-Hank, jak się cieszę, że mogę tutaj posiedzieć.-siedziałam obok Bestii, na obrotowym krześle.
-Wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziana, Saro.-Hank spojrzał na mnie-Niemniej, nie wydaje mi się, żeby unikanie twojego brata i narzeczonego, było dobrym pomysłem.
-Obaj mnie zaczynają irytować.-uniosłam ręce na wysokość klatki piersiowej i poruszyłam palcami-Nigdzie nie mogę się ruszyć, bo za mną chodzą. Nie mogę nic zjeść, bo jeden i drugi przepycha się proponując zdrowe jedzenie w tym okresie. Do tego traktują mnie jak jakieś jajko, którym nie jestem.-odparłam krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej-Są irytujący, wiesz, po prostu stali się nieznośni. Gorzej jak dzieci. Mówisz nie, to dalej swoje i mało tego, robią coś bardziej natarczywie. Ja nie rozumiem, proszę tylko o odrobinę spokoju.-pokazałam palcami drobinkę-Tyle, tylko tyle. Zwykła godzina spokoju od tej dwójki będzie rajem dla moich uszu.
-Uważaj Saro, czego sobie życzysz, bo to się spełni.-Hank poprawił okulary na swoim nosie-Po prostu się martwią i robią to na swój, pokręcony sposób.
-Ja to wiem, Hank, ale czy oni nie rozumieją, że nie mogą chodzić za mną jak cienie?-także poprawiłam okulary-Chcę swobody, ale jej nie mam. Nie mam prywatności, której czasami potrzebuję.
-Powiedz im to wprost?-mój rozmówca uniósł jedną brew ku górze.
-Mówiłam, jak widzisz nie dociera co się do nich mówi. Jak grochem o ścianę...-spojrzałam na drzwi, które otworzyły się.-...o wilkach mowa...-westchnęłam, widząc Logana i Johna w przejściu.
-Zobaczysz, że moja sałatka jest dużo lepsza, niż twoja.-John trzymał miskę z jakąś sałatką, w sumie Logan to samo.
-Jeszcze zobaczymy.-Logan zdawał się być bardzo pewny siebie.
-Nadal nie przestali, jak widzę.-oparłam dłoń o czoło.
-Czego, nie przestali?-Bestia odwrócił się, aby zobaczyć o co chodzi.
-Od rana, próbują udowodnić, kto zrobił lepszą sałatkę. Chodzą za mną, żebym spróbowała i powiedziała czyja jest smaczniejsza.-przetarłam czoło-Głowa mnie zaczyna boleć od tej ich chorej rywalizacji.
-Nie dziwię ci się.-Hank przyglądał się dwóm przybyłym, którzy podeszli do nas.
-Sara.-odparli równocześnie.
-Czego nie rozumiecie, kiedy mówiłam, żebyście mi dali spokój?-spojrzałam na nich wymownie.
-Musisz się dobrze odżywiać.-Logan wyglądał na zmartwionego.
-Właśnie musisz. Jesteś moją siostrą, wiem lepiej od niego, co ci potrzeba.-John podsunął mi miskę pod nos.-Jedź.
-I co z tego, że jesteś jej bratem? Ja jestem jej facetem, więc wiem więcej niż ci się wydaje, chłopczyku.-Logan przesunął rękę Johna, w której trzymał sałatkę.
Ja i Hank popatrzyliśmy po sobie, widząc te słowne potyczki.Nagle jednak jeden i drugi prawie skoczyli sobie do gardeł. Logan przystawił Johnowi swoje szpony, zaś mój stworzył brat szpony z cienia
--Dobra! Dosyć tego!-wstałam z krzesła-Jamesie Howllet i Johnie Blackhawk, macie się natychmiast uspokoić!-byłam naprawdę zła na jednego i drugiego-Ta wasza chora rywalizacja zaraz doprowadzi do tego, że zrobicie sobie krzywdę! Macie się uspokoić, dotarło?!
Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem w oczach.
-Ale ja tylko..-John coś zaczął mówić, ale moje spojrzenie sprawiło, że zamilkł.
-Ile wy macie lat, do cholery? Stare konie, a głupie jak but!-uderzyłam jednego i drugiego w klatkę piersiową paluchem-Nie jestem porcelanowym naczyniem, że macie mnie w taki sposób traktować. Umiem o siebie zadbać, dotarło?! I zejdźcie mi obaj z oczu, bo nie wiem co wam zaraz zrobię.-usiadłam na krześle, po czym odwróciłam się do nich tyłem.
-Ja się w to nie mieszam.-Hank uniósł ręce w geście obronnym i wrócił do przerwanej czynności, a mianowicie czytania enty raz proroctwa Hopi.
-To twoja wina.-John spojrzał na Logana.
-Moja? Nie przeginaj, bub.-Logan zaczął warczeć na mojego brata.
-Twoja, bo zachowujesz się jak jakiś zwierzak. Dziwię się, że moja siostra wybrała kogoś takiego jak ty.-John zaczynał przekraczać pewną granicę.
-Już wolę być zwierzakiem niż bratem z zadufanym ego, który traktuje własną siostrę jak przedmiot.-Logan też zaczynał przesadzać.
Ta cała wojenka o sałatkę przerodziła się w potyczkę słowną. Bardzo mnie tym zdenerwowali, więc wstałam z krzesła i pchnęłam jednego i drugiego.
-Zamknijcie się w końcu do cholery! Mam tego dość!-nie wiedziałam jednak, że zrobię im krzywdę.
Mój cień wytworzył dwie macki, które z ogromną, niepohamowaną szybkością i siłą uderzył w kłócących się. Obaj wylecieli z pomieszczenia wyważając przy tym drzwi. Uderzyli w ścianę znajdującą się naprzeciwko wejścia. Jeden i drugi stracił przytomność. Bestia tylko popatrzył na mnie, drapiąc się przy tym po głowie.
-Jak to mówią, mówią racja silniejszego zawsze najważniejsza.-wzruszył ramionami-Ostrzegałem, żebyś uważała, czego sobie życzysz.
-Bardzo śmieszne...-spojrzałam na Hanka-Nie uważasz, że nie powinno tak być?
-W sumie...-Bestia przyjrzał mi się-...wygląda tak, jakby twoja moc dość mocno wzrosła.
-Dlatego, że jestem w ciąży?-zrobiłam wielkie oczy.
-Całkiem prawdopodobne, ewentualnie to efekt twojej złości.-Hank poprawił okulary-Musiałbym ci pobrać krew i zrobić badania, żeby mieć pewność.
-Jeśli to ma pomóc, czemu nie, tylko najpierw...-spojrzałam na nieprzytomnych Logana i Johna-...trzeba się nimi zająć.
Kurt, który akurat przechodził korytarzem kucnął przy nich. Pomachał jednemu i drugiemu przed nosem, ale ci byli nieprzytomni. W końcu miałam trochę ciszy, chociaż nie wyobrażał sobie, że odbędzie się to w taki sposób.

CZYTASZ
X Men Evolution: Fortuna Szczęścia
FanfictionPo pokonaniu Apokalipsy do Instytutu Xaviera przybywają nowi uczniowie, a także rezydenci chcący wspierać uzdolnionych. Pośród nich zjawiają się Sara oraz John Blackhawk, którzy są wnuczętami jednej z dawnych uczennic Instytutu. Xavier wita z...