jeszcze takich wiosek będzie? Wszystkich nie dadzą rady ewakuować. Miał nadzieję, że reszta ucieknie w głąb kraju.

Hidden PlaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz