PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ
Wpatrywała się we mnie z rosnącą irytacją. Widziałam ten błysk w jej oku, który zwiastował pewną awanturę. Ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, że na mojej twarzy też maluje się ten sam, zacięty wyraz dziewczyny pewnej swojej wersji wydarzeń. Podparłam się pod boki, doskonale wiedząc, jak bardzo ten gest wkurza moją przyjaciółkę i zagryzłam policzek od środka. Świetnie wiedziałam, że na mojej twarzy to wyraz najwyższego "I don't give a fuck". Przechyliłam głowę na bok, wzrokiem próbując zmienić jej zdanie.
Ognisko, które wspólnie rozpaliłyśmy jakieś 20 minut wcześniej, oświetlało nasze twarze od dołu. Czułam się mrocznie, tajemniczo, no wiesz, jakbym miała jakąś super moc. Przydałaby mi się teraz moc perswazji, bo traciłam cierpliwość.
- No i dobra, kujonie. - odezwała się Ava. Przewróciłam oczami, słysząc to określenie, ale się nie odezwałam. Niech sobie mówi. - Więc na co, twoim zdaniem, polujemy?
O wiele łatwiej byłoby się sprzeczać w pokoju taniego motelu, który wynajęłyśmy niecały dzień temu. Jeszcze dzisiaj wieczorem, przy żółtym świetle lampy, cichym szumie telewizora, otoczone przez znajome, bo wszędzie takie same meble i własne księgi, przewertowane dziesiątki razy, szukałyśmy potwora, który nękał mieszkańców biednego Rollinsville w Kolorado. Godzinę temu wyruszyłyśmy na polowanie, pogodzone, że polujemy na wilkołaka.
A teraz Ava wyskoczyła z tym cholernym wendigo.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego w motelu? - rzuciłam, przewiercając ją wzrokiem na wskroś.
- Bo byłaś całkowicie pochłonięta sprawdzaniem, czy Paris Hilton naprawdę jest leshii.
- Nie sprawdzałam tego, tylko czytałam bestiariusz.
- Brawo ty. - uśmiechnęła się kpiąco, wykorzystując moją broń - riposty - przeciwko mnie.
Zacisnęłam usta, opuszczając dłonie wzdłuż ciała i wzdychając. Rozejrzałam się wokół, przesuwając wzrokiem po ciemnej stronie lasu. Niewielka polana, na której się przyczaiłyśmy, nie dawała żadnego poczucia bezpieczeństwa. Czułam się całkowicie odsłonięta, chociaż niemalże nie było mnie widać. Oprócz szelestu liści, poruszanych wiatrem, panowała całkowita cisza. Żadnych myszkujących zwierząt, żadnego zbłąkanego przechodnia. Wszyscy uciekli gdzie pieprz rośnie i chętnie udałabym się ich śladem. Miałam niejasne przeczucie, że Sable wyjątkowo by się ze mną zgodziła.
- No i co sobie wyczytałaś w tym bestiariuszu?
- Że wendigo nie znajdziemy w Kolorado. - uniosłam głowę. Zobaczyłam szybko opanowane zdziwienie na jej twarzy.
- Ja wiem, że ty niemal ślepo wierzysz Garthowi, ale to raczej średni łowca. Nie mógł mieć pewności, że ostatnie wendigo zostało unicestwione przez Winchesterów.
- Nadal jest lepszy niż my dwie. - przyznałam cicho, wzdrygając się. Miałam wrażenie, że gdzieś z obrzeży polany rozległo się ciche parsknięcie. Ciemność i cisza oblegały mnie wraz z narastającym strachem. Podeszłam do ognia, wyciągając do niego dłonie, by się ogrzać. Nie zważałam już na to, że daję Avie powód do kpin. I tak mnie zignorowała, ciągnąc dalej swój monolog.
- Okej, może i są legendami, ale bez przesady. Podobno Asa Fox zabił ich pięć, a to była totalna bujda. Wiesz, jaki jest twój problem, Chiara? Ludzie. Ty ich po prostu za bardzo lubisz słuchać...
Ava nadal mówiła, a ja musiałam jej przyznać, że miała natchnienie. Podczas gdy we mnie cicho wzbierał strach i irytacja, ona wylewała to na zewnątrz. Przewróciłam oczami i otworzyłam usta, by jej oznajmić, że...
Krzyk przeciął powietrze. Wysoki, przepełniony bólem i paniką, mrożący krew w żyłach. Zbyt wiele razy go już słyszałyśmy, by próbować jednoznacznie stwierdzić płeć ofiary. Faceci też potrafili tak krzyczeć. W tej ciszy głos roznosił się bardzo dobrze, nie zdążył się jeszcze rozproszyć, gdy rozpaczliwy krzyk rozległ się jeszcze bliżej, bliżej, niż sobie życzyłyśmy. Bez słowa stanęłyśmy plecami do siebie, porywając z ziemi broń naładowaną srebrnymi kulami. Obracałyśmy się wokół, nieśpiesznie, małymi kroczkami, lustrując teren w 360 stopniach.
Spodziewałyśmy się ataku z każdej strony. Dźwięk łamanych gałęzi i tupotu narastał. Równie wyraźnie słyszałyśmy szloch i urywany oddech. Przeładowałam broń, przełykając ślinę. Strach poszedł w niepamięć. Ten moment w polowaniu lubiłam najbardziej.
- Gotowa. - oznajmiłam. Ava nieznacznie uniosła swój pistolet.
- Ja również.
Uśmiechnęłam się szeroko, gdy nagle z mojej prawej strony wybiegła postać. Wpadła na nasze plecaki wyładowane bronią i amunicją i przewróciła się na ziemię. Wycelowałam w nią, rejestrując brudne ciało, poszarpane ubrania i zakrwawioną twarz, bez wątpienia kobiecą. Krótkie włosy miała potargane i upraprane krwią oraz ziemią, twarz zastygłą w wyrazie przerażenia. Wodziła rozbieganym spojrzeniem po okolicy, zapewne próbując odkryć, co się właśnie stało. W końcu natrafiła na nas wzrokiem i wrzasnęła jeszcze raz, przewróciła się na plecy i zaczęła odpychać się nogami, byle znaleźć się jak najdalej od nas.
- Człowiek. - stwierdziłam, lekko rozczarowana. Upewniwszy się, że Sable powróciła do sondowania lasu, podeszłam szybko do pełzającej kobiety. - Spokojnie, pomożemy ci. Jestem Chiara, a to Ava. Ochronimy cię, ale musisz z nami współpracować.
Patrzyła na mnie, bezgłośnie poruszając ustami. Próbowałam przybrać na twarz możliwie przyjazny uśmiech, ale wiedziałam, że czas nie gra z nami fair. Musimy się pośpieszyć, albo zginiemy. Wyciągnęłam uspokajająco dłoń, a kobieta zemdlała. Podniosłam wzrok na Avę. Parsknęła śmiechem.
- Problem z głowy.
Pokręciłam głową i zaciągnęłam bezwładne ciało bliżej plecaków. Ledwo się wyprostowałam, gdy ponownie rozległ się okrzyk.
- Pomocy!
Zacisnęłam zęby. Nie mogłyśmy ślepo założyć, że to towarzysz omdlałej kobiety.
- Rysuj anasazi. - poleciła Ava. - Ja cię pilnuję.
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu kija. Sprawnie zajęłam się rysowaniem na ziemi prostych symboli, które miały nas uchronić przed wendigo. Nie mogłam sobie pozwolić na błąd, ale poczułam przypływ wdzięczności do Gartha, że pomimo zapewnień o całkowitym unicestwieniu tych stworów, nauczył nas, jak się przed nimi bronić. Został mi ostatni krąg, gdy uświadomiłam sobie, że...
