*Jace*
Kiedy Will poszedł do Vanessy, znowu zostałem sam. Nie mogłem już dłużej znieść tej bezradności. Narysowałem sobie kilka run i zbierając w sobie wszystkie siły postanowiłem wstać. Podbierając się na rekach udało mi się wstać. Nogi miałem jak z waty, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę. Po kilku krokach upadłem na podłogę.
Drzwi gwałtownie się otworzyły. Stanęła w nich Clary.
- Jace!
Pomogła mi wstać. Dzięki jej pomocy udało mi się dojść do łóżka.
- Nie powinieneś wstawać. To jeszcze za wcześnie.
- Prawie mi się udało - westchnąłem.
- Prawie robi różnicę.
Zdjęła mi koszulkę i chwyciła za stele. Zaczęła kreślić na mojej skórze nieznane mi runy. Krzyknąłem z bólu czując jak moje ciało pali. Upadłem plecami na łóżko. Ból był nie do zniesienia. Czułem jak moje kości same się przemieszczając. Moje rany piekły. Po kilku minutach ból zniknął. Spojrzałem na Clary. Wyglądała na wyczerpaną. Podbierając się o szarkę wstała i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- Wykąp się i zejdź na dół - oznajmiła wychodząc z sypialni.
Powoli wstałem. Ostrożnie wyjąłem ubrania z szafy i wszedłem do łazienki. Moje nogi lekko drżały, ale było o wiele lepiej niż wcześniej. Stanąłem przed lustrem i zdjąłem opatrunki. Niepewnie dotknąłem jednej z blizn. Wyglądała okropnie tak samo jak wszystkie.
Wziąłem szybki prysznic. Znaczy starałem się, ale pieczenie mi to uniemożliwiało. Owinąłem się ręcznikiem kiedy drzwi się otworzyły. Moja żona weszła z bandażami w ręce. Przełknąłem głośno ślinę czując pewien dyskomfort.
- Muszę założyć ci opatrunek, abyś nie podrażnił ran - oznajmiła.
- Dlaczego nie narysowałaś mi run wcześniej? - spytałem zaciekawiony.
- Niedługo się dowiesz.
Podeszła do mnie i sprawnie owinęła moje blizny bandażem. Przymknąłem oczy, delektując się jej dotykiem. Dzisiaj jej nie daruję, nie zniosę dłużej tych słodkich tortur.
- Ubierzesz się sam? - spytała zbyt prowokująco.
Przyciągnąłem ją do siebie nie zwracając uwagi na leki ból i pocałowałem ją. Złapałem za jej uda i podsadziłem. Kiedy usidła na szafce, objęła mnie za szyję. Delektowałem się jej słodkim smakiem. Oblizałem jej wargę prosząc o dostęp, którego od razu mi udzieliła.
- Musimy iść - oznajmiła, odrywając się ode mnie.
- Poczekają na nas.
- Nie - odepchnęła mnie lekko i zeskoczyła z szafki.
Wyszła z łazienki, zostawiając mnie samego. Szybko się ubrałem. Nie mam pojęcia co się z nią dzieje, chodzi jakaś zamyślona i dziwnie smutna. Na dodatek jest bardziej drażliwa niż zwykle. Chociaż to może przez naradę.
Wyszedłem z sypialni, a następnie z domu. Na zewnątrz panowało nie małe zamieszanie. Wszyscy chcieli zacząć. Clary jedyna stała i milczała. Pozostali spojrzeli na mnie z lekkim uśmiechem. Chyba cieszyli się, że już jestem sprawny.
- Możemy zacząć? - spytała Jia.
- Jeszcze nie - rzekła Clary.
Co ona kombinuje?
Po chwili poczułem jak ziemia drży. Z lasu wyłonił się klan Raphaela z nim na czele. Patrzyłem na nich zdezorientowany. Tylu chodzących za dnia?! Po chwili zobaczyłem także sforę Mai. Jednak to co wydarzyło się potem mnie zszokowało.
Zobaczyłem jak z lasu kolejno wyłaniają się postacie na koniach. Ich kopyta było słychać z daleka.
- Clary! - krzyk Jonathana dotarł do moich uszu.
- Tak?
- Sprowadziłaś Krąg? - spytał niedowierzając.
- Chyba raczej ty to zrobiłeś braciszku.
Zanim się obejrzałem jeźdźcy zeszli z koni.
Jeden z nich podszedł do nas i zdjął swój kaptur.
Byłem jak sparaliżowany. Miałem wrażenie, że śnię. Spojrzałem na Clary. W jej oczach malował się ból i niepewność. Czyli wiedziała.
Wszyscy tak jak ja stali w szoku. Przede mną stał Stephen Herondale. Mój biologiczny ojciec.
CZYTASZ
Miasto Upadłej Miłości
FanfictionKontynuacja Miasto Złamanych Serc Jak poradzą sobie w nowej sytuacji. Czy mają szansę na szczęśliwy koniec?