Marcel
Huk oznajmił mu, że ktoś bez zbędnych ceregieli właśnie wkroczył do jego mieszkania. Właściwie wpadł. Boleśnie wpadł.
Marcel odwrócił się i ze zdziwieniem zobaczył dziewczynę, leżąca na środku holu. W drzwiach stał natomiast Klaus, wściekły niczym mityczny bóg zemsty.
- Powiedz mi, Marcellusie - zaczął spokojnie, wchodząc do pomieszczenia z typową dla siebie pewnością siebie. - Czy poznajesz naszą "nową" koleżankę?
Mężczyzna westchnął i przykucnął obok nowej ofiary pierwotnego. Nastolatka właśnie zaczęła się podnosić na dłoniach. Nie wiedzieć dlaczego (bo zapewne wcale nie na skutek upadku) jej ręce miały startą skórę. Na nowym, białym dywanie, który sprowadził specjalnie z Hiszpanii, pozostały krwawe odciski.
Sądząc po słowach Klausa, spodziewał się kogoś bardziej, cóż, charakterystycznego. Tymczasem zobaczył całkiem zwyczajną, acz dosyć ładną, dziewczynę o brązowych oczach i włosach , delikatnych rysach i dosyć bladej cerze.
- Wybacz proszę, mojemu wulgarnemu przyjacielowi - powiedział, uśmiechając się uprzejmie. Od dziewczyny biło przerażenie. Niepewnie ujęła jego wyciągniętą dłoń. - Jestem Marcel Gerard.
Przez jej twarz przemknął cień. Słyszała o nim. Szkoda tylko, że on w zupełności nie miał pojęcia kim jest jego gość.
- Doprawdy, nie siliłbym się na uprzejmości wobec tej... - pierwotny przerwał w środku zdania, ponieważ nieznajoma przemówiła.
- Lily...
Zapadła krótka cisza. Klaus był już zirytowany. Widocznie chciał się rzucić na dziewczynę, którą najwidoczniej uznał za kogoś kim nie była.
- Powiedz jak masz na nazwisko - podszedł bliżej, stając za jej plecami. -No dalej.
- Nie wiem - powiedziała hardo.
Nagle rozległ się wrzask. Hybryda złapała dziewczynę za rękę i wykręciła tak, że do uszu Marcela dotarł dźwięk ocierających się o siebie kości.
- MÓW! - wrzasnął Mikaelson. Na jego twarzy pojawiły się cienie, a oczy przybrały wilczy wygląd.
- Nie-nie-niewiem - wyjękała łkając. - Naprawdę nie wiem!
- Opanuj się, Klaus!- Wampir wyrwał do przodu, wyrywając nieszczęsną z łap pierwotnego. - Ona nie kłamie.
Wygląd Mikaelsona powrócił do normy. Na powrót zachował spokój a na jego obliczu pojawił się wyraz zadowolenia.
- Doprawdy? - uniósł brew do góry. - Spojrz na jej szyję.
Marcel wykonał polecenie. Po jej obojczykach spływał delikatny, srebrny łańcuszek, najwidoczniej obciążony medalikiem. Delikatnie zachaczył palcem o naszyjnik i podniósł do góry. Miał źle przeczucie.
Medalik praktycznie niczym się nie wyróżniał. Ot, zwykły, brązowozielony kamień, przywodzący na myśl kocie oczy. Był obramowany w czarny metal, utrzymujący go niczym ramiona. Nic, co w jakikolwiek sposób podpowiedziałoby mu, kim jest dziewczyna.
- Nie sądziłem, że dla głupiego wisiorka będziesz przyprowadzał do mnie osoby z ulicy - powiedział z kpiną, patrząc na mężczyznę.
- Co mówi ci nazwisko Levittoux? - spytała hybryda, siadając w fotelu.
Jedyne co przychodziło mu na myśl to wiedźmy. Słowo to miało samo w sobie magię, co wskazywało, że istotka pochodzi ze znamienitej rodzint czarownic.
- Zapewne jeden z magicznych rodów - powiedział, bezpiecznie dobierając słowa.
- Nie jestem jedną z nich - wtrąciła szybko dziewczyna, jakby chcąc się wytłumaczyć porywaczom. - Ani wilkołakiem,ani wampirem.
- A więc kim?
Marcel był coraz bardziej podirytowany tą sytuacją. Wyglądało na to, że Lily jest całkowicie normalną dziewczyną, a paranoja Klausa poraz kolejny się odezwała.
- Wyjaśnię ci to - powiedział pierwotny, wstając. - Ród Levittoux swego czasu....
Klaus nie zdążył dokończyć. Wszystkich zalało oślepiające, zielone światło, a Marcel nieprzytomny padł na podłogę.____________________________
Dziękuję, że dotarles tak daleko! Mam nadzieję, że wszystko jest tak jak powinno

CZYTASZ
Tiger Eyes
FanfikceSłońce, Jazz, powiew nadnaturalnosci. To wszystko przyciąga 19 letnią Lily do stolicy Luizjany, Nowego Orleanu. Podobno w tym tajemniczym miejscu znajdzie odpowiedź na pytanie : kim tak naprawdę jest?