- Nie wiem, jak je zabić.
Ava zaszczyciła mnie jednym spojrzeniem, po którym od razu wiedziałam, że ona również nie ma pojęcia. Zaczęłam panikować.
- Boże, nie wiemy, jak zabić wendigo. Umrzemy tu, bo uniosłaś się dumą i nic mi nie powiedziałaś... Mogłybyśmy się lepiej przygotować, zamiast od razu ruszać... Mamy pełno srebra, ale czy srebro zabija wendigo? Ava, zabija?
Rzuciłam się do plecaków, przetrząsając całą zawartość.
- Srebrne sztylety, srebrne kule, srebrny proszek, popiół, benzyna, sól, naboje z soli...
- Skończ znaki. - poleciła Sable zdławionym głosem. Brzmiała, jakby poczucie winy chwyciło ją za gardło. Może i była dobrym poszukiwaczem, ale nadal popełniała błędy. Dzisiaj znowu mogłyśmy zginąć i obie doskonale zdawałyśmy sobie z tego sprawę. - Chiara! Dokończ anasazi!
Niemal bezmyślnie podniosłam patyk i podjęłam kreślenie symboli. Ava zerkała na nieprzytomną blondynkę, zagryzając wargę. Czy to właśnie jej szukałyśmy? Sprawa z każdą chwilą się komplikowała i nie liczyłam na żadne taryfy ulgowe. A Garth mówił, żeby solidnie wypadać grunt, zanim zdecydujemy się na łowy. Wtedy mu przytaknęłyśmy. Byłyśmy w tym dobre. A nagle pojawiło się wendigo i cały profesjonalizm trafił szlag.
Wyprostowałam się i odgarnęłam brązowe włosy z oczu. Wszyscy mówili, że są kasztanowe, ale dla mnie stawały się takie dopiero po zabarwieniu ich krwią. To też przechodziłam. Odrzuciłam patyk, tak jak przykre wspomnienia i stanęłam koło przyjaciółki, nadal wpatrującej się z zamyśleniem w nieprzytomne ciało.
- To jest nasza Rebecca Spike? - zapytałam, starając się sprawiać wrażenie opanowanej. W jednej ręce trzymałam karabin ze srebrnymi nabojami, do drugiej ręki wzięłam demoniczny sztylet, który znalazłyśmy w Kansas. Garth na jego widok wytrzeszczył oczy i kazał pilnować jak oka w głowie. Nie miałam nic przeciwko, uwielbiałam go.
Ava ponownie zagryzła wargi.
- To chyba ona. Skoro ją już mamy, to gdzie jej mąż?
- Może nadal szuka ocalałych z pożaru roślinek? - zaryzykowałam twierdzenie. Kopnęłam kamyk, który z cichym stukotem potoczył się gdzieś w ciemność. - Kto wie, co chodzi po głowie tym biologom.
- Ogień - Ava uniosła głowę. Wyglądała, jakby odkryła Amerykę. Jej wzrok utknął w przygasającym ognisku.
- Co? - poczułam, jak na moją twarz wpełza dobrze mi znany wyraz kpiącego niezrozumienia. Uniesiona brew, lekko nadęte usta złożone w ironicznym uśmiechu.
- Ogień zabija wendigo. Trzeba go spalić.
- Obyś się nie pomyliła. - szturchnęłam ognisko. Rozejrzałam się za przygotowanym wcześniej drewnem na opał i rzuciłam je w płomienie. Grałam na zwłokę, próbując przywołać w pamięci nauki Gartha dotyczące tych stworów. Zamiast tego przed oczami pojawiały mi się niechciane obrazy martwych łowców, których miałyśmy okazję poznać. Ile to już razy byłyśmy w takiej sytuacji jak ta, ile razy zastanawiałyśmy się, czy i z tego polowania wrócimy razem...?
