Gdy wjechaliśmy na jedno z najbardziej ekskluzywnych i chronionych osiedli w Barcelonie, naszło mnie dziwne przeczucie, niczym sprzed kilku lat, że mimo wszystko jeszcze nie raz będę przechadzać się obok tych równie przystrzyżonych trawników, świeżo zasadzonych drzew, kolorowych kwiatów i spokojnego śpiewu skowronków.
Oprócz przeczucia były jeszcze wspomnienia — krótkie spacery do budki z lodami, ulewne deszcze spędzone z sąsiadami pod dachem altanki, przemiły ochroniarz kierujący ruchem samochodowym w obrębie osiedla... Wszystko to składało się na mój dotychczasowy dom, który z jakichś przyczyn postanowiłam dzisiaj pożegnać.
Sergio prowadził auto Felixa. Mogłam przysiąc, że nigdy nie widziałam tak szczęśliwego mężczyzny, jak Sergio Ramos dostrzegający potężną kolekcję aut mojego ojczyma. Gdy powiedziałam, że możemy jedno pożyczyć i, żeby było zabawniej, niech wylosuje kluczyki ze specjalnej skrzynki, w której Felix je przechowywał, stał się marudny. Jednak gdy dowiedział się, że wylosował jedno z nowszych Bugatti, jego oczy znowu zajaśniały, wpychając mnie przy tym do samochodu samym uśmiechem.
Nie miałam serca zabierać mu tej radości, nawet z myślą, że jakoś będę musiała się do tego małego auta zapakować z wszystkimi torbami.
Kierowałam Ramosa po uliczkach osiedla, prosto pod dom Gerarda. Musiałam przyznać, że było to dość ryzykowne, by Sergio wchodził na górę, ale był równie uparty co ja czy Gerard, więc dla świetego spokoju musiałam dać za wygraną. No i z drugiej strony przecież potrzebowałam wsparcia, jakie mi oferował, nie wiedziałam, w jakim stanie zastanę Gerarda.
Zanim weszliśmy do budynku, podeszłam do jednej z budek ochroniarskich, w której najczęściej przebywał ochroniarz pilnujący budynku, w którym mieszka Gerard. Upewniłam się tym samym, że nie wychodził dzisiaj z domu.
— Chodźmy, jest u siebie — powiedziałam do Ramosa, wracając energicznym krokiem pod wejście do budynku. — Druga winda na prawo, kod osiem—sześć—jeden—trzy.
Ramos przytaknął, idąc w odpowiednie miejsce. Hol był pusty; recepcjonistka gdzieś zniknęła... Mogliśmy w spokoju trafić na odpowiednie piętro i porozmawiać.
Wjeżdżając windą w górę miałam mieszane uczucia, które w dziewięćdziesięciu procentach były z winy Ramosa. Tak dobrze wiedziałam, że nie powinnam go ze sobą przyprowadzać.
Gdy stanęliśmy przed drzwiami mojego starego mieszkania, a apartamentu Gerarda, położyłam dłoń na dzwonku do drzwi, jednak nie wcisnęłam go, potrzebując jeszcze sekundy dla siebie, głównie by zebrać myśli. Jednak moje potrzeby chyba obeszły Ramosa, bo po chwili położył dłoń na moją i stanowczo ją przycisnął, tak, że wreszcie rozebrzmiał dzwonek.
To były moje ostatnie sekundy życia.
Trochę poczekaliśmy, zanim Gerard nam otworzył. Słyszałam jakieś słowa, ale nie rozumiałam ich sensu, więc po prostu stałam i czekałam na to, co ma się wydarzyć. Nie sądziłam, że Pique otworzy nam drzwi będąc przepasanym w pasie dość małym ręcznikiem, ale jednak, zrobił to, a na nasz widok opadła mu szczęka.
— Grace? — powiedział z dziwnym akcentem, przez co na chwilę musiałam zacząć znowu myśleć. Widziałam jak zdziwione spojrzenie Gerarda przenosi się na Ramosa i zmienia się w pełną nienawiści furię, jednak nie wybucha, wracając znowu do mnie. — Co ty tu robisz?
Długą chwilę zabrało mi zrozumienie, co tak naprawdę do mnie powiedział.
— Nie mów do mnie po rosyjsku, Gerardzie, tym bardziej, że nie jesteśmy sami.
CZYTASZ
RAJ 1 sergio ramos, real madryt
Fanfiction❝Mówi się, że miłość nigdy się nie kończy, po prostu czasem chowa się pod powłokami cierpienia lub ułudy większego szczęścia. Jeżeli wyjątki potwierdzają regułę, to ja jestem tym potwierdzeniem, którego im brakowało.❞ Podczas gdy Grace Mourinho je...