Niegłośny trzask wyrwał nas z niemiłych przemyśleń. Odruchowo zacisnęłam ręce na broni, leżącej tuż koło mnie. Mimochodem zarejestrowałam, że Ava robi dokładnie to samo, odwracając się do postaci na ziemi. Ja obserwowałam las.
- Hej, ocknęła się. Ty do niej idź, jesteś lepsza w te klocki.
Pomimo tego, że obie studiowałyśmy socjologię, musiałam przyznać jej rację. Odczekałam, aż Sable zajmie moje miejsce i dopiero wtedy odłożyłam pistolet i podeszłam do skulonej kobiety. Zatknęłam sztylet za pasek wąskich dżinsów, tak na wszelki wypadek i kucnęłam.
- Cześć. Jestem Chiara. - przedstawiłam się jeszcze raz. - Chcemy ci pomóc.
Rozbiegany wzrok Rebecci przesuwał się raz na mnie, raz na Avę. Byłoby mi jej żal, gdyby nie rosnąca irytacja.
- Gdzie jestem? - zapytała zachrypniętym głosem.
- W lesie. Gdy nastanie świt, wyjdziemy stąd. Ale tymczasem musimy to zostać. Jesteśmy tu bezpieczne.
Kobieta zaniosła się histerycznym śmiechem. Natychmiast do niej przypadłam, zatykając jej usta dłonią.
- Jesteśmy łowcami. Znamy się na tym. Musisz z nami współpracować. Jak będziesz grzeczna, to cię nawet nie zwiążę. - ostatnie zdanie wypowiedziałam całkiem innym tonem. Już nie starałam się być przymilna, przyjazna. Teraz byłam twarda, zdecydowana, niemalże bezwzględna. Wpatrywałam się w oczy kobiety, a w zasadzie młodej dziewczyny, dopóki nie przekonałam się, że moje słowa dotarły do przerażonego umysłu. Wtedy zabrałam dłoń, czując lekki dreszczyk podniecenia. Ruszamy do przodu! - Jak się nazywasz?
- Re-rebecca Spike. - pociągnęła nosem. - Przyjechałam tu z mężem, jesteśmy biologami...
- Twój mąż ma na imię Richard?
Zdziwiona Becca skinęła głową. Biolodzy są jak studenci prawa. Zawsze wspomną o swoim fachu.
- Widzisz? Znamy się na tym. - uprzedziłam jej pytanie. - Czy tam, gdzie was przetrzymywano, był ktoś jeszcze?
- Ja... wydaje mi się... - zaszlochała. - Tam był mały chłopczyk... Tak się bałam... nie uwolniłam go... uciekłam... a mój Richie...
- Czy on tez zdołał się uwolnić? - Ava włączyła się do przesłuchania.
- Kazał mi uciekać... Wtedy pojawił się ten... Był wysoki, chudy... Wydawało mi się, że miał szpony zamiast palców... - ukryła twarz w dłoniach, a jej ramiona zaczęły drżeć. Wymieniłyśmy z Sable spojrzenia. Teraz byłyśmy pewne, na co polujemy.
Albo co zaczyna polować na nas.
- BECCA! - rozpaczliwy krzyk ponownie przeciął ciszę. Dziewczyna gwałtownie podniosła głowę.
- Richard?! - chwiejnie uniosła się, wpatrując się w ciemną ścianę lasu. Szybko chwyciłam ją za rękę.
- To nie jest twój mąż. To potwór, umie naśladować ludzki głos.
- REBECCAAAAA......!
- Mój Richie, boże, Richard...
- Jedna z nas musi stąd wyjść - oznajmiłam, sięgając po pistolet i sprawdzając zawartość magazynka. - Inaczej będziemy tu siedzieć jak kurczaki.
- No chyba ci na mózg padło. - Sab;e przywołała moje słowa.
- Zabierz dziewczynę do samochodu. Dołączę do was. - odwróciłam się, zaciskając powieki i biorąc głęboki wdech. Chyba postradałam rozum, tak jak mówi Ava. Ale wiedziałam, że to jedyna droga.
- Idę z tobą.
- Nie możesz. - pokręciłam głową. Krzaki za nami ponownie zaszeleściły. Miałam nadzieję, że to tylko wiatr, którego nie czułam.
- Zagrajmy. - zaproponowała Ava, wkładając pistolet pod pachę i wystawiając kciuk prawej ręki. Zmrużyłam oczy i powtórzyłam jej ruchy. Ten irracjonalny sposób na podejmowanie decyzji wymyśliłyśmy parę lat temu.
Walka była nierówna - spędziłam na pisaniu wiadomości o wiele więcej czasu niż ona.
- Zabierz ją do samochodu. Tylko nie wsiadaj za kierownicę, bo cię zabiję.
- Jeżeli sama nie zginiesz. - rzuciła z wyrzutem.
- Wtedy wrócę i cię zabiję.
Miałam nadzieję, że to nie będą moje ostatnie słowa, bo brzmiały fatalnie. Z duszą na ramieniu chwyciłam płonącą żagiew i ruszyłam poza krąg z anasazi. Tuż poza znakami przypomniałam sobie lepszą ostatnią kwestię.
- W sumie jeden na jeden to dobry układ, prawda?
Nie uzyskałam odpowiedzi, bo twarz Avy wykrzywił grymas przerażenia i chwilę później coś uderzyło we mnie z ogromną siłą, wytrącając mi płonącą gałąź z ręki i przygniatając mnie do ziemi.
- Chiara! - wrzasnęła Ava. Pomimo ciemności widziałam twarz, która nachylała się nade mną, dłonie zakończone szponami po obu stronach mojej głowy, długie, nagie, szare ciało nie pozwalające się ruszyć...
Gorączkowo zaczęłam rozglądać się za moim pistoletem. Czymkolwiek, co mogłoby mi teraz pomóc.
- Sam, ogień! - rozległ się niski, męski głos. Świetnie, mój mózg zaczął mi płatać figle. Ale ogień, to jest to...
- Ava, podpal go! - rozkazałam wysokim głosem. Bestia uniosła się na nienaturalnie długich ramionach i wyszczerzyła okropną mordę w uśmiechu. Czułam oddech śmierci, gdy uniosła jedną rękę i rozczapierzyła dłoń...
Ogień otoczył mnie ze wszystkich stron. Wrzasnęłam, odwracając głowę i zaciskając powieki. Błagam, abym z tego wyszła cało. Przez huk pożaru usłyszałam nienaturalny wrzask płonącej bestii. Próbowałam wypełznąć spod ciała wendigo, ale był dla mnie zbyt ciężki, ogarnięty paniką.
Nagle poczułam uścisk na moich ramionach i ktoś wyciągnął mnie spod dogorywającego potwora, unosząc do góry. Noc rozświetlił błysk, płomienie obejmowały kolejne partie nienaturalnego ciała. Oboje upadliśmy na ziemię, odwracając głowy od nadmiaru światła. Rozległ się ostatni wrzask, a potem wszystko ucichło, oprócz naszych ciężkich oddechów i histerycznego szlochania Rebecci.
Zamknęłam oczy, spazmatycznie wciągając powietrze przesycone smrodem spalonego mięsa i płonącego jałowca. Nie docierało do mnie, że to już koniec.
- Dzięki, Ava. - mruknęłam, nie otwierając oczu.
- Nie ma sprawy. - odparł ten sam, niski, seksowny, męski głos.
Na pewno nie głos Avy.
CZYTASZ
Hunteri Heroici
FanfictionCześć, jestem Chiara. Chiara Perry. Mam ponadprzeciętne poczucie humoru (którego nikt nie rozumie), studiuję socjologię (to niemal jak prawo) i jeżdżę przepięknym Dodge'm Challengerem z '70 roku. Nie ruszam się z domu bez eyelinera. Mieszkam z moją...